31 marca 2018

Wszystko się kiedyś kończy...

Możliwe, że już po tytule zdążyliście zorientować się, że to nie kolejne opowiadanie, partnerstwo czy po prostu fabularna część. Nastąpiło coś, czego obawiałam się najbardziej, czyli
zamknięcie Kingdom of Dogs.

Nie ukrywam, że jest to ciężkie. Nie tylko dla mnie, ale również dla drugiej administratorki, która dzielnie pomagała, była przy nas od początku bloga jako członkini, a jako jedna druga załogi od dziewiątego stycznia. Jej należą się serdeczne podziękowania, ale do tego przejdziemy później.
Z pewnością chcielibyście poznać powód mojej decyzji. Nie było to proste, byłam z KoD od samego początku, od nadania nazwy, utworzenia, pierwszej postaci, przez kryzysy, jak i również lepsze dni, aż po dzień dzisiejszy, gdzie żegnamy się, nie tylko z naszymi postaciami, planami, żegnamy się też z blogiem, bo nie ukrywam - szanse na drugie "odrodzenie" są zerowe. Po pierwsze, aktywność. Chociaż marzec był dobrym dla nas miesiącem, pod koniec aktywność zaczęła się pogarszać. Nie, nie możemy tego usprawiedliwić zdaniem "każdy blog tak zaczynał", ponieważ nie jest to początek sfory, a jej definitywny koniec. Drugim powodem jest brak zapału ze strony większości członków, z wyjątkami, nielicznymi. Nie ukrywam, że i ja straciłam ochotę na nie to co prowadzenie bloga, a utrzymywanie go, całej fabuły, straciłam wenę, pisanie mi nie szło. Chcę was za to przeprosić, jednak jestem zdania, że i wy nie jesteście do końca "czyści", gdyż... nikt tego zapału nie miał. Nadziei również. Kolejną przyczyną jest to, że sfory najzwyczajniej się znudziły, a nie było żadnego zainteresowania. Z trzydziestu osób do których wysłane zostały zaproszenia odpowiadała dwójka, najczęściej powtarzając, że nie ma czasu czy podziękuje. Starałyśmy się, z całych sił, nikt nie może zarzucić nam, że nie walczyłyśmy. Walczyłyśmy, do końca. Do dziś.

Warto umieścić tu i podziękowania.
Dla Remusa, który wykazał się niesamowitą aktywnością. Wymyśliła ona challenge - wszystkie questy, za co gratulujemy serdecznie, gdyż udało jej się go pokonać.
Dla Husniye, która aktywnie udzielała się każdą postacią. Nie wiemy co byśmy bez ciebie zrobiły.
Dla Mii, która zawsze służyła pomocą, poprawiała opowiadania i zakładki. Poza bloggerem jest też świetną przyjaciółką, za co z całego serca dziękuję.
Dla wszystkich członków KoD, za czas, wkład pracy, wszystkie opowiadania, wszystkie chwile spędzone razem, tutaj, w Kingdom of Dogs.
Suzaan, słowa nie są w stanie opisać nie tylko mojej wdzięczności, dumy, ale i wzruszenia, gdy wspominam chwile, które razem przeżyłyśmy. Dla KoD zrobiłaś zdecydowanie najwięcej, powstrzymywałaś mnie od zamknięcia, dawałaś nadzieję, ale i zrozumiałaś tę decyzję, akceptując ją w stu procentach, chociaż z początku obawiałam się, że będzie ciężko. Przepraszam za niektóre wypowiedziane (napisane) zdania, dziękuję za wszystko. I nie traktuj tego jak żadnego pożegnania, bo doskonale wiemy, że nasza przyjaźń będzie trwała i trwała, wszędzie i zawsze. Nie ogranicza się do sfory.

No więc, co więcej mówić? Nie powiem do widzenia, a do zobaczenia, stonki, wesołych świąt, mokrego dyngusa, trzymajcie się.

~Attheaeldre

Witajcie, żegnajcie, tym razem mogę ująć oba słowa w jednej wypowiedzi. 
Z tej strony Suzaan, przybiegłam tutaj, by Was wszystkich mocno przytulić, pocałować, powiedzieć "Jestem dumna", czy "Warto było", bo było, przynajmniej kilkoro z Was powinno to przyznać. Po co to? Ha, kochani, to koniec. Chociaż Ate powiedziała już wszystko, chcę trochę dodać od siebie. Podziękować osobiście. Wam wszystkim, a szczególnie osobie, która jeszcze nigdzie w podziękowaniach nie została wymieniona. Tak, Ate, mowa o tobie. Myślę, że mówię teraz w imieniu całego Kingdom of Dogs. Mimo powtarzających się wspaniałych momentów, a zaraz po nich rozczarowujących chwil, byłaś z nami. Wyobraź sobie teraz wszystkie pieski ze sfory, trzymające w pyskach kwiatki, złożone później w wielki, kolorowy bukiet. Jesteś warta więcej, uwierz, jednak sami możemy tylko podziękować. Podziękować za wszystko. Za Kingdom of Dogs. 

Kocham was,
Suzaan

30 marca 2018

Od Lilth - Quest #2

Marny dzień. Czym może być marny dzień ? Może to jest taki dzień w którym nic się nie udaje? Lub nic nie jest po myśli wszystko się pieprzy a życie drwi z ciebie? Tak to dobre określenie. Niestety taki marny dzień dosięga każdego w tym Lilith. Nie dość że wstała lewą noga to jeszcze do tego przy porannym obchodzie miasta i przy okazji treningu potknęła się i wpadła do kałuży ponieważ w nocy musiał oczywiście padać deszcz. Jako że swoją wpadkę zaliczyła na osiedlu Ansiedad zdenerwowana z spuszczoną głową ruszyła w stronę wodospadu Charme. Gdy w końcu dotarła weszła powoli do wody by się opłukać. Było miło i przyjemnie do czasu kiedy się nie pośliznęła na kamieniach i przywaliła łbem o brzeg
- Cholera jasna - warknęła. - dziś ewidentnie mam pechowy dzień. Nie dość ze się potykam o własne nogi to się na nich ślizgam. - mruknęła i wreszcie wyszła z tej wody. otrzepała się i wróciła do Hotelu. spędziła tam czas do wieczora na czytaniu książek i leniuchowaniu. Pod sam wieczór wyruszyła za jedzeniem. Hotelowe dania jej nie smakowały. wolała samodzielnie je upolować i zjeść. Ruszyła w stronę lasu. ponownie się przyglądając  budynkom. Gdy dotarła oblizała trufle i zaczęła węszyć. wpadła na trop królików. Ślinka aż jej pociekła. Zadowolona truchtem ruszyła. Podbiegła do pnia za którego wyjrzała. Rodzina królików z czego ten najgrubszy musiał być ojcem i jej obiadem. Oblizała pysk przeskoczyła pień i ruszyła w pościg za uciekającym królikiem. W końcu dotarli na polane gdzie złapała go za łeb i kłami miażdżąc delikatną tchawice. Chwila ciszy.. płacz. Nie płacz ludzkiego dziecka. To nie pies. Odwróciła się w stronę dochodzącego płaczu. Niedźwiedź. Niedźwiedziątko. Lilith popatrzyła na niego w pysku trzymała królika. przekręciła łeb po czym usłyszała ciężkie kroki. Cofnęła się o parę kroków a za krzaków wyskoczyła szarżująca na nią niedźwiedzica. Przerażona zostawiła królika na polanie i zaczęła uciekać. Przeskakując przez wystające korzenie i pnie spowolniła zezłoszczone zwierze by w końcu ją zgubić. Zmęczona i bardzo niezadowolona wróciła do hotelu. Uparta o nie jedzenie tego świństwa jakim nazywają tu jedzeniem położyła się na legowisku. Parę razy się przekręcała próbując zasnąć lecz adrenalina nadal w niej buzowała. W końcu ułożyła się i zasnęła. Sen niby jak sen lecz tym razem był nie byle jaki. Był to koszmar...

Otworzyła oczy i ziewnęła. Coś jej nie pasowało ponieważ była niska. Zaczęła obracać się patrząc za swoim ogonem, no tak była szczeniakiem. Cóż bez troskie życie szczeniaka jej odpowiadało. Była na leśnej polanie, tylko na pewno to nie Las Arbres. Odskocznia od prawdziwego życia? Fajnie. Węsząc łaziła od drzewa do drzewa, od krzaka do krzaka. Ganiała za motylami, straszyła ptaki, szczekała na gryzonie i drobne zwierzęta. Śmiała się potykała o własne łapy i robiła fikołki. Jak szczeniak. Po chwili za liści krzaków wyjrzała. To co tam ujrzała zaparło jej dech w piersi. Łąka.. nie byle jaka ! Pełna kwiatów. Różnorakich. od fiołków stokrotek bratków po hiacynty i storczyki na szczytach drzew. Pod jednym drzewem był piękny tulipan. Jedyny bo czerwony jak czereśnia. Podeszła do niego jak zaczarowana. Łapką delikatnie go dotknęła, zbliżyła się, nosem zaciągnęła woń kwiatu. Była tak intensywna że niezgrabnie się cofnęła. Zamrugała parę razy ponieważ świat zaczął jej wirować, a wszystko zaszło mgłą. W końcu gdy zawroty głowy ustąpiły z czeluści mgły wyłonił się ogromny cień. Cień tulipana który zamiast liści miał ogromne szpony, oczy świecące na czerwono i szeroki uśmiech z rzędem ostrych kłów. Przestraszona zaczęła piszczeć i próbować uciec lecz ten sięgną po nia złapał za ogonek. Łzy spływały jej po pysku, nie mogła z siebie słowa wydusić aż w końcu ...

Obudziła się z krzykiem. Serce jej dudniło nie mogła złapać porządnego oddechu a cały pysk był mokry od łez w sumie jak i jej poduszka. Szybko przełykała ślinę i rozglądała się po pokoju. Z chwilą oddychała coraz wolniej a emocje opadały. Odetchnęła zamykając oczy. 
- Nigdy nie ufaj tulipanom - mruknęła napiła się wody i znów wróciła spać.

25 marca 2018

Od Michaela cd. Alexa

- Przynajmniej mają żelki... - mruknął mój tata. Życie toczy się dalej. Ta. Świetnie. Ale przynajmniej jesteśmy w sforze, tyle dobrego. 
- Ja to bym chciał koc, taki aby nie było zimno w nocy. - powiedziałem. Tak. Przez ten cały czas było dosć zimno w nocy, i uwiercie, nie jest wtedy za przyjemnie. Dlatego taki koc jest naprawdę niezłą inwestycją.. 
- Koc to raczej mają, co farfoclu? - zaśmiał się tata. Alex zawsze potrafił przerwać ciszę, zająć jakoś czas. No i lubi nazywać mnie "farfoclem", bo tak. Bo jestem uroczy. Przynajmniej on tak uważa.
- Tak tato, koc raczej mają. - odpowiedziałem z uśmiechem. I znowu cisza. Spokojnie szliśmy za tym psem. Prowadził nas przez jakieś tereny, mówiąc coś o jakimś Cascadas, wodospadach. Nie słuchałem. Bardziej przyglądałem się psom, których mijaliśmy. Udało mi się zliczyć pięć szczeniaków. Tylko. No ale, do tego czasu to są pierwsze inne szczeniaki, które znam, prócz mnie. Mimo tego, wiele psów widziałem, trochę było podobnych do siebie. Widziałem kiedyś jakiegoś psa tej rasy w pracy mamy. Ugh. 
- O! A tutaj jest hotel, tu będziecie póki co mieszkać. - odparł ten pies co nas oprowadzał. Nie zdałem sobie sprawy, że tata z tym psem się zatrzymali, więc szedłem dalej. Skończyło się na tym, że przywaliłem łbem w drzewo. Cholera. Boli. 
- Młody, gdzie ty tak wędrujesz, co? - powiedział mój tata, chwytając mnie za kark w zęby. Chwile potem, zarzucił mnie sobie na plecy. Świetnie. Nawet chodzić nie można samodzielnie. Co sobie o mnie pomyślą. Jeszcze pół roku do dorosłości. .A ja nadal wyglądam jak taka kulka słodkości. To dobija, naprawdę. Już takie młodsze ode mnie szczeniaki wyglądają doroślej. Gdyby tylko dałoby się już być dorosłym. Oh. Gdyby się dało.
- Okej, a to wasz pokój, może chcecie się urządzić? Wrócę za jakiś czas, aby pokazać wam resztę sfory. - zaproponował ten pies "przewodnik". Tata się zgodził. Dostaliśmy klucze. No i jesteśmy sami.
- Widzisz mały, jakoś się układa. - powiedział tata, otwierając drzwi. Pokój był wystarczający do życia. Łóżko dwuosobowe, łazienka, szafki, no wszystko co do życia potrzebne. Był nawet stolik i biurko. 
- Wiesz co tato? - przycupnąłem na podłodze.
- Co mały? - odpowiedział pytaniem na pytanie tata, który zaczynał ogarniać pokój. 
- Nie sądziłem, że znajdziemy dom. - odparłem, otwierając jakąś szafkę, gdzie znalazłem upragniony koc. 
- Ja też nie. Ale widzisz. Wszystko jest możliwe. - odpowiedział mi tata. Znalazł on własnie jakąś ścierkę, więc zaczął wycierać kurze. Ja wtuliłem się w kocyk.
- Może wszystko będzie dobrze. Może życie nie jest takie okrutne. - ta. Wmawiaj to sobie debilu.  
- Życie nie jest okrutne, farfoclu. - tata skończył wycierać kurze. Chwycił koc, na którym siedziałem w zęby i zaniósł mnie na łóżko. - Wiesz, ja będę musiał zgłosić się do przywódcy, bo wątpię, aby obyło się bez formalności. Jak przyjdzie ten pan co nas oprowadzał, powiedz mu, że nie musi na oprowadzać dalej. - odparł mój tata.

<Alex? Rozkręcisz?>

Od Alexa do Benjamina

Od czasu dołączenia do sfory przeze i Michaela dużo się zmieniło.
Po pierwsze - wreszcie się gdzieś osiedliliśmy. A ja mam nadzieję, że na stałe. Po drugie - zostałem lekarzem. Chirurgiem.
Rozumiecie to? Haa, ja, lekarzem, psim chirurgiem! Z punktu widzenia większości to przecież niemożliwe. A jednak, ja jestem w stanie tego dokonać. Lubię zajmować się psami.
Pod warunkiem, że nie są to aroganccy, wredni, oschli i zimni pacjenci, którzy zachowują się jakby mieli kij w dupie. A takim księciem właśnie musiałem się zajmować.


Patrzę w jego stronę. Wierci się niemiłosiernie, a ja nabieram w płuca powietrza, powstrzymując się, żeby nie prychnąć w jego stronę. Na jego czarnym pysku widnieją liczne zadrapania, a całe ciało jest silnie poranione. Przeklinam cicho pod nosem. To wszystko wygląda poważnie, a mój pacjent w dodatku jest charakterny - co jakiś czas szarpie się, prycha na mnie, kłapie zębami, wierci się niespokojnie. Nie potrafię się skupić.
- Nie możesz robić tego szybciej? - prycha głośno na mnie, kłapiąc zębami, kiedy próbuję wybadać złamania na jego ciele.
- Widać, że krótkodystansowiec. Współczuję twojej przyszłej partnerce, bądź partnerowi - rzucam trochę zgryźliwą uwagą, poprawiając jedną łapą okulary, które spadły mi na nos.
Najdelikatniej jak potrafię próbuję zszyć jego ranę, ale pacjent mi tego nie ułatwia. Kolejny raz kłapnął zębami, a ja czuję jego oddech nad swoim uchem. Warczę cicho na psa, stulając uszy.
- Posłuchaj, księżniczko. Jeśli tak ci się śpieszy, możesz sam to zrobić. Chyba, że chcesz się wykrwawić, bo nie sądzę, żebyś oprócz bicia się z przypadkowymi psami do czegokolwiek innego się nadawał, a co dopiero do szycia ran aroganckich księżniczek z kijem w dupie - syknąłem.
Cholera, nie. Tracę swoją cierpliwość. Nabieram powietrza w płuca, chcąc się opanować. Nienawidzę presji czasu, nienawidzę, kiedy ktoś zachowuje się, jakby zaraz chciał mnie zabić, a ja tymczasem próbuję mu pomóc. Dobroć też swoje kosztuje...
Kolejne kłapnięcie. Czuję jego kły na swoim uchu, przez co zagryzam lekko wargę ze zdenerwowaniem. 
Wstaję, przymykając na chwilę oczy. Zdejmuję okulary z nosa i składam je, odkładając na szafkę obok. Mój pacjent milczy - cisza za ciszę. Ze spokojem kieruję się w stronę drobnej szafki kuchennej, która zawiera wiele potrzebnych rzeczy. Otwieram ją i wyciągam niewielką paczkę żelków z Biedry, po czym kieruję się z powrotem do Benjamina i wpycham mu paczkę w pysk. Te żelki są tak piekielnie twarde, że mam nadzieję, że chociaż one zdołają mu zatkać pysk, bo zaraz sam go użrę...
- Masz. To gryź. Ja nie smakuję tak dobrze jak żelki, uwierz mi. Chyba, że lubisz smak krwi, nie wnikam w twoje fetysze... Ale naprawdę, żelki są ode mnie lepsze. Polubisz je. No i zatkają ci pysk na pewien czas - mówię, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Okej, jest dobrze. Benjamin się zatkał. Biorę się więc ze spokojem z powrotem do roboty, powoli i ostrożnie, nie chcąc zranić owczarka.
- Jak żelki ci nie posmakują, to mam jeszcze ogórki. Albo nutellę. Albo i ogórki, i nutellę, podobno niektóre suczki i ludzkie kobiety jedzą ogórki i nutellę jak mają miesiączkę, a obecnie zachowujesz się tak, jakbyś przeżywał męski okres... I nie wierć się tak Księżniczko, bo wepchnę ci te ogórki w inne miejsce - prycham cicho do psa, nie odrywając wzroku od jego ran.

Benjamin? ♥

Od Alexa - niezdarne wstąpienie do sfory - do Michaela

Wiele osób mówi, że początki bywają najtrudniejsze. Właściwie, mógłbym zgodzić się z tą tezą, gdyby nie fakt, że kiedy oddaliłem się od ludzi, rozpoczynając nowy rozdział w moim życiu, wszystko zaczęło lecieć z górki. No... Tak właściwie, to dosłownie wszystko zaczęło lecieć z górki. Czy mówiłem już kiedyś, że jestem życiowym przegrywem i niezdarą?
Tocząc się z góry, czułem się jak na rollercoasterze. Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, a ja, chcąc się zatrzymać, tylko przyspieszyłem tempa... A na koniec z impetem trafiłem w drzewo. Jęknąłem, przewracając oczami.
- Cholerne niezdarstwo... - burknąłem sam do siebie, przymykając na chwilę oczy, żeby opanować zawroty głowy i mdłości przy okazji. Nakryłem łapami pysk, przewracając się na grzbiet. 
Chciałem, żeby to wszystko się skończyło jak najszybciej. Odkąd uciekłem od ludzi przeklinałem na siebie, że postanowiłem zwiać w dzicz. Kim ja chciałem być, robiąc to? Kierować się instynktami, żyć jak wilk? Udawać cholernego dzika? Właściwie, to po mnie możnaby się spodziewać wszystkiego. Sam nie wiedziałem, czego od siebie oczekuję. Ale zdecydowanie nie było to bezczynne leżenie pod drzewem do góry nogami i rozmyślanie nad sensem życia... I sensem mojej głupoty.
Z myśli obudziło mnie parsknięcie i lekkie dmuchnięcie w sierść. Na chwilę zamarłem, wstrzymując oddech, a zaraz podskoczyłem i zerwałem się, z piskiem uderzając tyłem głowy w drzewo.
- Duch! Duuuuuch! Tu straszy! - wydarłem się na całe gardło.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przede mną, zamiast domniemanego ducha - stoi szczeniak. Mały, na niskich łapkach, o wyjątkowo niebieskich oczach. Przypominał husky'ego, choć byłem niemal pewien, że jest skundlony. Przekrzywiał lekko głowę w bok, a jedno ucho opadło mu słodko, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Dzień dobry, proszę pana...? - zagaił niepewnie, przypatrując się mi uważnie.
Odchrząknąłem, wypinając dumnie pierś. Nawet przed szczeniakiem przecież muszę się jakoś zaprezentować.
- Dzień dobry. Miło mi, mały... uhm... farfoclu. Alex jestem.
Wyciągnąłem w stronę szczenięcia łapę, chcąc się przywitać.
- Michael - przedstawił się, wyszczerzając białe ząbki w moją stronę.
- Zgubiłeś się? - zapytałem, siadając naprzeciw szczeniaka. Ten tylko w odpowiedzi pokręcił głową, choć niepewnie i niemrawo, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Mama kazała mi uciekać.
- O... Och. A gdzie twoja mama? - zapytałem, lustrując Michaela wzrokiem.
- Nie żyje - szepnął, spuszczając głowę.
- Mogę zostać twoją nową mamą - zaproponowałem na jednym wdechu, nawet szczególnie nie myśląc nad swoimi słowami. Najwyraźniej sam byłem zaskoczony tym, co właśnie powiedziałem. Nie dość, że to zabrzmiało beznadziejnie głupio, to jeszcze tego wszystkiego dokładnie nie przeanalizowałem... No i przede wszystkim, nawet nie znałem tego szczenięcia. Ale był słodki i czarujący, dlaczego więc miałbym się nim nie zaopiekować? Nie może przecież zostać sam. Z drugiej strony nie mógłbym mu zapewnić dobrego domu, wyżywienia... Przecież sam tego nie posiadałem, a co dopiero, jeśli musiałbym się tym dzielić ze szczenięciem. Da się w ogóle dzielić czymś, czego się nie posiada?
Westchnąłem cicho. Co się powiedziało, to już się nie odpowiedzie. Michael ożywił się najwyraźniej, merdając ogonem. Awww, nie potrafiłem się na ten widok nie uśmiechnąć.
- Dobrze, panie Alex - rozweselił się.
Zgarnąłem go łapą. Potem się pomyśli, co robić, nawet, jeśli jestem tak histerycznie głupi, że zgodziłem się matkować przypadkowemu szczeniakowi. Choćbym chciał, przecież nie zastąpię mu matki - po pierwsze, jestem psem. Po drugie, jestem gejem, a on potrzebował płci pięknej, która się nim zaopiekuje. Po trzecie, nie mam żadnego doświadczenia z dziećmi. Po czwarte, nie mogę mu zapewnić dachu nad głową. Ale kiedy ja i ten szczeniak szliśmy łapę w łapę, ogon w ogon... Robiło mi się ciepło na sercu. Nie znaliśmy się, ale mogliśmy się szybko poznać. Chciałem, żeby Michael mi zaufał, żebym był dla niego nawet drobnym, ale dalej oparciem.


Bezsenne noce. Odkąd w moim życiu zjawił się Michael, nie pamiętałem, kiedy ostatnio spałem... Nie przeszkadzało mi to. Wolałem czuwać w nocy nad szczenięciem, niż potem mieć wyrzuty sumienia, że zniknął, albo nie dajcie bogowie - nie żyje. Nie wybaczyłbym sobie tego. Miłość wymaga poświęceń.
Przez pewien czas sypialiśmy gdzie popadnie. W jaskiniach, pod drzewami, nawet na łąkach, pod osłoną gwieździstej nocy. Nie powiem, podobało mi się takie życie. Przynajmniej nie odczuwałem samotności bez ludzi, bo był przy mnie Michael, a ja byłem przy Michaelu.
Drugiego tygodnia włóczęgi we dwójkę znaleźliśmy się obok miejsca, gdzie panował wyjątkowy gwar. Już z oddali słychać było szczekanie, wycie i śmiechy. Mały Farfocel niezdarnie przemykał pomiędzy moimi łapami, z ciekawością rozglądając się za źródłem dźwięków. 
Na wszelki wypadek trzymałem szczenię blisko siebie. Bałem się, że to może być coś poważnego, a ja i Michael znajdziemy się w niebezpieczeństwie. Ku mojemu zdziwieniu - zobaczyliśmy psy. Dużo psów. Nie potrafiłem zliczyć ile, ale gromada była całkiem duża, a pomiędzy nimi widać było kilka skundlonych szczeniaków...
Dzikie psy?
Jakiś owczarek niemiecki podszedł do mnie spokojnym krokiem. Cofnąłem się, osłaniając Michaela łapą. Środków bezpieczeństwa nigdy za wiele.
- Kim jesteście? - zapytałem. W moim głosie nie dało się wyczuć strachu, niepewności, nawet sympatii. Tylko chłodna obojętność.
No, no. Całkiem niezły z ciebie aktor, Alex. Świetlaną przyszłość przed tobą widzę, ziom.
- Sforą Kingdom of Dogs - odezwał się jakiś pies z szeregu.
Ja i Michael równocześnie przekrzywiliśmy głowy w bok, a uszy nam opadły. Obojętność w głosie ulotniła się, a ja uśmiechnąłem się ostrożnie na to zgranie ze szczenięciem.
- Sfo-co? - zapytałem.
To jakaś sekta? Zakon? Ciekawe, czy dzikie psy mogą uprawiać czarne msze... Albo oddawać pokłony Hitlerowi. To byłaby ciekawa odmiana w moim życiu.
- Sforą. Takie... stado psów. Jesteś wędrowcem, który chce dołączyć?
Spojrzałem na mojego rozmówcę podejrzliwie, marszcząc nos.
- A macie żelki? I kisiel? Macie, prawda? - zapytałem z czystą powagą w głosie.
Mój towarzysz zaśmiał się nerwowo, kręcąc z politowaniem głową.
- Powiedzmy, że mamy. Coś zawsze się znajdzie. Chodźcie, oprowadzę was - nieznajomy pies machnął w naszą stronę łapą, nakazując nam, żebyśmy poszli za nim.
Spojrzenia moje i Michaela spotkały się. Westchnąłem tylko marnie, ruszając powoli za psem i popychając nosem szczeniaka, żeby poszedł za mną.
- Przynajmniej mają żelki... - mruknąłem na wpół do siebie, na wpół do Michaela.

Michael?

Michael!

MOTTO: Panicz widoczny u góry nie posiada jeszcze motta. Ale wiadome jest to, że kiedyś je znajdzie, bo ta urokliwa kulka do tego dąży.
IMIĘ: Proste imię. Jedno. Łatę do zapamiętania. Michael. Można skracać do Micha, Ela, Chael, jak ktoś chcę. Uważa to imię za urokliwe, chociaż zdaje sobie sprawę, z istnienia ładniejszych. Sam uwielbia nazywać się Negro, gdyż tak na niego mówiła matka, aby nikt się nie dowiedział kim Michael jest. Uważa, że można mówić na niego jak się chcę, ale nie obiecuje, że będzie reagował.
WIEK: Półtorej roku. Dopiero półtorej roku. Ale jak on już by chciał mieć te dwa lata. Ukochane dwa lata, dorosłość... Uh. Ile on by zrobił, dał, aby móc już mieć te je... przeklęte dwa lata. 
PŁEĆ: Zależy do czego ci to potrzebne. Ale jeśli chodzi o zwracanie się do Miśka, to wiedz, że jest on psem. I tego się póki co trzymajmy. 
STANOWISKO: Na ten czas jest uczniem. I tu znowu Michaś przeklina swój wiek. Ale chcę zostać dyplomatą. Mógł by poznawać wiele... Ciekawych osób. Ta. 
RANGA: Członek sfory. Chciałby być kimś więcej, ale wie, że to nie ma sensu, bo się nie stara i kimś ważnym nie zostanie.
OSIEDLE: Vie
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu. Chociaż domek byłby fajny.
CHARAKTER: Przez swoją przeszłość matka zaszczepiła w nim cechę. Okropną cechę. Często nietolerowaną. Ale jednak. Kurcze. Trudno tak o tym wprost powiedzieć. Jego matka była kim była. Michael widział co widział. Skończyło się jak skończyło. Miś ma okropne skojarzenia. Ma brudne myśli? Po prostu jest zboczony. I nic nie zrobisz. Trzeba poznać go lepiej. Często można cisnąć z tego powodu bekę, ale to mniejsza. Prócz tego, jest też on miły, dla wszystkich. Nie tylko dla pań, nie tylko dla panów. Dla wszystkich. Był miły i miły będzie. Uwielbia towarzystwo pięknych, nie z wyglądu, z charakteru psów. Ale niezbyt ktoś chcę z nim rozmawiać, bo mimo jego dojrzałości, pomijając zboczenie, mentalnej, jest on uznawany za kolejnego niemądrego szczyla. Jest on też dość inteligentny. Chociaż nie widać tego w szkole, bo ją uważa za bzdurę. Ale wierzcie na słowo, jest on a naprawdę inteligentny. Wspominałam o tym, że jest on miły? Dla wybranych osób. Więc zdarza się, że potrafi być naprawdę wredny. Jak taki typowy smark. Często używa sarkazmu i ironii, bo to jego najlepsi przyjaciele. Jeden po lewej, drugi po prawej. Można nazwać go też odpowiedzialnym. Chociaż nie widać tego zbytnio, bo mimo jego odpowiedzialności, jest on leniwy, co sprawia, że nie chcę mu się być odpowiedzialnym. Jest żądny przygód. I to bardzo. Nie ważne, że to go może zabić, no i tutaj sprzeczność z odpowiedzialnością, on potrzebuje rozrywki. Wiele cech u niego się wyklucza, ale przecież jego charakter nadal się kształtuje, jedna cecha wypiera drugą, no i wszystko zależy od sytuacji prawda? Chyba każdy tak ma. No przynajmniej mam nadzieję. *nerwowy śmiech*. Misiu ma czasem tak zwany przez niego "czas agresji". Wtedy musi się wyżyć. Musi. Nie ważne, czy kogoś powyzywać, czy coś pobić. To jest akurat nieistotne. Musi się wyładować. Właśnie. Matka zaszczepiła też w nim bluźnienie. Więc rozmawiając z nim możesz trafić na bezsensowne użycie słowa "kurwa", czy jakiegoś innego przekleństwa. Misiek jest też marzycielem i jednym wielkim optymistą. Dziwny charakter, co ? Ja uważam, że tak. Ale. Taki jest Misiełek. Co poradzisz? Nic nie poradzisz. 
APARYCJA: Misiek jest czysto krwistym kundlem. Ma w sobie coś z haskiego, z malamuta... Trudno stwierdzić.Ma oczy bardziej niebieskie nić morze, bardziej niebieskie niż niebo. Są bardzo, bardzo nasycone.  Jego sierść to mieszanka brązów, szarości, bieli i beżu, więc nie mogę określić co się gdzie znajduje. Ale ma prześliczny nosek. Taki czarny, z dwiema różowymi plamkami. Ma lekko zawinięty do góry ogon. O! I jeszcze klapnięte jedno uszko. Po prostu ogromna, ogromna słodycz. 
HISTORIA: Miał bardzo młodą matkę. Wpadła, i puf. Miocik. Liczył zaledwie dwa szczeniaki, jeden był jakoś uszkodzony. Chciała wychować dzieciaka. Ale nie miała pieniędzy. Ani grosza. A w miasteczku, psy jak ludzie. Porządek miał panować, więc waluta panowała. Nie mogła znaleźć sobie dobrej pracy. W końcu, kiedy nie miała innego wyjścia, została pracownicą domu publicznego. Czyli inaczej burdelu. Tak. Została kim została. Zdarzało jej się zabierać szczyla do pracy. Zdarzało się, że praca przychodziła do niej. Więc Misiu widział, co widział. Ale mama się starała dla szczeniaka. Mieli z czego żyć. Niestety raz klient był niezadowolony i trochę go poniosło. Mamusia skończyła martwa, ostatnie co powiedziała do Misia, to uciekaj. Uciekł. Udało mu się. Ze zmęczenia raz zemdlał. Ale ktoś go znalazł. Tym kimś był Alex, który przygarnął Micha. 
RODZINA: Matką była niejaka Hinley. Ojcem... Jakiś pies z ulicy. Kto pamięta, to pamięta. Ale Misiek nie. Miał mieć siostrę, ale urodziła się martwa. Nadaną jej imię Finlay. Teraz. Ma tatusia. Tatusia, o imieniu Alex. Wspaniały tatuś. 
EKWIPUNEK: Nic.
ZŁOTO: Dziesięć
PD: Zero.
WŁAŚCICIEL: Ewaa (hw)

Alex!

MOTTO: ''My happy little pill, take me away, dry my eyes, bring colour to my skies''
IMIĘ: Obdarzono go jakże cudnym imieniem Alexander. Pies uważa jednak, że jest ono staroświeckie, skraca więc je do prostego Alex i takim mianem się przedstawia.
WIEK: Starość, nie radość - trzy lata na karku.
PŁEĆ: Oczywiście jest transwestytą. Podoba mu się malowanie psich pazurów w kolorowych barwach i udaje, że jest suczką.
A tak serio, to oprócz wielu myśli typu ''co by było gdybym był suczką?'' jest psem. Stety lub niestety.
STANOWISKO: Udaje, że jest seksowną sekretarką przed Benem (( ͡° ͜ʖ ͡°)), ale w rzeczywistości szczególne predyspozycje ma w  kierunku medycznym - uznał, że talent nie może się zmarnować, jeśli ma uratować komuś życie, został więc sforowym chirurgiem.
RANGA: Członek sfory.
OSIEDLE: Vie.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu.
CHARAKTER: Alex zdecydowanie należy do osób o wyjątkowo ekstrawertycznym charakterze. Nie można powiedzieć, że w jego przypadku to złe - wręcz przeciwnie, dzięki jego charakterze samiec ten ma zdolność dogadania się z każdym, z kim ma do czynienia. Jest wyjątkowo spokojny i cierpliwy, potrafi w każdej sytuacji zachować zimną krew i stosunkowo trudno wyprowadzić go z równowagi - jednak jeśli ci się to uda, możesz liczyć, że trudno z nim wygrać. Niestety, potrafi być wyjątkowo wredny i agresywny, pod warunkiem, że jesteś w stanie wywołać w nim tak ogromną złość. 
Ma skłonności do tego, że zawsze wszystko analizuje. Niestety przez to jest wyjątkowo niezdecydowany, ponieważ będąc zmuszony do wybrania odpowiedzi a lub b, wybierze c, nie mogąc się zdecydować pomiędzy dwoma propozycjami. Zawsze wszystko rozkłada na czynniki pierwsze, chcąc zobaczyć, co będzie dla niego najkorzystniejszą opcją. 
 Jest wyjątkowo tolerancyjny i co byś mu nie wyznał, zawsze zareaguje ze spokojem i zrozumieniem, nawet, jeśli niezbyt mu się to podoba. Stara się zawsze postawić w sytuacji swojego rozmówcy, jednak w zamian oczekuje tego samego - tolerancji i zrozumienia. Jest osobnikiem orientacji homoseksualnej, a skoro to nie jego wybór (jak niestety myślą inni) oczekuje, że jego towarzysze będą tolerować go takim, jakim jest. 
Jest sympatyczny dla wszystkich, jednak niewielu ma okazję zobaczyć, jakim Alex jest w rzeczywistości. Kiedy czuje się przy kimś swobodnie, daje mu to odczuć na wszelkie sposoby - jest wtedy wesoły, lubi żartować, ma dystans do siebie i swoich dowcipów. Nieważne, z kim ma do czynienia, zawsze stara się pomóc mu w potrzebie, a jeśli jest przygnębiony - rozweselić. Wiele osób traktuje go jako swojego prywatnego psychologa, wiedząc, że Alex zawsze ich wysłucha, pomoże na miarę swoich możliwości, doradzi i wesprze, a ma do tego wyjątkowy dar. 
Niestety, największą wadą tego psa jest chyba fakt, że nie umie nawiązywać znajomości. Tak, dobrze czytacie. Choć prezentuje się zawsze pogodnym i sympatycznym, który potrafi dogadać się z każdym, nie umie utrzymywać znajomości przez dłuższy czas. Fakt faktem pomoże każdemu, jednak w rozmowie o sobie jest zamknięty, a jego podświadomość podpowiada mu ''nie mów, i tak nikogo to nie obchodzi''. Można go więc uznać za nieco tajemniczego, w końcu choćbyś przycisnął go do ściany, Alex i tak nie wyzna ci z czym ma problem, czy jaka jest jego przeszłość. Nienawidzi rozmawiać o swoich uczuciach, a każde negatywne słowo długo rozpamiętuje. Niestety pochwały skierowane w jego stronę szybko zapomina, a przez wady potrafi szlochać po nocach, nie mogąc się pogodzić, że tak jest. Można więc uznać, że husky ma w rzeczywistości niskie poczucie wartości, co jest zgodne z prawdą - trzeba przy nim uważać na słowa, bowiem przez jedno słowo za dużo można mocno go zranić.
APARYCJA:
- rasa: Można powiedzieć, że jest mieszańcem. W jego krwi przewijały się drobne kundle, które zabawiały z rodowodowymi suczkami... I, no właśnie. Alex najwięcej we krwi ma husky'ego syberyjskiego. Rasowcem jednak z pewnością nie jest.
- wygląd ogólny: Alex posiada raczej smukłą budowę ciała. Jest dość wysokim przedstawicielem gatunku, co dodaje jego sylwetce nieco chuderlawego charakteru i głównie optycznie jest wyszczuplany, choć posiada wagę odpowiednią do wzrostu. Ma raczej krótszy pysk, a na czarny nos często spadają mu nerdowskie okulary znalezione kiedyś na... ludzkim śmietniku, z którymi nienawidzi się rozstawać. W jego wyglądzie największą uwagę przykuwają oczy, w kolorze intensywnego błękitu, które wydają się przenikać twoją duszę na wylot. Większość osób jednak mówi, że mimo lodowej barwy tęczówki, zazwyczaj ma wyjątkowo przyjacielski wzrok, który aż zachęca do nawiązania rozmowy z psem. Ma szpiczaste, postawione uszy i opuszczony ogon. W jego sierści dominują raczej kolory szarości i czarnego, wraz z białym pyskiem i części klatki piersiowej.
- sprawność: Pies ten nie jest raczej uzdolniony fizycznie, można wręcz powiedzieć, że przeciętnie. Nie jest szczególnie usportowiony, a skupia się głównie na rozwoju umysłowym. Jest świetnym lekarzem, potrafi się wypowiedzieć w praktycznie każdym temacie, przez co może dogadać się z każdym i jest z tego naprawdę zadowolony, niepotrzebna jest mu więc do życia sprawność fizyczna.
- waga i wzrost: 60 centymetrów (co czyni go dość wysokim przedstawicielem gatunku) wraz z 25 kilogramami wagi odpowiednimi do wzrostu.
- głos: Troye Sivan
HISTORIA: Urodzony 1 grudnia 2015 roku w niewielkiej wsi (potocznie zwanej zadupiem), jako syn dwóch huskych. Miot był wpadką, na szczęście właściciele obu psów byli odpowiedzialnymi ludźmi, a gdy szczenięta się urodziły, pragnęli posłać ich do dobrych domów. Alex trafił jako młode szczenię do pewnego samotnego mężczyzny, który prezentował się jako odpowiedzialny człowiek potrafiący zajmować się zwierzęciem. I faktycznie, na początku wszystko było tak, jak miało być - pies był szczęśliwy u boku właściciela, a mężczyzna poświęcał mu dużo czasu. W ciągu roku jednak zmienił się status związku mężczyzny, który ze szczęśliwego singla z psem przeszedł do bliskiej relacji z kobietą. Alex był szczęśliwy wraz ze swoim właścicielem, kiedy widział, jak ten blisko jest ze swoją dziewczyną. Ba, nie przeszkadzało mu na początku nawet szczególnie to, że jego pan poświęca mu mniej czasu.
Schody zaczęły się dopiero w momencie, kiedy dziewczyna właściciela samca zaszła w ciążę. Oboje od razu zaczęli planować ślub, byli naprawdę blisko, niestety Alex obrywał rykoszetem. Właściciel zaczął o nim zapominać i nie poświęcać mu uwagi, nawet jeśli pies atencyjnie go zaczepiał - zazwyczaj zostawał wtedy odtrącony i przegoniony. Kiedy urodziło się dziecko, husky został tylko zbędnym problemem dla obojga. W momencie, kiedy dziecko zaczęło bać się Alexa, który chciał zapoznać się z sytuacją i dokładnie obejrzeć nowego członka rodziny, oboje właścicieli podjęło decyzję.
Alexander, choć myślał, że jego pan darzył go bezgraniczną miłością, został przywiązany do drzewa i zostawiony na pewną śmierć w samotności. Warując przy drzewie i czekając na powrót swojego pana czekał kilka dni, aż nie zobaczył go wygłodzonego i odwodnionego pewien grzybiarz, który akurat spacerował po lesie. W ten sposób pies trafił do schroniska, a osoba chętna na jego adopcję znalazła się całkiem szybko - była to nieco starsza, samotna wdowa, która chciała posiadać wiernego przyjaciela do końca życia.
Pies był pewien, że wreszcie może być szczęśliwy do końca swoich dni. Staruszka była wyjątkowo ciepłą i kochającą osobowością, podobnie jak jej rodzina, która często przynosiła Alexowi przysmaki. Czuł się kochany w nowej rodzinie, szybko się przywiązując do nowych ludzi wokół niego. 
Najwyraźniej jednak nie było dane mu być szczęśliwym. Jego przeszłość nie miała happy endu - staruszka, która się nim zajmowała, zmarła w sposób naturalny. Pies trafił więc do rodziny staruszki, i choć jego właściciele naprawdę się starali, to jednak nie potrafił się tam zadomowić i pogodzić ze stratą swojej pani. Kiedy nadarzyła się więc okazja, postanowił, że zaryzykuje... i uciekł z domu, na wolność. Chciał spróbować życia jako dziki pies, uciekając przed hyclami i nie chcąc znowu być osamotniony przez ludzi. Nie musiał nawet długo podróżować - dotarł na tereny Kingdom of Dogs, gdzie został sforowym lekarzem.
RODZINA: Raczej nie pamiętał członków swojej rodziny. Wie tylko, że był wpadką dwóch huskych mieszkających na wsi i miał trójkę rodzeństwa.
PARTNER: Zdarzało mu się sypiać z pojedynczymi psami, jednak nie przepada za mieszaniem się w stałe związki. Oczywiście w słowie ''pies'' nie chodzi mi o sam gatunek, który byłby przecież oczywisty - chodzi mi jak najbardziej o płeć. Alexander jest przedstawicielem orientacji homoseksualnej i nie może nic z tym zrobić, bowiem to nie jego wybór - nie czuje pociągu do suczek.
POTOMSTWO: Wiele osób nie toleruje adoptowanie potomstwa przez osoby homoseksualne, co nieco przeszkadza Alexowi, który ma miękkie serce i uwielbia dzieci. Na potomstwo więc raczej nie ma co liczyć - chociaż, kto go wie.
EKWIPUNEK: Brak.
ZŁOTO: 10
PD: 0
TOWARZYSZ: Brak.
WŁAŚCICIEL: nothing. [H] || Omega [DG] || ciurakelnaruciakel@gmail.com

24 marca 2018

Od Rayvonne'a cd. Tommena

Nie wiem. Ja, ja po prostu nie wiem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem, co się ze mną stało. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie wiem, co mnie do tego zmusiło. Nie wiem, kurde, nic. Najprawdopodobniej poniosła mnie wyobraźnia, uczucia, wrażenia... nie wiem. To wszystko działo się zbyt szybko, bym mógł to natychmiast ogarnąć. Sam siebie nie ogarniam. Jak ja mogłem to zrobić. To jest... dziwne... nie, to przecież normalne. Każdy ma prawo zaspokoić swoje potrzeby, ekhm. Chciałem spróbować, chciałem poczuć, to poczuć, sami wiecie co. Nie mam już ochoty o tym wspominać, przez Tommena pragnę jak najprędzej o tej sytuacji zapomnieć. Poliki mnie piekły z zawstydzenia, jednak próbowałem nie pokazywać swojego skrępowania. Chociaż ogon usiłował się skulić, a pisk z pyska w tej chwili wydostać, to zgrywałem twardego. Tłumiłem w sobie zażenowanie i zakłopotanie, stając w obronie własnej jak prawdziwy mężczyzna - dbający o zasady prywatności, większej i mniejszej. Doszło nawet do tego, że zacząłem podejrzewać mego rodzonego brata, najbardziej posobnego do mnie, pod względem charakteru, takie tam dwie cioty, rzecz jasna, o, kurde, transwestytyzm. Definicję tego oto pojęcia znam od dzieciństwa, co jest, dla niektórych,  w cholerę dziwne i niesmaczne. Mnie to natomiast zwyczajnie ciekawiło, nie chciałem być suką, ani nią nie byłem, okej? Moja mama to potwierdzi, dobrze zna to i owo. Pomijając, wierzę mojemu rodzeństwu. Nawet takiej Ros, która mało co świat widziała, ba, nawet takiemu Benjaminowi, ciągle mnie dręczącemu. Tylko jest mały problem, dotyczący mojego własnego zdania o słowie "wierzę". Jakie to według mnie ma granice, na czym polega moje zaufanie? Ha, tego nawet ja nie wiem, nie chcę okłamywać siebie, jednak zawsze wychodzi na przekór moim oczekiwaniom.
- Tak, Tommen, wybacz. poniosło mnie trochę, to było głupie. - westchnąłem, spuszczając delikatnie głowę. Moim oczom ukazał się obrazek ukochanej, który wcześniej odruchowo upuściłem. Jak już zostało wspomniane, przedstawiał on Ate, ale w dość nienormalnej jak na nią pozycji. Moja wyobraźnia przesadziła, wybaczcie, no musiałem, po prostu musiałem. Sunia była oparta przednimi kończynami na podłokietniku fotela. Tyłek miała wypięty w moją stronę, co mnie podnie... Ray, opanuj się. Dobra, dokończę opis, póki mam siłę i odwagę to zrobić. Była wygięta bardzo sekso... niczym modelka, pozująca do fotografii jakiegoś przystojnego fotografa. Pomińmy fakt, że w myślach tym fotografem byłem ja, proszę. No i twarzyczka, jej wyraz, oh. Najpiękniejsza rzecz w całym, amatorskim, natomiast całkiem udanym rysunku. Zadziornie uniesione kąciki ust, figlarne spojrzenie, lekko zarumienione poliki. Tak, to koniec. Udało się, jestem z siebie dumny, ale czas skonstruować maszynę do usuwania pamięci, przyda się wam.
- T-tak... - wymamrotał, zmieniając chaotycznie punkt skupienia wzroku ze mnie na rysunek i na odwrót. Gwałtownie wsunąłem moje dzieło pod łóżko, by nie musiał męczyć wzroku.
- Miałeś dla mnie jakiś list. - zmieniłem temat, chrząkają co każde słowo. Nadal czułem okropne zawstydzenie, co ogarniało, a właściwie zupełnie nie ogarniało mojego ciała. Błądziło od góry w dół, z przodu w tył, próbując się wydostać. Tommen skinął głową, po czym ja sobie przypomniałem, że położyłem kartkę na półkę. Sięgnąłem po nią, przy tym cały czas delikatnie marszcząc brwi. Gdy rozłożyłem papier, zauważyłem literki, tworzące słowa, składające się w liczne zdania, z których powstała dość spora informacja, przekazująca tylko to, iż razem z całą rodziną zostałem zaproszony na wieczerze w sforze, będącej z nami w sojuszu. Tam mielibyśmy omówić kilka spraw dotyczących zagłębienia tego całego sojuszu, wsparcia podczas wojen i tak dalej. Tylko nie rozumiem jednego, dlaczego wysłali ten list akurat do mnie? Chyba że do każdego z osobna, ale to nie miałoby sensu. Jeśli Tommen również to dostał, to pewnie powiadomiłby mnie na samym początku swoich zaskakujących odwiedzin. - Ty też to dostałeś? - zapytałem, chcąc się upewnić. Ten pokręcił głową, marszcząc delikatnie czoło. Najwidoczniej nawet nie wiedział, o co mi chodzi. Stwierdziłem, że pozostawię to na później, moje myśli aktualnie zapycha co innego. - Na chwilkę powrócę do wcześniejszej sytuacji... nie powiesz o tym nikomu, prawda? Proszę? - pisknąłem, chowając znowu list.
- Jasne, Ray. - wymamrotał trochę zakłopotany. Nagle do naszych uszu dotarł hałas dochodzący z dołu całego pałacu, co przy otwartych drzwiach pokoju słychać było naprawdę wyraźnie. Brzmiało, jakby coś spadło i się rozwaliło, albo nawet zawaliło. Po tym jak równocześnie podskoczyliśmy, przerażeni pobiegliśmy w stronę odgłosu.

Tommen? Wybacz, że tak długo czekałaś, ale masz chociaż idealne 700 słów xd

Od Rosalie - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [3/3]

TAK TAK! Dzisiaj. Teraz. Zaraz. Jednak nie schrzaniłam aż tak. Zaraz będzie ślub. Yas yas. Tak. Mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, wo. Ale emocje. Jak na grzybobraniu. Nie. Nie. Ros. Ogarnij się. Dobrze, więc. Teraz siedzę w ławce. przynajmniej mam wrażenie, że w ławce i wsłuchuję się w ceremonię ślubną. Wszystko świetnie. Jest czas, na obrączki. Ale nic się nie dzieje. Przynajmniej ja nic nie słyszę. Przychodzi ktoś i szepce, że nie wie gdzie się one zapodziały. Potem Ate, Ray i ksiądz który udzielał im ślubu w śmiech. Okazało się, że ten pies miał obrączki na uszach. Nie wiem jak to zrobił. W każdym razie. Słyszałam tutaj odgłosy morza. Ćwierkanie ptaków. No nie wiem, gdzie byliśmy, ale było pięknie. Znaczy chyba. Nie widziałam. Kurcze. Mam coś dzisiaj dziwny humor. Mama pomogła mi przejść do miejsca, gdzie odbywało się wesele. Wszystko było okej. Siedziałam... Gdzieś i słuchałam. Usłyszałam takie plask, a potem śmiech. Tak oto mój brat wpadł w tort. Chociaż prędzej ja powinnam wpaść. W końcu ja jestem niewidoma. Nie wiem jak do tego doszło, ale gratulacje bracie. Gratulacje. I prawda. W tort. Nieźle brachu. Nieźle. Kiedy tylko dowiedziałam się o tym od mamy, zaczęłam się śmiać. Nieźle, nieźle. Tommen zaprosił mnie do tańca, zgodziłam się. Ale coś było nie tak. Czegoś brakowało. Czegoś dość ważnego. Zgadłeś. Muzyki. Tak. Nie ma DJ. Usłyszałam głośne apsik. Okazało się, że DJ zachorował. Na szczęście Akira był w pobliżu. Jedyny piosenkarz w sforze. On zastąpił DJ własnym głosem. Wszystko było okej. Mimo tego, że ciągle deptałam Tomowi po łapach, to tak. Było wspaniale. Dobrze się bawiłam. Naprawdę. Raz jeszcze odbił mnie ktoś, o ile się nie mylę Kimble, ale nie tańczyliśmy długo, bo usłyszałam okropny krzyk.  Ate złamała łapę, więc Kimble musiał się nią zająć. Zostałam sama. Po omacku powędrowałam do... Czegoś. Nie wiem. Spytał się mnie ktoś, czy chcę kompotu. Poprosiłam. Zaraz potem wyczułam obecność mojego brata. Rozmawiałam z nim aż... Wylałam przypadkiem na niego kompot truskawkowo malinowy.. Tak. Tym bratem był Ray, który niedawno wrócił w czystej koszuli. Świetnie Roska. Oblałaś brat który wcześniej wpadł w tort. Gratuluję ci całym serduszkiem.  Mama zaprowadziła mnie do pokoju. Ale ja nie mogłam zasnąć. Myślałam o... Po prostu myślałam. O tym co teraz będzie. Skoro Ray zostanie alfą, zmieniam miejsce zamieszkania z pałacyku dla młodych alf, na ten dla rodzeństwa alf. Będę musiała od nowa nauczyć się całego mojego pokoju... Wszystkiego. Oh... A może policzymy owce? Jedna owca, druga owca, trzecia owca, czwarta owca, piąta owca... A może to była koza? Dobra. Pierwsza koza, druga koza, trzecia koza, czwarta koza. Nie. Teraz to była krowa. Jedna krowa, druga krowa, trzecia krowa, czwarta krowa... Ouh. Jednak jestem śpiąca. Sen jest potrzebny. Ogromnie potrzebny. Wstałam jeszcze i poprosiłam Toma o herbatę, bo wiedziałam, że on jeszcze nie śpi. On po nocach maluje. Chyba. Jak już napiłam się herbaty, położyłam się i już poszłam spać. Za dużo wrażeń. Za dużo.

Koniec.

23 marca 2018

Od Rosalie - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [2/3]

O jak mi się dobrze spało. Ale naprawdę. I miałam dziwny sen. Okropnie dziwny. Ale w sumie. Fajny. Przyjemny. Dający wiele do myślenia. Miałam kogoś takiego, komu mogłam zaufać. I to tak zaufać naprawdę. Ten ktoś, obiecał mi kiedyś, że pewnego dnia będzie w pobliżu. Że ten ktoś będzie trzymał mnie bezpieczną. Miałam sen czarny, ale czułam, słyszałam. Nie widziałam, jak ten ktoś wygląda. Że nie pozwoli aby coś mi się stało, że przy nim zawsze będę bezpieczne. Że teraz, kiedy straciłam już wzrok, to dość szalone. I, że nie wie jak to zatrzymać, albo chociaż spowolnić. Raz podszedł do mnie, i powiedział "Hej. Wiem, że jest kilka rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać". Ale nie mógł zostać. Nie wiem dla czego. Ale nie mógł. Chciał, trzymać mnie przy sobie dłużej. To było urocze. Ale nadal męczyło mnie to, że nadal nie wiedziałam kim ten ktoś jest. I mówił mi, abym wzięła cząstkę jego serca. Nie wiedziałam. Nie chciałam. Ale potem powiedział, że chce, aby ta cząstka stałą się cząstką mojego serca. Że kiedy będziemy osobno, ja nigdy nie będę sama.
I może to tylko sen. I może jest to spowodowane tym, że mój brat się żeni. Ale zdałam sobie sprawę, że dobrze by było mieć kogoś takiego. Kogoś, kto będzie przy mnie mimo przeszkód. Ktoś komu zaufam. Kto będzie mnie wspierał. Ale życie to nie koncert życzeń Rosa. To nie koncert życzeń. Dobrze. Czas zabrać się za robotę. Dobrze. Kwiatki. Poproszę Husniye. Ona coś znajdzie. Wstałam z łóżka. Ogarnęłam się w łazience. A potem, ruszyłam do Hus, która od jakiegoś czasu już zmagała się ze swoimi szczeniakami. No niestety jej nie było, więc byłam zmuszona sama zbierać kwiatki. Siedziałam na łące i zrywałam coś, co te kwiatki mi przypominało. Wkładałam je do koszyka. Potem zaniosłam je do Mackynsie, która owe kwiatki miała rzucać. Zaśmiała się. Spytałam czemu. Okazało się, że nazrywałam chwastów. Tak. Chwastów. Mack stwierdziła, że lepiej będzie, jak ona sama się tym zajmie. Dobra. to Drugie zadanie. Muszka dla brata. Cel. Miasto. Weszłam do pierwszego sklepu. Zaczęłam jeździć łapami po półkach. Trafiłam na coś, co z jednego boku przypominało mi muszkę. Drugiego nie sprawdzałam. Chwyciłam to coś w pysk, i pobiegłam z powrotem do królestwa. Ale wszyscy się ze mnie śmieli. To było przykre. Co ja zrobiłam nie tak. Z czasem ta muszka wydawała mi się coraz dziwniejsza, bo była gumowa, ale to mniejsza. No i jakaż duża. I dziwnie zaokrąglona. Ale... No nie wiem. Kiedy znalazłam już się przed bratem, i powiedziałam mu, że to jest muszka dla niego. Ray był cicho. Roxanne, która chwilę potem znalazła się w tym pokoju, również parsknęła śmiechem.
- Wiesz, Ros, dildos (musiałam) to raczej nie muszka. - mówiła przez śmiech. Również się zaśmiałam. Brawo Ros. Brawo, brawo brawo.

cdn.

22 marca 2018

Od Rosalie - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [1/3]

Mój brat, w końcu mu się udało. Oh. Wreszcie. Cieszę się z jego szczęścia. Znalazł sobie wspaniałą partnerkę, przyszłą sukę alfa... Ouh. A wy tak właściwie wiecie, że mój brat znalazł sobie partnerkę, a już jutro się żeni? Tak tak! Ja nie kłamię. No i cała sfora się do tego ślubu szykuje. Nawet ja. Tylko, że u mnie jest taki mały, malusieńki problem. Dostałam zadanie które niekoniecznie ja powinnam wykonać. Wiadomo. Jestem niewidoma i nie ma w tym nic dziwnego, dla kogoś, kto trochę w sforze już jest, to pewnie pamięta czasy, kiedy jeszcze widziałam. Na początku było trudno. Ale potem jakoś się przystosowałam. I jest. Wszystko okej. Daje sobie radę. Przyzwyczaiłam się. Chociaż czasem... W niektórych chwilach, mam wrażenie, że coś widzę. Mama kiedyś poszła ze mną do pewnego znanego psiego lekarza. Powiedział, że prawdopodobnie nie straciłam wzroku w całości, ale, nie stać nas na specjalne urządzonko do widzenia, więc jestem niewidoma i przy tym zostańmy. Tsa. No więc. Dzisiaj. Dostałam zadanie, byłam odpowiedzialna, za ozdobienie korytarzy hotelu. A dokładniej dobranie koloru firanek, czy tam czegoś co ma sobie wisieć. Więc miałam tabelkę. Ale nic nie widziałam. Wskazałam coś tam łapą i poszłam do kolejnego zadania. Czyli wyspania się. Nazajutrz, okazało się, że wybrałam jaskrawo zielony kolor, i już prawie cały zamek. Na szczęście moja mama ogarnęła sytuacje i wytłumaczyła innym, że jestem niewidoma. Cały zamek był zielony. A to była moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, i tylko moja wina. Moja wina dlatego, że nie uprzedziłam ich, że nie widzę. No. Teraz, dostałam kolejne idiotyczne zadanie. Miałam przyciąć obrusy. Tak. Ja. Miałam. Przyciąć obrusy. Chyba wiadomo, jak to się skończyło, hm? Tu był kawałek obrusu, tu kolejny, o, a tam kolejna ścinka. Hah. I calutki obrus skończył źle. Zabrali mi tą robotę Chyba sobie jakoś poradzili. Ale ja dostawałam kolejne zadania. I kolejne. Chyba sfora miała naprawdę dużo na głowie, że nie mieli czasu, aby zastanowić się, komu dają zadania. Ale co, będę się starać powołać zadaniom. Mam jeszcze do ogarnięcia kwiatki do sypania dla szczeniaków i znaleźć muchę dla brata. Mhm. Zajmę się tym jutro. Teraz tylko marzę o tym, aby spać i odetchnąć. Za dużo rzeczy dla mnie nieosiągalnych. Za dużo. Ale bratu trzeba pomóc, bez dwóch zdań. Brat to brat, a brata ma się jednego. No dobra. Nie. Ja mam trzech. ALe to mniejsza. Bratu trzeba pomóc. Tak, tak. To dobranoc.

cdn.

21 marca 2018

Od Benjamina cd. Roxanne

Sam nie wiedziałem, co działo się poprzedniej nocy, poza jednym - wypiłem, i to dużo. Alkohol wydawał się niegroźną odskocznią od problemów, ale gdy zobaczyłem leżącą obok Roxy, wydarzenia, które miały miejsce poprzedniego wieczoru, a właściwie nocy, z powrotem zawitały do mojej głowy. Siostra, która najprawdopodobniej została rozdziewiczona. Nie przez pierwszego lepszego. Zrobiłem to ja, jej rodzony brat. Mimo braku cech, które w jakiś szczególny sposób łączyły naszą dwójkę, mimo tego, że od dziecka nie mieliśmy zbyt dobrej relacji, nawet nie tak neutralnej, jak na rodzeństwo przystało, że tak to nazwę. Wszystko kierowało się "w dół", było czymś, co nazwano po prostu nieprzepadaniem za obecnością drugiej osoby. Z czasem zaczęło się to zmieniać, stopniowo, chociaż efekty... nie, nie oszukujmy się. Widoczne nie były wcale, nadal zostaliśmy tym dogryzającym sobie nawzajem rodzeństwem, a właściwie jego częścią. Pozostali nie byli nic warci, ona jednak wyróżniała się czymś spośród wszystkich. Charakterek, to było to. Dało się z nią porozmawiać, trudno, ale dało. Jednak teraz leżała obok, oddychała ciężko i wlepiała we mnie swoje jasnozielone ślepia, w których zauważyć można było emocje, jakie przepełniały ją od środka. Nie wiedziałem co jej powiedzieć, jedyne na co się zdobyłem, to odwrócenie głowy na lewo, aby tylko nie patrzeć na siostrę.
 Siostrę, z którą spędziłem dzisiejszą noc.
 Siostrę, która leżała pode mną dzisiejszej nocy.
 Siostrę, którą zaliczyłem, mówiąc wprost.
 Czy było mi z tym źle? Tak i nie.
 Ona. Co czuła? Co siedziało w tej jej główce? Pamiętała wszystko? Na dwa pierwsze pytania odpowiedzi nie znałem, oraz czułem, że jej nie poznam, a na pewno nie teraz. Co do trzeciego, bardzo możliwe.
 Wyszedłem z łazienki, nie mogłem. Z każdą chwilą pragnienie zapomnienia nasilało się, ale z drugiej strony, było nam dobrze, więc dlaczego? Nie pojmowałem tego, tak, jak nie pojmowałem działania naszych umysłów. Wszystko było zbyt skomplikowane, nawet ja, Benjamin, nie byłem w stanie tego zrozumieć. Jednak teraz jest już po fakcie. Leżała tam, patrzyła na mnie, a ja czułem się dziwnie. Dziwnie? Czy to nie za delikatne słowo? Czy byłem aż tak beznadziejny, że musiałem zaspokoić swoje potrzeby dzięki CZEMU KURDE z s i o s t r ą? Hah, najwyraźniej byłem. Co poradzę? Ona się nie wyrywała, a mogła.
 Zastanawiałem się, co teraz. Ranek, na ogół zapowiadający się ładnie, przywiał tyle myśli, tych potrzebnych, ale również niepotrzebnych, które jedynie uprzykrzyły i tak bezsensowny żywot. Wkradały się cicho do głowy i jedynie mąciły, przeszkadzały niczym największe wrzody na walonym tyłku, kręciły się, wierciły. Nic nie mogłem zrobić, bo to jednak myśli, a nie czyny. Chociaż... czyny też miały duży wpływ na to wszystko. I alkohol. Tak, zdecydowanie, procenty miały największy wpływ na obrót wydarzeń, nie ja sam. Ona też nie była niczemu winna. A może była? Powinienem się zdecydować, określić, w jaką wersję uwierzę.
 Wyłaniające się zza pobliskich budynków słońce oślepiło mnie, automatycznie przysłoniłem oczy łapą, gdyż promienie były niewyobrażalnie silne, przez co ledwo zdołałem zauważyć zbliżającą się ku mojej osobie Roxanne. Na jej pysku zagościł uśmiech, wredny uśmieszek, który pojawił się na nim nie wiadomo skąd, w końcu mi do śmiechu nie było.
 — Ach, piękny wschód, nie sądzisz, drogi bracie? — odezwała się swoim słodkim tonem, którego używała w naprawdę wymagających tego sytuacjach.
 Zmierzyłem ją podejrzliwym wzrokiem. Należało ją rozgryźć.
 — Tak. Jasne, piękny. Tak, tak, tak sądzę — bąknąłem, powtarzając kilka razy "Tak". — Taki... osobliwy.
 — Chyba taki, jak każdy inny. Ale jak wolisz — odparła, obracając się na łapie w moją stronę. — Planujesz wracać do sfory w najbliższym czasie?
 — Nie — rzuciłem. — Na pewno nie teraz. Jesteśmy w mieście, wykorzystajmy to. Znaczy... ja mam taki zamiar, nie wiem co zrobisz ty, kochana siostro.
 Przeszła kilka kroków dalej. Przysłaniając swoim ciałem słońce, spojrzała prosto w moje oczy. Przymrużyłem je, chociaż wiele to nie dało, widziałem jedynie jej kontur.
 — Cóż... — zawahała się — wyruszymy na... poszukiwania! Tak, tak, poszukiwania. Tego gangu. Wiem, że to niby niebezpieczne, powinnam tego nie proponować, bla, bla, ale to może być ciekawe. Poza tym, jesteśmy we dwójkę, wię...
 — Nasza dwójka stojąca naprzeciwko całej bandy agresywnych psów chcących rozszarpać nas za dobicie ich koleżki? Naprawdę, gratuluję.
 — Och, ale ty... no przestań. Oboje dobrze wiemy, że tego chcesz. — Trzepała się jak kilkuletnie ludzkie dziecko.
 — Nie sposób ci odmówić. Ogarnijmy się i wyruszmy. Gdzieś — zgodziłem się. — Jednak chcę, abyś wiedziała, że jak będą chcieli ci coś zrobić, wyręczę ich i zrobię to jako pierwszy, krzycząc ci w twarz "A nie mówiłem?".
 — Chuj — mruknęła.
 Uśmiechnąłem się teatralnie, udając zadowolonego. Byłem świadomy niebezpieczeństwa, które czyhało na nas tuż za rogiem, bo ten cały gang mógł czaić się naprawdę wszędzie. Jednak otrzymała moją zgodę, wbrew mojej woli.

Roxanne Suzanne?
Wybacz, że opowiadanie jest... nah, wiesz jakie. Długość również nie powala.

Od Remusa C.D Foltesta

Powinienem pójść na jakiś kurs panowania nad swoim ciałem i nie wpadania we wszystko co się rusza. Boże jaki ja jestem beznadziejny. Foltest miał o tyle szczęście, że pustka prowadziła do dosyć głębokiej wody więc skończyło się na kilku obrażeniach, szumieniu w głowie i łykach połkniętej wody. Ale przeżyliśmy i odetchnęliśmy z ulgą. Znaczy Foltest. Ja powinienem zginąć i dostać karę. Naraziłem go na niebezpieczeństwo. Gdy wygrzebaliśmy się z wody powiedziałem mu to ze skruszoną miną. Spojrzał na mnie jak na chorego psychicznie.
- Masz gorączkę? - spytał przyglądając mi się uważnie.
- Nie... a co? - zapytałem ostrożnie.
- Bo gadasz jakbyś majaczył - i tym samym uciął temat. Po chwili syknął i złapał się za bok. Krwawił - Zahaczyłem o kamienie. Ale to nic - dodał szybko widząc moją przerażoną minę - Ruszymy do szpitala, opatrzą mnie i po krzyku. Bo za tym ty też nie wyszedłeś z tego cało - zauważył spoglądając na mnie. Dopiero wtedy zorientowałem się, że mam rozciętą lewą łapę. Zrobiło mi się słabo. Foltest szybko zabrał mnie do szpitala gdzie opatrzono nas obydwóch, a wysłuchawszy naszej historii stwierdzono, że mieliśmy dużo szczęścia i wygraliśmy los na loterii. Przepaść wcale nie musiała się kończyć wodą i zadrapaniami. Zostaliśmy jakieś parę minut na obserwacji, a później wróciliśmy do hotelu. Albo raczej Foltest wrócił bo ja nadal byłem w takim szoku, że musiał mnie nieść na plecach.

Foltest? Wybacz, że taka kiepska jakoś i, że tak długo nie odpisywałam ;-;

Od Benjamina

 Uwierzcie, nic nie było w stanie oddać w stu procentach uczucia, które przepełniało mnie od środka. Nie była to żadna złość, nie był to żaden smutek czy poczucie bezsilności, to nie była tym bardziej radość albo euforia, nie czułem żadnej dumy, żadnej satysfakcji, na niczym się nie zawiodłem, sumienie mnie nie gryzło, nie dziwię się, minęło dopiero kilka minut od chwili, gdy ostrze sztyletu przeszyło szyję ofiary na wskroś. Przyglądałem się zakrwawionemu ciału, czekając na jakiekolwiek rozwinięcie akcji, jakim mogłoby być przykładowo pojawienie się rodziny zamordowanego, co miałoby tak naprawdę fatalne skutki dla mnie, gdyż poszkodowani mogliby śledzić mnie, a co gorsza dostać na tereny Cascadas. Prawdę mówiąc, miałem w dupie los tych zapchlonych kundli, poza Roxy, która intrygowała na swój własny sposób, dosyć ciekawy sposób, czym zdołała zdobyć moje uznanie, chociaż nadal nie potrafiłem zrozumieć toku myślenia tej suki, przed oczami ciągle mam scenę dobicia, gdzie nie raczyła skrócić biedakowi czas cierpienia i zabić go, a stać pionowo i spoglądać na mnie, który zdecydował się niemalże bez wahania na uczynienie tego. Także powinien być mi wdzięczny.
 Złapałem w zęby tylnią łapę martwego, ciągnąc go przez połowę lasu, aż do kanionu, gdzie miał w planie zrzucić je na pożarcie... hien? Czegokolwiek co je psie mięso.
 Słońce zbliżało się ku horyzontowi, podczas gdy ja znajdowałem się dobre kilka kilometrów od Cacadas.


To wcale nie jest takie krótkie(Ben nie może odpaść, więc krótkie!)

20 marca 2018

Od Melisy cd. Remusa

-E... A jutro... Poszłabyś gdzieś ze mną? - spytał Remus. Zaczęłam przypominać sobie każde plany które miałam na jutro. Jedyne co miałam zaplanowane to ogarnianie "plaży" przy jednym z wodospadów. Ja wiem, to nie plaża. Ale tak ją nazywam. Eh. Zresztą co was to obchodzi. Zrobię co zrobię. Nikt mnie nie zauważy i będzie świetnie. Staram się, jednocześnie tracąc chęci na to, że uda mi się tu odnaleźć. Każdy w tej sforze ma swoje grupki, nie ma jak porozmawiać z kimś innym. Los obdarzył mnie przyjacielem. Wspaniałym przyjacielem. Tylko on mnie tu na razie trzyma. Dużo razy rozważałam odejście z tej sfory. Ale Rem mnie trzyma. Tylko on by zauważył, że odeszła jakaś Melisa. Że ona cokolwiek zrobiła. Mam wrażenie, że tylko on umie mnie normalnie wysłuchać, pomóc, pośmiać się ze mną. No i może nie poznałam jeszcze dużo osób tutaj, ale przechodząc sobie normalnie na stołówce, jakby inni uznawali mnie za toksyczną. I może w środku taka jestem, ale na zewnątrz wręcz przeciwnie. Staram się być miła jak tylko mogę. Sama mam wrażenie, że mi wychodzi. Ale nie ważne jak się staram, widzę te spojrzenia. Jakbym była naprawdę nie wiadomo kim złym. Jakbym nie wiadomo co zrobiła. A ja taka nie jestem. Ja się tylko staram ustatkować. Ale to chyba nie dla mnie w takim razie. Może nie dla mnie jest osiągniecie czegoś. Może moim przeznaczeniem jest liczenie ziarenek piasku na samiusieńkim dnie. Ale naprawdę mam takie wrażenie, że cały świat jest podzielony na grupki, a żeby do jakieś dołączyć, trzeba się niesamowicie namęczyć, a niektórym wychodzi to ot tak. Bez starań. Mogłabym stworzyć własną grupkę. Ale ja tego nie zrobię. Nie chcę być taka jak inni. Już wolę być przegrywem. Trzymam się jednego psa, ale nie ogradzam się drutem kolczastym pod napięciem. Jestem otwarta na nowe znajomości. Tylko właśnie problem w tym, że nikt nie chce do mnie podejść, przywitać się, bo jest już w tej grupce i jak już się do niej dostał, to nie chce wchodzić do innej. Może trochę odbiegłam od tematu, ale czuje się dobrze tylko w towarzystwie Remusa. Wszyscy inni wyglądają się tacy... No jakby uważali mi za kogoś "niższej rangi" no i może brzmi to dość absurdalnie, ale nie umiem ubrać tego inaczej w słowa. Po prostu. Wyglądam może dziwne. Jak spod czarnej gwiazdy. Ale to sprawa herbaty. jak po innych prochach nie prochach powiększają się źrenice, zmniejszają, tak po herbacie wygląda się jak ktoś, kto dopiero uciekł z więzienia. Ale nie lepiej pogadać, poznać od środka? Nie. Dobra. Nie od środka. Od środka wolę nie. Od zewnętrznego środka. Od wewnętrznego nie.
- Halo? Melisa? Żyjesz? Ziemia do Melisy! - usłyszałam głos Remusa. Ah tak. Zamyśliłam się. Świetnie. Odpłynęłam. Mam braki melisy we krwi. SOS. 
- Ah. Tak tak. Żyję. Jasne, że możemy gdzieś pójść. Ale pozwól, że ja wybiorę. Miałam niby plan, ale w kupie raźniej, co? Miałam ogarnąć miejsce przy rzece, tej, która płynie pod mostem Rei. - odpowiedziałam. Pies się uśmiechnął. 
- No to chętnie. Do jutra!-  powiedział, po czym ruszył do swojego pokoju. 

***

Dzisiaj. Tak. Godzinkę temu, zaraz po przebudzeniu się, ruszyłam na targ, aby dokupić trzy termosy. Jeden dodatkowy dla mnie i dwa dla Remusa. Tak, będę chciała do jego diety wprowadzić ten jakże niebiański napój. Herbatę uspokajającą, która na niektóry osobniki, w tym mnie, działa jak jakieś prochy. O tak. Prochy których nikt jeszcze nie odkrył. Teraz, miałam już termosy wypełnione po brzegi. Prawie się wylewało. Włożyłam je do plecaczka. Kilka dni temu przygotowałam sobie przy tym moście drewno, aby nie musieć je upychać do plecaka. Miałam w nim jeszcze prowiant, gwoździe, dużo gwoździ, młotek, nożyczki... No ogólnie byłam przygotowana. Tak. Teraz mogę iść budzić Remusa. Jest siódma rano. Może już nie śpi. A jak śpi, to wstanie. Jak wstanie i jednak nie będzie chciał iść. To nie będzie musiał iść. Ale jest moim przyjacielem. Jedynym przyjacielem. Więc nie mogę powiedzieć, że nie byłoby mi smutno. Bo byłoby mi smutno. Zapukałam do jego drzwi. Na szczęście otworzył mi je. Zaspany, ale otworzył. Kiedy zorientował się, kto i w jakim celu stoi pod jego drzwiami, na jego pysk wstąpił uśmiech. Delikatny, ale widać, że prawdziwy. 
- O! Cześć Melisa! - przywitał się. Kiedy skończył mówić, usłyszałam długie, głośne ziewnięcie. Biedak. Musiał się nie wyspać. Podałam mu bez słowa herbaty. Ten się do mnie uśmiechnął i szepnął ciche "Dziękuję". Napił się i powiedział, że idzie do łazienki. Usiadłam na krześle. W znanym mi już pokoju. Dobrze znanym mi pokoju. Jak ja dziękuje temu Komuś na górze, że ofiarował mi tego jednego przyjaciela. Tego jedynego. Chociaż jednego. Tego, który mnie tak łatwo nie zostawi. Któy przy mnie będzie, a ja będę przy nim. Tego, któremu w pełni zaufam. Tego jedynego. Tego prawdziwego. Remusa mogę chyba takim nazwać. Przynajmniej mam nadzieję. Choć on mnie na razie nie zostawił. Czasami mam wrażenie, że on już dociera do tego "wewnętrznego środka", że on zdając sobie sprawę z tego, jaka jestem naprawdę. W każdym razie. Minęło kilka minut, a Remus już nie wyglądał, jakby nie spał przez całą noc. Teraz wyglądał tak samo dobrze jak codziennie. A może nawet lepiej? Trudno stwierdzić. Remusa nie można zaliczyć do brzydkich psów. Wtedy nie stwierdziłabym, że wygląda tak samo dobrze jak na co dzień, wtedy powiedziałabym, że wygląda tak samo źle jak na co dzień. A tego drugiego nie powiedziałam. Więc Remus wygląda dobrze, można stwierdzić nawet, że jest przystojny. Chociaż w nim lepiej patrzeć na charakter, bo jest on odbiciem lustrzanym mojego. On oschły i zrezygnowany na zewnątrz, a miły i przyjacielski w środku, ja miła i przyjacielska na zewnątrz, a oschłą i zrezygnowana w środku. Ruszyliśmy nad most. Bezsensowne pomaganie sforze czas zacząć. Jej. No rzeczywiście. Zamarznięte kupy lodu. Gdzie nie gdzie jesienne liście. Znalazła się nawet jedna, stara psia kupa, która jest tu jeszcze od czasów ludzi, gdzie psy był tu uznawane za pupilki. Westchnęłam i zabrałam się za zagrabianie pokruszonych jesiennych liści. Było trochę trudno, bo były tak pokruszone, że przechodziły przez oczka w wcześniej przygotowanych  grabiach. Odwróciłam się na chwile. Aby odetchnąć. Nagle poczułam jak coś ląduje na mojej głowie. I następne... A potem cała masa. Liście. Ale skąd one tu, pytasz? No jak to skąd. Remus musiał mnie obsypać.
- Ej! - pisnęłam. 

<Mem... Znaczy Remus?>
1000+

Od Remusa C.D Melisy

Zwiedziliśmy całą sforę w parę godzin. Wszystkie osiedla, wszystkie ścieżki, wodospady i zakamarki. Doszły nam do tego dodatkowe atrakcje jak chlapanie się w rzece czy zabawa w chowanego. Gdy skończyliśmy zwiedzać i wróciliśmy do Vie natychmiast wpadłem do swojego pokoju i upadłem na łóżko. Łapy mi dosłownie odpadały. Ale nie zdążyłem zbytnio odpocząć bo usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem. To pewnie Melisa. Zmusiłem się do stoczenia z łóżka i otworzenia drzwi. Na moim pysku pojawił się nieco fałszywy uśmiech by ukryć ból którego powodem była nasza długa wycieczka. To i tak cud, że zwiedziliśmy ją w kilka godzin a skończyliśmy zwiedzać nawet wcześniej. Była dopiero 17:00 a na dworze było jeszcze widno. Z dnia an dzień coraz bardziej świat dawał nam znać, że nadchodzi wiosna.
Otworzyłem drzwi. Tak to była Melisa. Wpadła na pomysł wyremontowania jakiegoś domu na osiedlu w Moins. Wszystko mnie bolało i nie maiłem ochoty na ten pomysł ale nie chciałem zrobić jej przykrości więc się zgodziłem. Malowanie, wbijanie gwoździ i inne tym podobne czynności. Po paru godzinach skończyliśmy i mieliśmy odpoczynek. Na dworze było już ciemno wiec po krótkim odpoczynku ruszyliśmy z westchnieniem ulgi do domu. Po chwili byliśmy już pod hotelem. Z ulgą ruszyliśmy na nasze piętro i otworzyłem drzwi do swojego pokoju. Melisa miała już wejść do swojego ale powstrzymałem ją.
- E... a jutro... poszłabyś gdzieś ze mną?

Melisa? Wybacz, że tak długo nie odpisywałam ;-;

Od Ate cd. Rayvonne'a

 Jutro nie przerażało mnie w żadnym stopniu. Tak naprawdę kroczyłam przez życie z uśmiechem na pysku, choć z początku samotnie, teraz z Ray'em u boku, tym psem, którego pokochałam na samym początku, psem, który pokazał mi prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia, w którą nie wierzyłam. Był ważną częścią mnie. Jego imię rozbrzmiewało w mojej głowie, przywoływało przyjemny dreszcz na myśl o nim, godne zapamiętania chwile, między innymi pocałunek, spoglądanie w jego oczy, nawet ukradkiem, cichy szept, gdy musnął swoim ciałem moje, chociaż po alkoholu, pamiętałam. Pamiętałam.
 Widząc go w drzwiach uśmiechnęłam się lekko.
 — Witaj, przyszły panie alfo — powitałam go. — Coś księcia sprowadza?
 — Przestań s... Ate — poprawił się, jakby nie chciał powiedzieć do mnie "skarbie" czy "kochanie". — Nic specjalnego, jednak poczułem potrzebę... może inaczej. Chciałem cię po prostu zobaczyć, tyle.
 Gdy słowa te trafiły do moich uszu, serce w momencie rozgrzało ciepło uczucia, jakim darzył mnie wyżej wymieniony. Delikatne zakłopotanie w połączeniu z ukrytą radością spowodowało, że niepewnym krokiem podeszłam do niego, a następnie nieśmiało pocałowałam w policzek, aby wyrazić "Ja ciebie również", tylko bez użycia słów, co najwyraźniej mi się udało, ponieważ odwzajemnił go, tylko śmielej, niż zrobiłam to ja.
 — Zaplanujemy coś na dzisie...
 Och, zupełnie zapomniałam, Suz prosiła, abyśmy wraz z moim przyszłym partnerem udali się do niej, aby porozmawiać na raczej znany temat, mianowicie dziedziczenie tronu, przez Ray'a, oczywiście.
 — Już wiem — odpowiedziałam sobie sama. — Idziemy do twojej matki, kurczę, czeka nas poważna rozmowa.
 Nie czekając na zabranie głosu przez psa, ruszyłam przed siebie, jednym ruchem zamykając drzwi pokoju za sobą, tuż przed nosem towarzysza. Popędziłam z, jak to się mówi, prędkością światła, przed siebie. A samiec nie zbijał tak zwanych bąków, był na równi ze mną, czasem go wyprzedzałam, nie mówcie, że nie, bo ja wszystko doskonale widziałam! A wracając do wydarzeń, niedługo po tym zawitaliśmy do pałacu zamieszkiwanego przez Suzaan.
 — O, jesteście — stanęła przy schodach na piętro, spoglądając na nas z góry. — Do salonu, tam wszystko ustalimy.
 Schodząc na dół potknęła się o stopień, całym ciałem obijając o poręcz, a także kolejne schodki.
 — Suzaan? Nic ci nie jest? — podbiegłam zmartwiona. — Chodź, pomożemy ci, powoli.
 Skinęła głową, wraz z synem suni pomogliśmy jej wstać, na całe szczęście była w stanie samodzielnie chodzić.
 Zajęliśmy kanapy w salonie, spoglądając na siebie nawzajem.
 — Więc, Ray, jestem niemalże pewna, że podjęłam dobrą decyzję. Będziesz wspaniałym władzą, z pewnością sprawiedliwym i uczynnym. Wiem, że jesteś w stanie podzielić się ostatnim okruchem chleba, aby inni nie chodzili głodni. Jednak... musisz pokonać swoją nieśmiałość, chociaż widzę, że idzie ci coraz lepiej — jej wzrok powędrował w moją stronę. — Pozostaje jedno - zgadzasz się?
 Błysk w jego oczach sam w sobie był uroczy, wiedziałam, że nie odmówi.
 — Zgadzam.
 W jednej chwili dotarło do mnie to, co powinno dotrzeć kilka dni temu. Miałam. Zostać. Samicą. Alfa.
***
 — Skarbie, wybierzemy się dziś na Most Rei.
 Skarbie. Powiedział "skarbie".
 — Dobrze, SKARBIE.

Rayvonne?
Nie zabij mnie, mężu

Od Remusa C.D Shelby

Tego dnia stwierdziłem, że na obiad udam się do karczmy. Nie wiem czemu wpadłem na taki pomysł. Chyba w głębi duszy miałem już dość samotności i wolałem być otoczony psami ale równocześnie nie mieć z nimi większego kontaktu. Tak pomiędzy. Tsa wiem trochę to dziwne. Chcieć mieć kontakt z innymi osobami, a równocześnie go nie mieć. Ale taki już byłem. Z jednej strony byłem sam, bo kto by się przyjaźnił z kimś takim? Z drugiej... potrzebowałem osoby do towarzystwa. Czy tylko ja mam takie coś? Chyba, a raczej na pewno tak. Bo kto byłby jeszcze tak bardzo dziwny. Tylko ja taki jestem...
Z takimi oto ponurymi myślami zmierzałem do karczmy z każdym krokiem zbliżając się do niej coraz bardziej. W końcu pojawiłem się pod budynkiem. Niestety byłem tak bardzo zamyślony, że nie zauważyłem iż jestem już na miejscu i dobiłem do drzwi. Odbiłem się od nich, przekoziołkowałem i upadłem na plecy. Momentalnie chwyciłem się za pulsujący i bolący nos. Rozmasowałem go nieco po czym szybko wstałem kuląc się. Rozejrzałem się speszony na boki. Parę psów spojrzało na mnie spode łba jakbym uciekł z wariatkowa. Znowu zrobiłem z siebie idiotę! Super! Szybko wszedłem do karczmy nadal speszony i jeszcze bardziej przygnębiony. Było tam pełno psów ale udało mi się znaleźć wolne miejsce obok którego siedziała jakaś suczka wyglądająca na husky. Niepewnie podszedłem do niej. Ta zauważyła mnie i obróciła się w moją stronę.
- Em... przepraszam... wolne? - wydukałem nadal lekko oszołomiony moim bliskim spotkaniem z drzwiami.

<Shelby?> Wybacz, że tak długo plus nudne jak flaki z olejem ;-;

18 marca 2018

Husniye rodzi!

Jedna suczka zmarła jeszcze podczas ciąży, natomiast druga zaraz po narodzinach.

IMIĘ: Może się trochę kojarzyć z pewnym batonikiem firmy Kinder, jednak nie, to nie jest batonik. Jest psem z krwi i kości, i oprócz imienia nie ma w nim nic a nic z tego czekoladowego wyrobu. Pozwala się nazywać różnie, jednak jego pełne imię brzmi Bueno. Tak się czyta jak się pisze. Chyba nie jest ono aż tak ciężkie do wymowy, składa się tylko z 5 zlepionych literek, które nie mają większego sensu i znaczenia. Ksywek ma od groma, a i tak wciąż powstają nowe. Ciężko się już połapać, i jakkolwiek go nazwiesz i nie będzie to wyzwisko - nie obrazi się. 
WIEK: Kilka dni. 
PŁEĆ: Pies, zdecydowanie. Nie żaden batonik, stu procentowy samiec z gatunku psowatych. 
STANOWISKO: Jak na razie jest uczniem, lecz w przyszłości chciałby pełnić rolę strażnika. 
RANGA: Członek sfory. 
OSIEDLE: Vie
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu. 
CHARAKTER: Bueno to taki chodzący, nabuzowany energetyk. Jest go wszędzie pełno, tak jakby potrafił się teleportować. Nigdy nie zauważysz kiedy się pojawi, i nie zauważysz kiedy zniknie. Pełno w nim energii, którą chociażby nie wiem jak próbował wyładować i tak nie zrobi tego do końca. Nie potrafi się skupić, zawsze wszystko go rozprasza, brakuje mu za grosz koncentracji. Jest nadpobudliwy i hałaśliwy. Nie potrafi szeptać, zawsze mówi uniesionym głosem i zdarza się, że nawet będzie krzyczał a tego nie zauważa. Łatwo go zdenerwować i wyprowadzić z równowagi. Pomimo tego że jest małym gnojkiem, inteligencją przewyższa niejednego dorosłego psa. Mógłby zostać taktykiem, lecz to nie jego marzenie. Świetnie radzi sobie w szkole, uwielbia czytać książki i zdobywać wiedzę. Pomimo tego, wciąż ciężko jest mu się skupić. To wszystko jest wynikiem zaburzeń hiperkinetycznych, czyli tak zwanego ADHD. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, nic nie robiąc. Zawsze musi machać ogonem bez powodu, albo nawet kręcić uszami. Jest bardzo towarzyski, nie przepada samotności. To chyba tyle, jeśli chodzi o jego osobowość. Jeśli jesteś chętny zapoznać się z nim, śmiało, na pewno nie pożałujesz.
APARYCJA: Bueno jest mieszanką Bordera i Aussie. Ma cudowne umaszczenie, bardzo rzadkie i intrygujące. Jego niebieskie oczka są czarujące, można się w nich zakochać od pierwszego wejrzenia. Jest najstarszy z miotu, a pomimo tego również najniższy. Ma strasznie krótkie łapki, co dla niektórych jest słodkie, a dla niektórych jest czymś do czego można się przyczepić. 
HISTORIA: Urodził się w sforze.
RODZINA: Rodzice Husniye i Kimble. Rodzeństwo : Mackynsie, Rydal, Tokio. 
EKWIPUNEK: Brak
ZŁOTO: 10
PD: 0
WŁAŚCICIEL: Shairenn

Photo by @northernaussies on Instargram
MOTTO: Są pewne sprawy i pewne dążenia - ważne jest to, by realizować marzenia
IMIĘ: Rodzice nad tym długo nie główkowali, a to właściwie ma jeden porządny powód - woleli zapytać całą sforę, jakie imiona najbardziej im się podobają i tak zebrali grupkę liter, składających się w kilka słów, którymi mieli nazwać. Jedno z nich wybrali właśnie dla tej uroczej, jednak połykającej w całości suni. Tak oto oficjalnie każdy na nią woła Mackynsie, co może się kojarzyć z o wiele popularniejszym imieniem, brzmiącym Mackenzie. Nieco się różni w pisowni, jednak czyta się prawie że identycznie. Określenie "oficjalnie" nie zostało użyte bez powodu. Pełnym imieniem bardzo rzadko inni się posługują. Mack, Macky, to najczęściej słyszane skróty, a zarazem przezwiska suni. Oprócz tego można ją nazywać DzikuskaBestia i tym podobne, co adekwatne do charakteru młodej samiczki.
WIEK: Poczęta w sforze, noszona w łonie matki, ale też w sforze, no i czego łatwo się domyślić, narodzona niedawno również w sforze. Ma wielką nadzieję, że wychowywana także będzie tutaj, ponieważ miejsce niezwykle jej się spodobało.
PŁEĆ: Myśleć sobie można, jednak mówić do tej istoty w rodzaju męskim już tak niezbyt. Jeśli chcesz usłyszeć kilka (wiele) obraźliwych słów, zostać uszczypniętym (ugryzionym) w skórę, bądź ogólnie skrzywdzonym (martwym wewnętrznie i mniej martwym zewnętrznie), to droga wolna. Jest to prawdziwa, dobra, z lekkimi przejściami agresji, co jest nieco mylne, ale to suczka(nie)normalna suczka. 
STANOWISKO: Zarówno pilny, jak i niepilny uczeń, co szybko chciałaby zmienić, jednak parę jednostek stoi na drodze. Dokładnych planów na przyszłość nie ma, natomiast wyprzedzając jej myśli, podsumowując niezły temperament, gwałtowność, wybuchowość i zawziętość, pewnie zostanie kimś wśród wojska. 
RANGA: Póki nie ma pojęcia o istnieniu hierarchii jest zadowolona ze swojej rangi, którą nazywają zwykłym członkiem. Czy na pewno zwykłym? Każdy ma inne zdanie na ten temat, ale ja tu zostawię jedynie kropkę, by ładnie zakończyć punkt.
OSIEDLE: Zamieszkuje tereny Vie, a dokładnie kilka metrów kwadratowych.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Jak na razie razem z rodzeństwem i mamusią siedzą w jednym pokoju, w hotelu, jednak gdy rodzice staną się parą, przeprowadzą się do większego pokoju. Jeszcze później, co rodziciele mają w planach, przeniosą się do pięknego, dużego domku, gdzie ich cała gromadka się spokojnie zmieści. 
CHARAKTER: Cóż, nie należy on do najłatwiejszych, id o wytłumaczenia, i do ogarnięcia. Dopóki suczka pokazuje swoją "lepszą" stronę, nie jest źle. Natomiast po przejściu w "gorszą", już jest co się obawiać. Ale kiedy to następuje? Już mówię: Macky można nazwać niezwykle wrażliwą, nadpobudliwą oraz nieco choleryczną. Wystarczy przypadkowe nadepnięcie na łapę, by wywołać u niej gwałtowny napływ agresji. Zaczyna się od wściekłej miny, przez obraźliwe wyzwiska, ciągłe warczenie, do nawet pobicia. Nigdy to się jednak nie skończy czymś, co może doprowadzić do śmierci, ponieważ sunia nie jest w stanie tego zrobić. No i oczywiście dlatego, iż jest jeszcze małym dzieckiem. Jej poirytowanie, niczym burza przychodzi gwałtownie, jednak też szybko znika. Gdy się uspokoi, a do takiego stanu sama umie dotrzeć, znowu jest tą kochaną, milutką i przyjazną dziewczynką. Uwielbia pomagać, bawić, towarzyszyć innym. Cechuje się dość sporym przywiązaniem do drugiej istoty, wystarczy kilka minut przyjemnej rozmowy, by Mack znajomemu zaufała. Tym objawia się naiwność, powiązana delikatnie z lekkomyślnością. Jako głupi szczeniak rzadko kiedy myśli, zanim coś powie. Taka jest już jej natura, a rodzice wręcz walczą, by to w osobowości córki zmienić. Dość uparta, zawzięcie dąży do celu, natomiast gdy widzi, iż już przesadza, odpuszcza. Powracając do dobrych cech, no może dodając jeszcze jakieś mniej dobre, bardzo żartobliwa, optymistyczna, mimo to, z niewielkim dystansem do siebie. Wkurza się szybko, a najczęściej powodem tego jest śmianie się z niej. Tego wręcz nie znosi, więc lepiej uważać, co się przy niej mówi. Co z tej niebezpiecznej kluski wyrośnie? Nikt nie wie, jednak już w niektórych oczach widać przerażenie. 
APARYCJA: Narodzona w miocie Husniye i Kimble'a, pięknej border collie oraz dostojnego owczarka australijskiego. Wyjść nic innego nie mogło, jak mieszanka tych dwóch ras. Ponieważ jest jeszcze szczeniakiem, wiele do opisania nie ma, gdyż wszystko w przeciągu miesięcy może się zmienić. Mimo wszystko, zawsze warto cokolwiek dodać. Mięciutkie futerko w kolorze red merle, duże, szarozielone oczęta, zwisające uszka oraz śmieszny nosek, bo dwukolorowy. Dopóki spogląda na wszystkich w milczeniu i nie pokazuje swoich ostrych jak na dzieciaka ząbków, wydaje się naprawdę przyjazna i urocza. Nic dziwnego, iż tyle istot wpada w jej brudną pułapkę, prawda?
HISTORIA: Tak jak już w punkcie "wiek" zostało opisane - poczęta w sforze, noszona w łonie matki, ale też w sforze, no i czego łatwo się domyślić, narodzona niedawno również w sforze. Nie ma zamiaru opuszczać poznanych tu istot, zbyt się do nich przywiązała, zbyt je polubiła. Miejsce te, zwane Cascadas, także niezwykle wpadło w jej gust, więc nie ma przeciwwskazań, by odejść w nieznane. 
RODZINA: Jej matką została Husniye, niesamowicie śliczna, bardzo miła, wiecznie uśmiechnięta sunia. Nasza bohaterka uwielbia z nią przebywać, czuje się przy niej, jak przy prawdziwej przyjaciółce. Tatą zaś okazał się być Kimble, sforowy lekarz, odpowiedzialny, natomiast niezwykły. Jest dla Mackynsie w jakimś stopniu autorytetem. Do rodzeństwa zalicza Bueno, Rydala i Tokio. Gdyby nie było zbędnych powikłań podczas ciąży i porodu rodzicielki, ta grupka byłaby jeszcze większa. 
EKWIPUNEK: Wielki, a może mały brak
ZŁOTO: Cała 10, cała, calutka. Sunia szybko pragnie tę kwotę powiększyć, nie ma również wątpliwości, iż będzie inaczej. 
PD: Ile tego może mieć niedawno narodzone szczenię? No oczywiście, że 0
WŁAŚCICIEL: Ivyanne [Hw&DG] norahomg@gmail.com [email]


MOTTO: I think romantic passion is wanting a little something in return.
IMIĘ: Rydal. Tak dostał na imię pies, o którym mowa. Niektórzy pozwalają sobie na Ry. Imię oryginalne. Ale jego rodzice sami na to nie wpadli. Husniye, czyli jego matka biegała po członkach sfory i wypytywała o ładne imiona dla szczeniaków. Ktoś zaproponował Rydala. No i jest. Pieszczotliwie mówi na niego Dalek, ale Rydalowi niezbyt się to podoba. Choć samo imię jego zdaniem jest ładne i je lubi.
WIEK: kilka dni
PŁEĆ: Pies
STANOWISKO: Uczeń. Nie wie jeszcze kim chciałby być. Jeszcze dużo czasu ma na namyślenie się. Jest jeszcze szczeniakiem. Ma prawo. A jakby się zdecydował, na 95% pewnie zmienił by decyzje po kilku dniach.
RANGA: Członek sfory
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu. W trakcie przeprowadzki do komnaty dwuosobowej. Mama zbiera na domek.
CHARAKTER: Rydal to typowy romantyk. Jak już sobie kogoś upatrzy, to naprawdę jej współczuję. Potrafi kilka godzin nieprzerwanie patrzeć na obiekt swoich westchnień. Pisałby dla niej poematy, grał wszelkie hity, śpiewał miłosne piosenki albo stał pod jej balkonem. Gdyby cokolwiek z wcześniej wymienionych potrafił zrobić chociaż w miarę dobrze. Mimo duszy romantyka, potrafi być rozważny...czasem. Właściwie to rzadko. Ale zdarza mu się. Jest za to zbyt pewny siebie i odważny. Tak, tego nie można mu odmówić. Jest też bardzo wierny, dla niektórych mógłby skoczyć w ogień. Czasami pakuje się w kłopoty, ale zazwyczaj wychodzi z nich w jednym kawałku. Jest też bardzo zapatrzony w ojca. Właściwe nie wie czemu, ale mu imponuje.
APARYCJA: Rydal zdecydowanie odziedziczył wygląd po matce. Wygląda jak border collie, choć jest mieszanką właśnie bordera i owczarka australijskiego. Można by powiedzieć, że jest on cały czarny. ALe wtedy by się skłamało, bo ma on białe oznaczenia. Taka na przykład jego broda. Nie jest czarna. Jest bialutka, jakby był na niej śnieg. Tak samo część jego klatki piersiowej i szyi. Na łapkach też ma białe skarpetki. Ma czarny nos. Czarn jak węgielek. Oczy ma ciemne, ale brązowe. Właściwie to ciemno piwne. Trudno stwierdzić, bo to zależy też od tego, z któej strony się spojrzy. Jego uszy są stojące, trójkątne. Chociaż na zdjęciu tego nie widać. Jego ogon, mimo, że jest jeszcze szczeniakiem, już jiest puszysty.
HISTORIA: Narodzony w sforze
RODZINA: Jego mama to Husniye. Suczka border collie po której ma borderowaty wygląd. Ojciec Rydala to Kimble. Owczarek australijski. Ma też rodzeństwo. Dwójkę braci i trzy siostry, dwie martwe. Bueno, pierwszy i najstarszy brat, zaraz potem w kolejce narodzin była Mackynsie, jego siostra, następny wyszedł właśnie Rydal, po Rydalu ostatni brat, czyli Tokio, a potem zlepione ze sobą siostry. Zmarła Rindy i jeszcze żywa Maraudia, która zmarła godzinę po porodzie.
EKWIPUNEK: Rydal posiada tyle co nic.
ZŁOTO: 10
PD: 0
Właściciel: IndySolo


MOTTO: ,,Po burzy zawsze nadejdzie słońce''
IMIĘ:  Pies widoczny na zdjęciu powyżej dostał na imię Tokio. 
WIEK: Jest na tym świecie dopiero kilka dni.
PŁEĆ: Chyba było to wspomniane już gdzieś u góry. Ale ci rozjaśnię. Pies 
STANOWISKO: Uczeń, w przyszłości jednak chciałby zostać wokalistą ze względu na jego całkiem niezły głos.
RANGA: Członek sfory
OSIEDLE: Vie
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu
CHARAKTER: Tokio uwielbia się popisywać i być w centrum uwagi. Kocha gdy ktoś go obserwuje, lubi robić wokół siebie ,,przedstawienie'' i być otoczony masa znajomych. Jest to typ typowego ,,show mana'', otwartego na wszystkich i wszystko. Lubi próbować nowe rzeczy i łamać zasady byleby zdobyć więcej ,,sławy''. Poznawanie nowych osób przychodzi mu z niezwykłą łatwością. Tokio jest lekko arogancji, nieusłuchany i lekkomyślny. Najpierw zrobi, a potem zastanawia się nad konsekwencjami. Bardzo często zdarza mu się oceniać powierzchownie i wierzyć w plotki. Gdy zrobi coś głupiego nigdy nie przyzna się do winy ani tym bardziej nie przeprosi. Ma lęk wysokości ale nigdy się do tego nie przyznaje. Nie lubi okazywać swoich słabości i woli by inni uważali go za twardziela.
APARYCJA: Tokio jest mieszańcem dosyć niewielkiego wzrosty i wątłej budowy. Jego sierść jest średniej długości koloru białego, posiada czarną łatkę na prawym oku i oklapnięte ucho po tej samej stronie. Oczy są duże koloru bursztynowego.
HISTORIA: Narodzony w sforze
RODZINA: Mama to Husniye. Zaś ojciec to Kimble. Rodzeństwo to kolejno Bueno, Mackynsie i zmarłe już Maraudia i Rindy.

EKWIPUNEK: Nic. Jest jeszcze szczeniakiem, czy wy wymagacie posiadania od niego broni w tak młodym wieku? 
ZŁOTO: 10
PD: 0
WŁAŚCICIEL: 4167asia| dybzuzanna@spoko.pl