25 marca 2018

Od Alexa - niezdarne wstąpienie do sfory - do Michaela

Wiele osób mówi, że początki bywają najtrudniejsze. Właściwie, mógłbym zgodzić się z tą tezą, gdyby nie fakt, że kiedy oddaliłem się od ludzi, rozpoczynając nowy rozdział w moim życiu, wszystko zaczęło lecieć z górki. No... Tak właściwie, to dosłownie wszystko zaczęło lecieć z górki. Czy mówiłem już kiedyś, że jestem życiowym przegrywem i niezdarą?
Tocząc się z góry, czułem się jak na rollercoasterze. Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, a ja, chcąc się zatrzymać, tylko przyspieszyłem tempa... A na koniec z impetem trafiłem w drzewo. Jęknąłem, przewracając oczami.
- Cholerne niezdarstwo... - burknąłem sam do siebie, przymykając na chwilę oczy, żeby opanować zawroty głowy i mdłości przy okazji. Nakryłem łapami pysk, przewracając się na grzbiet. 
Chciałem, żeby to wszystko się skończyło jak najszybciej. Odkąd uciekłem od ludzi przeklinałem na siebie, że postanowiłem zwiać w dzicz. Kim ja chciałem być, robiąc to? Kierować się instynktami, żyć jak wilk? Udawać cholernego dzika? Właściwie, to po mnie możnaby się spodziewać wszystkiego. Sam nie wiedziałem, czego od siebie oczekuję. Ale zdecydowanie nie było to bezczynne leżenie pod drzewem do góry nogami i rozmyślanie nad sensem życia... I sensem mojej głupoty.
Z myśli obudziło mnie parsknięcie i lekkie dmuchnięcie w sierść. Na chwilę zamarłem, wstrzymując oddech, a zaraz podskoczyłem i zerwałem się, z piskiem uderzając tyłem głowy w drzewo.
- Duch! Duuuuuch! Tu straszy! - wydarłem się na całe gardło.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przede mną, zamiast domniemanego ducha - stoi szczeniak. Mały, na niskich łapkach, o wyjątkowo niebieskich oczach. Przypominał husky'ego, choć byłem niemal pewien, że jest skundlony. Przekrzywiał lekko głowę w bok, a jedno ucho opadło mu słodko, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Dzień dobry, proszę pana...? - zagaił niepewnie, przypatrując się mi uważnie.
Odchrząknąłem, wypinając dumnie pierś. Nawet przed szczeniakiem przecież muszę się jakoś zaprezentować.
- Dzień dobry. Miło mi, mały... uhm... farfoclu. Alex jestem.
Wyciągnąłem w stronę szczenięcia łapę, chcąc się przywitać.
- Michael - przedstawił się, wyszczerzając białe ząbki w moją stronę.
- Zgubiłeś się? - zapytałem, siadając naprzeciw szczeniaka. Ten tylko w odpowiedzi pokręcił głową, choć niepewnie i niemrawo, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Mama kazała mi uciekać.
- O... Och. A gdzie twoja mama? - zapytałem, lustrując Michaela wzrokiem.
- Nie żyje - szepnął, spuszczając głowę.
- Mogę zostać twoją nową mamą - zaproponowałem na jednym wdechu, nawet szczególnie nie myśląc nad swoimi słowami. Najwyraźniej sam byłem zaskoczony tym, co właśnie powiedziałem. Nie dość, że to zabrzmiało beznadziejnie głupio, to jeszcze tego wszystkiego dokładnie nie przeanalizowałem... No i przede wszystkim, nawet nie znałem tego szczenięcia. Ale był słodki i czarujący, dlaczego więc miałbym się nim nie zaopiekować? Nie może przecież zostać sam. Z drugiej strony nie mógłbym mu zapewnić dobrego domu, wyżywienia... Przecież sam tego nie posiadałem, a co dopiero, jeśli musiałbym się tym dzielić ze szczenięciem. Da się w ogóle dzielić czymś, czego się nie posiada?
Westchnąłem cicho. Co się powiedziało, to już się nie odpowiedzie. Michael ożywił się najwyraźniej, merdając ogonem. Awww, nie potrafiłem się na ten widok nie uśmiechnąć.
- Dobrze, panie Alex - rozweselił się.
Zgarnąłem go łapą. Potem się pomyśli, co robić, nawet, jeśli jestem tak histerycznie głupi, że zgodziłem się matkować przypadkowemu szczeniakowi. Choćbym chciał, przecież nie zastąpię mu matki - po pierwsze, jestem psem. Po drugie, jestem gejem, a on potrzebował płci pięknej, która się nim zaopiekuje. Po trzecie, nie mam żadnego doświadczenia z dziećmi. Po czwarte, nie mogę mu zapewnić dachu nad głową. Ale kiedy ja i ten szczeniak szliśmy łapę w łapę, ogon w ogon... Robiło mi się ciepło na sercu. Nie znaliśmy się, ale mogliśmy się szybko poznać. Chciałem, żeby Michael mi zaufał, żebym był dla niego nawet drobnym, ale dalej oparciem.


Bezsenne noce. Odkąd w moim życiu zjawił się Michael, nie pamiętałem, kiedy ostatnio spałem... Nie przeszkadzało mi to. Wolałem czuwać w nocy nad szczenięciem, niż potem mieć wyrzuty sumienia, że zniknął, albo nie dajcie bogowie - nie żyje. Nie wybaczyłbym sobie tego. Miłość wymaga poświęceń.
Przez pewien czas sypialiśmy gdzie popadnie. W jaskiniach, pod drzewami, nawet na łąkach, pod osłoną gwieździstej nocy. Nie powiem, podobało mi się takie życie. Przynajmniej nie odczuwałem samotności bez ludzi, bo był przy mnie Michael, a ja byłem przy Michaelu.
Drugiego tygodnia włóczęgi we dwójkę znaleźliśmy się obok miejsca, gdzie panował wyjątkowy gwar. Już z oddali słychać było szczekanie, wycie i śmiechy. Mały Farfocel niezdarnie przemykał pomiędzy moimi łapami, z ciekawością rozglądając się za źródłem dźwięków. 
Na wszelki wypadek trzymałem szczenię blisko siebie. Bałem się, że to może być coś poważnego, a ja i Michael znajdziemy się w niebezpieczeństwie. Ku mojemu zdziwieniu - zobaczyliśmy psy. Dużo psów. Nie potrafiłem zliczyć ile, ale gromada była całkiem duża, a pomiędzy nimi widać było kilka skundlonych szczeniaków...
Dzikie psy?
Jakiś owczarek niemiecki podszedł do mnie spokojnym krokiem. Cofnąłem się, osłaniając Michaela łapą. Środków bezpieczeństwa nigdy za wiele.
- Kim jesteście? - zapytałem. W moim głosie nie dało się wyczuć strachu, niepewności, nawet sympatii. Tylko chłodna obojętność.
No, no. Całkiem niezły z ciebie aktor, Alex. Świetlaną przyszłość przed tobą widzę, ziom.
- Sforą Kingdom of Dogs - odezwał się jakiś pies z szeregu.
Ja i Michael równocześnie przekrzywiliśmy głowy w bok, a uszy nam opadły. Obojętność w głosie ulotniła się, a ja uśmiechnąłem się ostrożnie na to zgranie ze szczenięciem.
- Sfo-co? - zapytałem.
To jakaś sekta? Zakon? Ciekawe, czy dzikie psy mogą uprawiać czarne msze... Albo oddawać pokłony Hitlerowi. To byłaby ciekawa odmiana w moim życiu.
- Sforą. Takie... stado psów. Jesteś wędrowcem, który chce dołączyć?
Spojrzałem na mojego rozmówcę podejrzliwie, marszcząc nos.
- A macie żelki? I kisiel? Macie, prawda? - zapytałem z czystą powagą w głosie.
Mój towarzysz zaśmiał się nerwowo, kręcąc z politowaniem głową.
- Powiedzmy, że mamy. Coś zawsze się znajdzie. Chodźcie, oprowadzę was - nieznajomy pies machnął w naszą stronę łapą, nakazując nam, żebyśmy poszli za nim.
Spojrzenia moje i Michaela spotkały się. Westchnąłem tylko marnie, ruszając powoli za psem i popychając nosem szczeniaka, żeby poszedł za mną.
- Przynajmniej mają żelki... - mruknąłem na wpół do siebie, na wpół do Michaela.

Michael?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz