31 marca 2018

Wszystko się kiedyś kończy...

Możliwe, że już po tytule zdążyliście zorientować się, że to nie kolejne opowiadanie, partnerstwo czy po prostu fabularna część. Nastąpiło coś, czego obawiałam się najbardziej, czyli
zamknięcie Kingdom of Dogs.

Nie ukrywam, że jest to ciężkie. Nie tylko dla mnie, ale również dla drugiej administratorki, która dzielnie pomagała, była przy nas od początku bloga jako członkini, a jako jedna druga załogi od dziewiątego stycznia. Jej należą się serdeczne podziękowania, ale do tego przejdziemy później.
Z pewnością chcielibyście poznać powód mojej decyzji. Nie było to proste, byłam z KoD od samego początku, od nadania nazwy, utworzenia, pierwszej postaci, przez kryzysy, jak i również lepsze dni, aż po dzień dzisiejszy, gdzie żegnamy się, nie tylko z naszymi postaciami, planami, żegnamy się też z blogiem, bo nie ukrywam - szanse na drugie "odrodzenie" są zerowe. Po pierwsze, aktywność. Chociaż marzec był dobrym dla nas miesiącem, pod koniec aktywność zaczęła się pogarszać. Nie, nie możemy tego usprawiedliwić zdaniem "każdy blog tak zaczynał", ponieważ nie jest to początek sfory, a jej definitywny koniec. Drugim powodem jest brak zapału ze strony większości członków, z wyjątkami, nielicznymi. Nie ukrywam, że i ja straciłam ochotę na nie to co prowadzenie bloga, a utrzymywanie go, całej fabuły, straciłam wenę, pisanie mi nie szło. Chcę was za to przeprosić, jednak jestem zdania, że i wy nie jesteście do końca "czyści", gdyż... nikt tego zapału nie miał. Nadziei również. Kolejną przyczyną jest to, że sfory najzwyczajniej się znudziły, a nie było żadnego zainteresowania. Z trzydziestu osób do których wysłane zostały zaproszenia odpowiadała dwójka, najczęściej powtarzając, że nie ma czasu czy podziękuje. Starałyśmy się, z całych sił, nikt nie może zarzucić nam, że nie walczyłyśmy. Walczyłyśmy, do końca. Do dziś.

Warto umieścić tu i podziękowania.
Dla Remusa, który wykazał się niesamowitą aktywnością. Wymyśliła ona challenge - wszystkie questy, za co gratulujemy serdecznie, gdyż udało jej się go pokonać.
Dla Husniye, która aktywnie udzielała się każdą postacią. Nie wiemy co byśmy bez ciebie zrobiły.
Dla Mii, która zawsze służyła pomocą, poprawiała opowiadania i zakładki. Poza bloggerem jest też świetną przyjaciółką, za co z całego serca dziękuję.
Dla wszystkich członków KoD, za czas, wkład pracy, wszystkie opowiadania, wszystkie chwile spędzone razem, tutaj, w Kingdom of Dogs.
Suzaan, słowa nie są w stanie opisać nie tylko mojej wdzięczności, dumy, ale i wzruszenia, gdy wspominam chwile, które razem przeżyłyśmy. Dla KoD zrobiłaś zdecydowanie najwięcej, powstrzymywałaś mnie od zamknięcia, dawałaś nadzieję, ale i zrozumiałaś tę decyzję, akceptując ją w stu procentach, chociaż z początku obawiałam się, że będzie ciężko. Przepraszam za niektóre wypowiedziane (napisane) zdania, dziękuję za wszystko. I nie traktuj tego jak żadnego pożegnania, bo doskonale wiemy, że nasza przyjaźń będzie trwała i trwała, wszędzie i zawsze. Nie ogranicza się do sfory.

No więc, co więcej mówić? Nie powiem do widzenia, a do zobaczenia, stonki, wesołych świąt, mokrego dyngusa, trzymajcie się.

~Attheaeldre

Witajcie, żegnajcie, tym razem mogę ująć oba słowa w jednej wypowiedzi. 
Z tej strony Suzaan, przybiegłam tutaj, by Was wszystkich mocno przytulić, pocałować, powiedzieć "Jestem dumna", czy "Warto było", bo było, przynajmniej kilkoro z Was powinno to przyznać. Po co to? Ha, kochani, to koniec. Chociaż Ate powiedziała już wszystko, chcę trochę dodać od siebie. Podziękować osobiście. Wam wszystkim, a szczególnie osobie, która jeszcze nigdzie w podziękowaniach nie została wymieniona. Tak, Ate, mowa o tobie. Myślę, że mówię teraz w imieniu całego Kingdom of Dogs. Mimo powtarzających się wspaniałych momentów, a zaraz po nich rozczarowujących chwil, byłaś z nami. Wyobraź sobie teraz wszystkie pieski ze sfory, trzymające w pyskach kwiatki, złożone później w wielki, kolorowy bukiet. Jesteś warta więcej, uwierz, jednak sami możemy tylko podziękować. Podziękować za wszystko. Za Kingdom of Dogs. 

Kocham was,
Suzaan

30 marca 2018

Od Lilth - Quest #2

Marny dzień. Czym może być marny dzień ? Może to jest taki dzień w którym nic się nie udaje? Lub nic nie jest po myśli wszystko się pieprzy a życie drwi z ciebie? Tak to dobre określenie. Niestety taki marny dzień dosięga każdego w tym Lilith. Nie dość że wstała lewą noga to jeszcze do tego przy porannym obchodzie miasta i przy okazji treningu potknęła się i wpadła do kałuży ponieważ w nocy musiał oczywiście padać deszcz. Jako że swoją wpadkę zaliczyła na osiedlu Ansiedad zdenerwowana z spuszczoną głową ruszyła w stronę wodospadu Charme. Gdy w końcu dotarła weszła powoli do wody by się opłukać. Było miło i przyjemnie do czasu kiedy się nie pośliznęła na kamieniach i przywaliła łbem o brzeg
- Cholera jasna - warknęła. - dziś ewidentnie mam pechowy dzień. Nie dość ze się potykam o własne nogi to się na nich ślizgam. - mruknęła i wreszcie wyszła z tej wody. otrzepała się i wróciła do Hotelu. spędziła tam czas do wieczora na czytaniu książek i leniuchowaniu. Pod sam wieczór wyruszyła za jedzeniem. Hotelowe dania jej nie smakowały. wolała samodzielnie je upolować i zjeść. Ruszyła w stronę lasu. ponownie się przyglądając  budynkom. Gdy dotarła oblizała trufle i zaczęła węszyć. wpadła na trop królików. Ślinka aż jej pociekła. Zadowolona truchtem ruszyła. Podbiegła do pnia za którego wyjrzała. Rodzina królików z czego ten najgrubszy musiał być ojcem i jej obiadem. Oblizała pysk przeskoczyła pień i ruszyła w pościg za uciekającym królikiem. W końcu dotarli na polane gdzie złapała go za łeb i kłami miażdżąc delikatną tchawice. Chwila ciszy.. płacz. Nie płacz ludzkiego dziecka. To nie pies. Odwróciła się w stronę dochodzącego płaczu. Niedźwiedź. Niedźwiedziątko. Lilith popatrzyła na niego w pysku trzymała królika. przekręciła łeb po czym usłyszała ciężkie kroki. Cofnęła się o parę kroków a za krzaków wyskoczyła szarżująca na nią niedźwiedzica. Przerażona zostawiła królika na polanie i zaczęła uciekać. Przeskakując przez wystające korzenie i pnie spowolniła zezłoszczone zwierze by w końcu ją zgubić. Zmęczona i bardzo niezadowolona wróciła do hotelu. Uparta o nie jedzenie tego świństwa jakim nazywają tu jedzeniem położyła się na legowisku. Parę razy się przekręcała próbując zasnąć lecz adrenalina nadal w niej buzowała. W końcu ułożyła się i zasnęła. Sen niby jak sen lecz tym razem był nie byle jaki. Był to koszmar...

Otworzyła oczy i ziewnęła. Coś jej nie pasowało ponieważ była niska. Zaczęła obracać się patrząc za swoim ogonem, no tak była szczeniakiem. Cóż bez troskie życie szczeniaka jej odpowiadało. Była na leśnej polanie, tylko na pewno to nie Las Arbres. Odskocznia od prawdziwego życia? Fajnie. Węsząc łaziła od drzewa do drzewa, od krzaka do krzaka. Ganiała za motylami, straszyła ptaki, szczekała na gryzonie i drobne zwierzęta. Śmiała się potykała o własne łapy i robiła fikołki. Jak szczeniak. Po chwili za liści krzaków wyjrzała. To co tam ujrzała zaparło jej dech w piersi. Łąka.. nie byle jaka ! Pełna kwiatów. Różnorakich. od fiołków stokrotek bratków po hiacynty i storczyki na szczytach drzew. Pod jednym drzewem był piękny tulipan. Jedyny bo czerwony jak czereśnia. Podeszła do niego jak zaczarowana. Łapką delikatnie go dotknęła, zbliżyła się, nosem zaciągnęła woń kwiatu. Była tak intensywna że niezgrabnie się cofnęła. Zamrugała parę razy ponieważ świat zaczął jej wirować, a wszystko zaszło mgłą. W końcu gdy zawroty głowy ustąpiły z czeluści mgły wyłonił się ogromny cień. Cień tulipana który zamiast liści miał ogromne szpony, oczy świecące na czerwono i szeroki uśmiech z rzędem ostrych kłów. Przestraszona zaczęła piszczeć i próbować uciec lecz ten sięgną po nia złapał za ogonek. Łzy spływały jej po pysku, nie mogła z siebie słowa wydusić aż w końcu ...

Obudziła się z krzykiem. Serce jej dudniło nie mogła złapać porządnego oddechu a cały pysk był mokry od łez w sumie jak i jej poduszka. Szybko przełykała ślinę i rozglądała się po pokoju. Z chwilą oddychała coraz wolniej a emocje opadały. Odetchnęła zamykając oczy. 
- Nigdy nie ufaj tulipanom - mruknęła napiła się wody i znów wróciła spać.

25 marca 2018

Od Michaela cd. Alexa

- Przynajmniej mają żelki... - mruknął mój tata. Życie toczy się dalej. Ta. Świetnie. Ale przynajmniej jesteśmy w sforze, tyle dobrego. 
- Ja to bym chciał koc, taki aby nie było zimno w nocy. - powiedziałem. Tak. Przez ten cały czas było dosć zimno w nocy, i uwiercie, nie jest wtedy za przyjemnie. Dlatego taki koc jest naprawdę niezłą inwestycją.. 
- Koc to raczej mają, co farfoclu? - zaśmiał się tata. Alex zawsze potrafił przerwać ciszę, zająć jakoś czas. No i lubi nazywać mnie "farfoclem", bo tak. Bo jestem uroczy. Przynajmniej on tak uważa.
- Tak tato, koc raczej mają. - odpowiedziałem z uśmiechem. I znowu cisza. Spokojnie szliśmy za tym psem. Prowadził nas przez jakieś tereny, mówiąc coś o jakimś Cascadas, wodospadach. Nie słuchałem. Bardziej przyglądałem się psom, których mijaliśmy. Udało mi się zliczyć pięć szczeniaków. Tylko. No ale, do tego czasu to są pierwsze inne szczeniaki, które znam, prócz mnie. Mimo tego, wiele psów widziałem, trochę było podobnych do siebie. Widziałem kiedyś jakiegoś psa tej rasy w pracy mamy. Ugh. 
- O! A tutaj jest hotel, tu będziecie póki co mieszkać. - odparł ten pies co nas oprowadzał. Nie zdałem sobie sprawy, że tata z tym psem się zatrzymali, więc szedłem dalej. Skończyło się na tym, że przywaliłem łbem w drzewo. Cholera. Boli. 
- Młody, gdzie ty tak wędrujesz, co? - powiedział mój tata, chwytając mnie za kark w zęby. Chwile potem, zarzucił mnie sobie na plecy. Świetnie. Nawet chodzić nie można samodzielnie. Co sobie o mnie pomyślą. Jeszcze pół roku do dorosłości. .A ja nadal wyglądam jak taka kulka słodkości. To dobija, naprawdę. Już takie młodsze ode mnie szczeniaki wyglądają doroślej. Gdyby tylko dałoby się już być dorosłym. Oh. Gdyby się dało.
- Okej, a to wasz pokój, może chcecie się urządzić? Wrócę za jakiś czas, aby pokazać wam resztę sfory. - zaproponował ten pies "przewodnik". Tata się zgodził. Dostaliśmy klucze. No i jesteśmy sami.
- Widzisz mały, jakoś się układa. - powiedział tata, otwierając drzwi. Pokój był wystarczający do życia. Łóżko dwuosobowe, łazienka, szafki, no wszystko co do życia potrzebne. Był nawet stolik i biurko. 
- Wiesz co tato? - przycupnąłem na podłodze.
- Co mały? - odpowiedział pytaniem na pytanie tata, który zaczynał ogarniać pokój. 
- Nie sądziłem, że znajdziemy dom. - odparłem, otwierając jakąś szafkę, gdzie znalazłem upragniony koc. 
- Ja też nie. Ale widzisz. Wszystko jest możliwe. - odpowiedział mi tata. Znalazł on własnie jakąś ścierkę, więc zaczął wycierać kurze. Ja wtuliłem się w kocyk.
- Może wszystko będzie dobrze. Może życie nie jest takie okrutne. - ta. Wmawiaj to sobie debilu.  
- Życie nie jest okrutne, farfoclu. - tata skończył wycierać kurze. Chwycił koc, na którym siedziałem w zęby i zaniósł mnie na łóżko. - Wiesz, ja będę musiał zgłosić się do przywódcy, bo wątpię, aby obyło się bez formalności. Jak przyjdzie ten pan co nas oprowadzał, powiedz mu, że nie musi na oprowadzać dalej. - odparł mój tata.

<Alex? Rozkręcisz?>

Od Alexa do Benjamina

Od czasu dołączenia do sfory przeze i Michaela dużo się zmieniło.
Po pierwsze - wreszcie się gdzieś osiedliliśmy. A ja mam nadzieję, że na stałe. Po drugie - zostałem lekarzem. Chirurgiem.
Rozumiecie to? Haa, ja, lekarzem, psim chirurgiem! Z punktu widzenia większości to przecież niemożliwe. A jednak, ja jestem w stanie tego dokonać. Lubię zajmować się psami.
Pod warunkiem, że nie są to aroganccy, wredni, oschli i zimni pacjenci, którzy zachowują się jakby mieli kij w dupie. A takim księciem właśnie musiałem się zajmować.


Patrzę w jego stronę. Wierci się niemiłosiernie, a ja nabieram w płuca powietrza, powstrzymując się, żeby nie prychnąć w jego stronę. Na jego czarnym pysku widnieją liczne zadrapania, a całe ciało jest silnie poranione. Przeklinam cicho pod nosem. To wszystko wygląda poważnie, a mój pacjent w dodatku jest charakterny - co jakiś czas szarpie się, prycha na mnie, kłapie zębami, wierci się niespokojnie. Nie potrafię się skupić.
- Nie możesz robić tego szybciej? - prycha głośno na mnie, kłapiąc zębami, kiedy próbuję wybadać złamania na jego ciele.
- Widać, że krótkodystansowiec. Współczuję twojej przyszłej partnerce, bądź partnerowi - rzucam trochę zgryźliwą uwagą, poprawiając jedną łapą okulary, które spadły mi na nos.
Najdelikatniej jak potrafię próbuję zszyć jego ranę, ale pacjent mi tego nie ułatwia. Kolejny raz kłapnął zębami, a ja czuję jego oddech nad swoim uchem. Warczę cicho na psa, stulając uszy.
- Posłuchaj, księżniczko. Jeśli tak ci się śpieszy, możesz sam to zrobić. Chyba, że chcesz się wykrwawić, bo nie sądzę, żebyś oprócz bicia się z przypadkowymi psami do czegokolwiek innego się nadawał, a co dopiero do szycia ran aroganckich księżniczek z kijem w dupie - syknąłem.
Cholera, nie. Tracę swoją cierpliwość. Nabieram powietrza w płuca, chcąc się opanować. Nienawidzę presji czasu, nienawidzę, kiedy ktoś zachowuje się, jakby zaraz chciał mnie zabić, a ja tymczasem próbuję mu pomóc. Dobroć też swoje kosztuje...
Kolejne kłapnięcie. Czuję jego kły na swoim uchu, przez co zagryzam lekko wargę ze zdenerwowaniem. 
Wstaję, przymykając na chwilę oczy. Zdejmuję okulary z nosa i składam je, odkładając na szafkę obok. Mój pacjent milczy - cisza za ciszę. Ze spokojem kieruję się w stronę drobnej szafki kuchennej, która zawiera wiele potrzebnych rzeczy. Otwieram ją i wyciągam niewielką paczkę żelków z Biedry, po czym kieruję się z powrotem do Benjamina i wpycham mu paczkę w pysk. Te żelki są tak piekielnie twarde, że mam nadzieję, że chociaż one zdołają mu zatkać pysk, bo zaraz sam go użrę...
- Masz. To gryź. Ja nie smakuję tak dobrze jak żelki, uwierz mi. Chyba, że lubisz smak krwi, nie wnikam w twoje fetysze... Ale naprawdę, żelki są ode mnie lepsze. Polubisz je. No i zatkają ci pysk na pewien czas - mówię, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Okej, jest dobrze. Benjamin się zatkał. Biorę się więc ze spokojem z powrotem do roboty, powoli i ostrożnie, nie chcąc zranić owczarka.
- Jak żelki ci nie posmakują, to mam jeszcze ogórki. Albo nutellę. Albo i ogórki, i nutellę, podobno niektóre suczki i ludzkie kobiety jedzą ogórki i nutellę jak mają miesiączkę, a obecnie zachowujesz się tak, jakbyś przeżywał męski okres... I nie wierć się tak Księżniczko, bo wepchnę ci te ogórki w inne miejsce - prycham cicho do psa, nie odrywając wzroku od jego ran.

Benjamin? ♥

Od Alexa - niezdarne wstąpienie do sfory - do Michaela

Wiele osób mówi, że początki bywają najtrudniejsze. Właściwie, mógłbym zgodzić się z tą tezą, gdyby nie fakt, że kiedy oddaliłem się od ludzi, rozpoczynając nowy rozdział w moim życiu, wszystko zaczęło lecieć z górki. No... Tak właściwie, to dosłownie wszystko zaczęło lecieć z górki. Czy mówiłem już kiedyś, że jestem życiowym przegrywem i niezdarą?
Tocząc się z góry, czułem się jak na rollercoasterze. Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, a ja, chcąc się zatrzymać, tylko przyspieszyłem tempa... A na koniec z impetem trafiłem w drzewo. Jęknąłem, przewracając oczami.
- Cholerne niezdarstwo... - burknąłem sam do siebie, przymykając na chwilę oczy, żeby opanować zawroty głowy i mdłości przy okazji. Nakryłem łapami pysk, przewracając się na grzbiet. 
Chciałem, żeby to wszystko się skończyło jak najszybciej. Odkąd uciekłem od ludzi przeklinałem na siebie, że postanowiłem zwiać w dzicz. Kim ja chciałem być, robiąc to? Kierować się instynktami, żyć jak wilk? Udawać cholernego dzika? Właściwie, to po mnie możnaby się spodziewać wszystkiego. Sam nie wiedziałem, czego od siebie oczekuję. Ale zdecydowanie nie było to bezczynne leżenie pod drzewem do góry nogami i rozmyślanie nad sensem życia... I sensem mojej głupoty.
Z myśli obudziło mnie parsknięcie i lekkie dmuchnięcie w sierść. Na chwilę zamarłem, wstrzymując oddech, a zaraz podskoczyłem i zerwałem się, z piskiem uderzając tyłem głowy w drzewo.
- Duch! Duuuuuch! Tu straszy! - wydarłem się na całe gardło.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przede mną, zamiast domniemanego ducha - stoi szczeniak. Mały, na niskich łapkach, o wyjątkowo niebieskich oczach. Przypominał husky'ego, choć byłem niemal pewien, że jest skundlony. Przekrzywiał lekko głowę w bok, a jedno ucho opadło mu słodko, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Dzień dobry, proszę pana...? - zagaił niepewnie, przypatrując się mi uważnie.
Odchrząknąłem, wypinając dumnie pierś. Nawet przed szczeniakiem przecież muszę się jakoś zaprezentować.
- Dzień dobry. Miło mi, mały... uhm... farfoclu. Alex jestem.
Wyciągnąłem w stronę szczenięcia łapę, chcąc się przywitać.
- Michael - przedstawił się, wyszczerzając białe ząbki w moją stronę.
- Zgubiłeś się? - zapytałem, siadając naprzeciw szczeniaka. Ten tylko w odpowiedzi pokręcił głową, choć niepewnie i niemrawo, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Mama kazała mi uciekać.
- O... Och. A gdzie twoja mama? - zapytałem, lustrując Michaela wzrokiem.
- Nie żyje - szepnął, spuszczając głowę.
- Mogę zostać twoją nową mamą - zaproponowałem na jednym wdechu, nawet szczególnie nie myśląc nad swoimi słowami. Najwyraźniej sam byłem zaskoczony tym, co właśnie powiedziałem. Nie dość, że to zabrzmiało beznadziejnie głupio, to jeszcze tego wszystkiego dokładnie nie przeanalizowałem... No i przede wszystkim, nawet nie znałem tego szczenięcia. Ale był słodki i czarujący, dlaczego więc miałbym się nim nie zaopiekować? Nie może przecież zostać sam. Z drugiej strony nie mógłbym mu zapewnić dobrego domu, wyżywienia... Przecież sam tego nie posiadałem, a co dopiero, jeśli musiałbym się tym dzielić ze szczenięciem. Da się w ogóle dzielić czymś, czego się nie posiada?
Westchnąłem cicho. Co się powiedziało, to już się nie odpowiedzie. Michael ożywił się najwyraźniej, merdając ogonem. Awww, nie potrafiłem się na ten widok nie uśmiechnąć.
- Dobrze, panie Alex - rozweselił się.
Zgarnąłem go łapą. Potem się pomyśli, co robić, nawet, jeśli jestem tak histerycznie głupi, że zgodziłem się matkować przypadkowemu szczeniakowi. Choćbym chciał, przecież nie zastąpię mu matki - po pierwsze, jestem psem. Po drugie, jestem gejem, a on potrzebował płci pięknej, która się nim zaopiekuje. Po trzecie, nie mam żadnego doświadczenia z dziećmi. Po czwarte, nie mogę mu zapewnić dachu nad głową. Ale kiedy ja i ten szczeniak szliśmy łapę w łapę, ogon w ogon... Robiło mi się ciepło na sercu. Nie znaliśmy się, ale mogliśmy się szybko poznać. Chciałem, żeby Michael mi zaufał, żebym był dla niego nawet drobnym, ale dalej oparciem.


Bezsenne noce. Odkąd w moim życiu zjawił się Michael, nie pamiętałem, kiedy ostatnio spałem... Nie przeszkadzało mi to. Wolałem czuwać w nocy nad szczenięciem, niż potem mieć wyrzuty sumienia, że zniknął, albo nie dajcie bogowie - nie żyje. Nie wybaczyłbym sobie tego. Miłość wymaga poświęceń.
Przez pewien czas sypialiśmy gdzie popadnie. W jaskiniach, pod drzewami, nawet na łąkach, pod osłoną gwieździstej nocy. Nie powiem, podobało mi się takie życie. Przynajmniej nie odczuwałem samotności bez ludzi, bo był przy mnie Michael, a ja byłem przy Michaelu.
Drugiego tygodnia włóczęgi we dwójkę znaleźliśmy się obok miejsca, gdzie panował wyjątkowy gwar. Już z oddali słychać było szczekanie, wycie i śmiechy. Mały Farfocel niezdarnie przemykał pomiędzy moimi łapami, z ciekawością rozglądając się za źródłem dźwięków. 
Na wszelki wypadek trzymałem szczenię blisko siebie. Bałem się, że to może być coś poważnego, a ja i Michael znajdziemy się w niebezpieczeństwie. Ku mojemu zdziwieniu - zobaczyliśmy psy. Dużo psów. Nie potrafiłem zliczyć ile, ale gromada była całkiem duża, a pomiędzy nimi widać było kilka skundlonych szczeniaków...
Dzikie psy?
Jakiś owczarek niemiecki podszedł do mnie spokojnym krokiem. Cofnąłem się, osłaniając Michaela łapą. Środków bezpieczeństwa nigdy za wiele.
- Kim jesteście? - zapytałem. W moim głosie nie dało się wyczuć strachu, niepewności, nawet sympatii. Tylko chłodna obojętność.
No, no. Całkiem niezły z ciebie aktor, Alex. Świetlaną przyszłość przed tobą widzę, ziom.
- Sforą Kingdom of Dogs - odezwał się jakiś pies z szeregu.
Ja i Michael równocześnie przekrzywiliśmy głowy w bok, a uszy nam opadły. Obojętność w głosie ulotniła się, a ja uśmiechnąłem się ostrożnie na to zgranie ze szczenięciem.
- Sfo-co? - zapytałem.
To jakaś sekta? Zakon? Ciekawe, czy dzikie psy mogą uprawiać czarne msze... Albo oddawać pokłony Hitlerowi. To byłaby ciekawa odmiana w moim życiu.
- Sforą. Takie... stado psów. Jesteś wędrowcem, który chce dołączyć?
Spojrzałem na mojego rozmówcę podejrzliwie, marszcząc nos.
- A macie żelki? I kisiel? Macie, prawda? - zapytałem z czystą powagą w głosie.
Mój towarzysz zaśmiał się nerwowo, kręcąc z politowaniem głową.
- Powiedzmy, że mamy. Coś zawsze się znajdzie. Chodźcie, oprowadzę was - nieznajomy pies machnął w naszą stronę łapą, nakazując nam, żebyśmy poszli za nim.
Spojrzenia moje i Michaela spotkały się. Westchnąłem tylko marnie, ruszając powoli za psem i popychając nosem szczeniaka, żeby poszedł za mną.
- Przynajmniej mają żelki... - mruknąłem na wpół do siebie, na wpół do Michaela.

Michael?

Michael!

MOTTO: Panicz widoczny u góry nie posiada jeszcze motta. Ale wiadome jest to, że kiedyś je znajdzie, bo ta urokliwa kulka do tego dąży.
IMIĘ: Proste imię. Jedno. Łatę do zapamiętania. Michael. Można skracać do Micha, Ela, Chael, jak ktoś chcę. Uważa to imię za urokliwe, chociaż zdaje sobie sprawę, z istnienia ładniejszych. Sam uwielbia nazywać się Negro, gdyż tak na niego mówiła matka, aby nikt się nie dowiedział kim Michael jest. Uważa, że można mówić na niego jak się chcę, ale nie obiecuje, że będzie reagował.
WIEK: Półtorej roku. Dopiero półtorej roku. Ale jak on już by chciał mieć te dwa lata. Ukochane dwa lata, dorosłość... Uh. Ile on by zrobił, dał, aby móc już mieć te je... przeklęte dwa lata. 
PŁEĆ: Zależy do czego ci to potrzebne. Ale jeśli chodzi o zwracanie się do Miśka, to wiedz, że jest on psem. I tego się póki co trzymajmy. 
STANOWISKO: Na ten czas jest uczniem. I tu znowu Michaś przeklina swój wiek. Ale chcę zostać dyplomatą. Mógł by poznawać wiele... Ciekawych osób. Ta. 
RANGA: Członek sfory. Chciałby być kimś więcej, ale wie, że to nie ma sensu, bo się nie stara i kimś ważnym nie zostanie.
OSIEDLE: Vie
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu. Chociaż domek byłby fajny.
CHARAKTER: Przez swoją przeszłość matka zaszczepiła w nim cechę. Okropną cechę. Często nietolerowaną. Ale jednak. Kurcze. Trudno tak o tym wprost powiedzieć. Jego matka była kim była. Michael widział co widział. Skończyło się jak skończyło. Miś ma okropne skojarzenia. Ma brudne myśli? Po prostu jest zboczony. I nic nie zrobisz. Trzeba poznać go lepiej. Często można cisnąć z tego powodu bekę, ale to mniejsza. Prócz tego, jest też on miły, dla wszystkich. Nie tylko dla pań, nie tylko dla panów. Dla wszystkich. Był miły i miły będzie. Uwielbia towarzystwo pięknych, nie z wyglądu, z charakteru psów. Ale niezbyt ktoś chcę z nim rozmawiać, bo mimo jego dojrzałości, pomijając zboczenie, mentalnej, jest on uznawany za kolejnego niemądrego szczyla. Jest on też dość inteligentny. Chociaż nie widać tego w szkole, bo ją uważa za bzdurę. Ale wierzcie na słowo, jest on a naprawdę inteligentny. Wspominałam o tym, że jest on miły? Dla wybranych osób. Więc zdarza się, że potrafi być naprawdę wredny. Jak taki typowy smark. Często używa sarkazmu i ironii, bo to jego najlepsi przyjaciele. Jeden po lewej, drugi po prawej. Można nazwać go też odpowiedzialnym. Chociaż nie widać tego zbytnio, bo mimo jego odpowiedzialności, jest on leniwy, co sprawia, że nie chcę mu się być odpowiedzialnym. Jest żądny przygód. I to bardzo. Nie ważne, że to go może zabić, no i tutaj sprzeczność z odpowiedzialnością, on potrzebuje rozrywki. Wiele cech u niego się wyklucza, ale przecież jego charakter nadal się kształtuje, jedna cecha wypiera drugą, no i wszystko zależy od sytuacji prawda? Chyba każdy tak ma. No przynajmniej mam nadzieję. *nerwowy śmiech*. Misiu ma czasem tak zwany przez niego "czas agresji". Wtedy musi się wyżyć. Musi. Nie ważne, czy kogoś powyzywać, czy coś pobić. To jest akurat nieistotne. Musi się wyładować. Właśnie. Matka zaszczepiła też w nim bluźnienie. Więc rozmawiając z nim możesz trafić na bezsensowne użycie słowa "kurwa", czy jakiegoś innego przekleństwa. Misiek jest też marzycielem i jednym wielkim optymistą. Dziwny charakter, co ? Ja uważam, że tak. Ale. Taki jest Misiełek. Co poradzisz? Nic nie poradzisz. 
APARYCJA: Misiek jest czysto krwistym kundlem. Ma w sobie coś z haskiego, z malamuta... Trudno stwierdzić.Ma oczy bardziej niebieskie nić morze, bardziej niebieskie niż niebo. Są bardzo, bardzo nasycone.  Jego sierść to mieszanka brązów, szarości, bieli i beżu, więc nie mogę określić co się gdzie znajduje. Ale ma prześliczny nosek. Taki czarny, z dwiema różowymi plamkami. Ma lekko zawinięty do góry ogon. O! I jeszcze klapnięte jedno uszko. Po prostu ogromna, ogromna słodycz. 
HISTORIA: Miał bardzo młodą matkę. Wpadła, i puf. Miocik. Liczył zaledwie dwa szczeniaki, jeden był jakoś uszkodzony. Chciała wychować dzieciaka. Ale nie miała pieniędzy. Ani grosza. A w miasteczku, psy jak ludzie. Porządek miał panować, więc waluta panowała. Nie mogła znaleźć sobie dobrej pracy. W końcu, kiedy nie miała innego wyjścia, została pracownicą domu publicznego. Czyli inaczej burdelu. Tak. Została kim została. Zdarzało jej się zabierać szczyla do pracy. Zdarzało się, że praca przychodziła do niej. Więc Misiu widział, co widział. Ale mama się starała dla szczeniaka. Mieli z czego żyć. Niestety raz klient był niezadowolony i trochę go poniosło. Mamusia skończyła martwa, ostatnie co powiedziała do Misia, to uciekaj. Uciekł. Udało mu się. Ze zmęczenia raz zemdlał. Ale ktoś go znalazł. Tym kimś był Alex, który przygarnął Micha. 
RODZINA: Matką była niejaka Hinley. Ojcem... Jakiś pies z ulicy. Kto pamięta, to pamięta. Ale Misiek nie. Miał mieć siostrę, ale urodziła się martwa. Nadaną jej imię Finlay. Teraz. Ma tatusia. Tatusia, o imieniu Alex. Wspaniały tatuś. 
EKWIPUNEK: Nic.
ZŁOTO: Dziesięć
PD: Zero.
WŁAŚCICIEL: Ewaa (hw)

Alex!

MOTTO: ''My happy little pill, take me away, dry my eyes, bring colour to my skies''
IMIĘ: Obdarzono go jakże cudnym imieniem Alexander. Pies uważa jednak, że jest ono staroświeckie, skraca więc je do prostego Alex i takim mianem się przedstawia.
WIEK: Starość, nie radość - trzy lata na karku.
PŁEĆ: Oczywiście jest transwestytą. Podoba mu się malowanie psich pazurów w kolorowych barwach i udaje, że jest suczką.
A tak serio, to oprócz wielu myśli typu ''co by było gdybym był suczką?'' jest psem. Stety lub niestety.
STANOWISKO: Udaje, że jest seksowną sekretarką przed Benem (( ͡° ͜ʖ ͡°)), ale w rzeczywistości szczególne predyspozycje ma w  kierunku medycznym - uznał, że talent nie może się zmarnować, jeśli ma uratować komuś życie, został więc sforowym chirurgiem.
RANGA: Członek sfory.
OSIEDLE: Vie.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu.
CHARAKTER: Alex zdecydowanie należy do osób o wyjątkowo ekstrawertycznym charakterze. Nie można powiedzieć, że w jego przypadku to złe - wręcz przeciwnie, dzięki jego charakterze samiec ten ma zdolność dogadania się z każdym, z kim ma do czynienia. Jest wyjątkowo spokojny i cierpliwy, potrafi w każdej sytuacji zachować zimną krew i stosunkowo trudno wyprowadzić go z równowagi - jednak jeśli ci się to uda, możesz liczyć, że trudno z nim wygrać. Niestety, potrafi być wyjątkowo wredny i agresywny, pod warunkiem, że jesteś w stanie wywołać w nim tak ogromną złość. 
Ma skłonności do tego, że zawsze wszystko analizuje. Niestety przez to jest wyjątkowo niezdecydowany, ponieważ będąc zmuszony do wybrania odpowiedzi a lub b, wybierze c, nie mogąc się zdecydować pomiędzy dwoma propozycjami. Zawsze wszystko rozkłada na czynniki pierwsze, chcąc zobaczyć, co będzie dla niego najkorzystniejszą opcją. 
 Jest wyjątkowo tolerancyjny i co byś mu nie wyznał, zawsze zareaguje ze spokojem i zrozumieniem, nawet, jeśli niezbyt mu się to podoba. Stara się zawsze postawić w sytuacji swojego rozmówcy, jednak w zamian oczekuje tego samego - tolerancji i zrozumienia. Jest osobnikiem orientacji homoseksualnej, a skoro to nie jego wybór (jak niestety myślą inni) oczekuje, że jego towarzysze będą tolerować go takim, jakim jest. 
Jest sympatyczny dla wszystkich, jednak niewielu ma okazję zobaczyć, jakim Alex jest w rzeczywistości. Kiedy czuje się przy kimś swobodnie, daje mu to odczuć na wszelkie sposoby - jest wtedy wesoły, lubi żartować, ma dystans do siebie i swoich dowcipów. Nieważne, z kim ma do czynienia, zawsze stara się pomóc mu w potrzebie, a jeśli jest przygnębiony - rozweselić. Wiele osób traktuje go jako swojego prywatnego psychologa, wiedząc, że Alex zawsze ich wysłucha, pomoże na miarę swoich możliwości, doradzi i wesprze, a ma do tego wyjątkowy dar. 
Niestety, największą wadą tego psa jest chyba fakt, że nie umie nawiązywać znajomości. Tak, dobrze czytacie. Choć prezentuje się zawsze pogodnym i sympatycznym, który potrafi dogadać się z każdym, nie umie utrzymywać znajomości przez dłuższy czas. Fakt faktem pomoże każdemu, jednak w rozmowie o sobie jest zamknięty, a jego podświadomość podpowiada mu ''nie mów, i tak nikogo to nie obchodzi''. Można go więc uznać za nieco tajemniczego, w końcu choćbyś przycisnął go do ściany, Alex i tak nie wyzna ci z czym ma problem, czy jaka jest jego przeszłość. Nienawidzi rozmawiać o swoich uczuciach, a każde negatywne słowo długo rozpamiętuje. Niestety pochwały skierowane w jego stronę szybko zapomina, a przez wady potrafi szlochać po nocach, nie mogąc się pogodzić, że tak jest. Można więc uznać, że husky ma w rzeczywistości niskie poczucie wartości, co jest zgodne z prawdą - trzeba przy nim uważać na słowa, bowiem przez jedno słowo za dużo można mocno go zranić.
APARYCJA:
- rasa: Można powiedzieć, że jest mieszańcem. W jego krwi przewijały się drobne kundle, które zabawiały z rodowodowymi suczkami... I, no właśnie. Alex najwięcej we krwi ma husky'ego syberyjskiego. Rasowcem jednak z pewnością nie jest.
- wygląd ogólny: Alex posiada raczej smukłą budowę ciała. Jest dość wysokim przedstawicielem gatunku, co dodaje jego sylwetce nieco chuderlawego charakteru i głównie optycznie jest wyszczuplany, choć posiada wagę odpowiednią do wzrostu. Ma raczej krótszy pysk, a na czarny nos często spadają mu nerdowskie okulary znalezione kiedyś na... ludzkim śmietniku, z którymi nienawidzi się rozstawać. W jego wyglądzie największą uwagę przykuwają oczy, w kolorze intensywnego błękitu, które wydają się przenikać twoją duszę na wylot. Większość osób jednak mówi, że mimo lodowej barwy tęczówki, zazwyczaj ma wyjątkowo przyjacielski wzrok, który aż zachęca do nawiązania rozmowy z psem. Ma szpiczaste, postawione uszy i opuszczony ogon. W jego sierści dominują raczej kolory szarości i czarnego, wraz z białym pyskiem i części klatki piersiowej.
- sprawność: Pies ten nie jest raczej uzdolniony fizycznie, można wręcz powiedzieć, że przeciętnie. Nie jest szczególnie usportowiony, a skupia się głównie na rozwoju umysłowym. Jest świetnym lekarzem, potrafi się wypowiedzieć w praktycznie każdym temacie, przez co może dogadać się z każdym i jest z tego naprawdę zadowolony, niepotrzebna jest mu więc do życia sprawność fizyczna.
- waga i wzrost: 60 centymetrów (co czyni go dość wysokim przedstawicielem gatunku) wraz z 25 kilogramami wagi odpowiednimi do wzrostu.
- głos: Troye Sivan
HISTORIA: Urodzony 1 grudnia 2015 roku w niewielkiej wsi (potocznie zwanej zadupiem), jako syn dwóch huskych. Miot był wpadką, na szczęście właściciele obu psów byli odpowiedzialnymi ludźmi, a gdy szczenięta się urodziły, pragnęli posłać ich do dobrych domów. Alex trafił jako młode szczenię do pewnego samotnego mężczyzny, który prezentował się jako odpowiedzialny człowiek potrafiący zajmować się zwierzęciem. I faktycznie, na początku wszystko było tak, jak miało być - pies był szczęśliwy u boku właściciela, a mężczyzna poświęcał mu dużo czasu. W ciągu roku jednak zmienił się status związku mężczyzny, który ze szczęśliwego singla z psem przeszedł do bliskiej relacji z kobietą. Alex był szczęśliwy wraz ze swoim właścicielem, kiedy widział, jak ten blisko jest ze swoją dziewczyną. Ba, nie przeszkadzało mu na początku nawet szczególnie to, że jego pan poświęca mu mniej czasu.
Schody zaczęły się dopiero w momencie, kiedy dziewczyna właściciela samca zaszła w ciążę. Oboje od razu zaczęli planować ślub, byli naprawdę blisko, niestety Alex obrywał rykoszetem. Właściciel zaczął o nim zapominać i nie poświęcać mu uwagi, nawet jeśli pies atencyjnie go zaczepiał - zazwyczaj zostawał wtedy odtrącony i przegoniony. Kiedy urodziło się dziecko, husky został tylko zbędnym problemem dla obojga. W momencie, kiedy dziecko zaczęło bać się Alexa, który chciał zapoznać się z sytuacją i dokładnie obejrzeć nowego członka rodziny, oboje właścicieli podjęło decyzję.
Alexander, choć myślał, że jego pan darzył go bezgraniczną miłością, został przywiązany do drzewa i zostawiony na pewną śmierć w samotności. Warując przy drzewie i czekając na powrót swojego pana czekał kilka dni, aż nie zobaczył go wygłodzonego i odwodnionego pewien grzybiarz, który akurat spacerował po lesie. W ten sposób pies trafił do schroniska, a osoba chętna na jego adopcję znalazła się całkiem szybko - była to nieco starsza, samotna wdowa, która chciała posiadać wiernego przyjaciela do końca życia.
Pies był pewien, że wreszcie może być szczęśliwy do końca swoich dni. Staruszka była wyjątkowo ciepłą i kochającą osobowością, podobnie jak jej rodzina, która często przynosiła Alexowi przysmaki. Czuł się kochany w nowej rodzinie, szybko się przywiązując do nowych ludzi wokół niego. 
Najwyraźniej jednak nie było dane mu być szczęśliwym. Jego przeszłość nie miała happy endu - staruszka, która się nim zajmowała, zmarła w sposób naturalny. Pies trafił więc do rodziny staruszki, i choć jego właściciele naprawdę się starali, to jednak nie potrafił się tam zadomowić i pogodzić ze stratą swojej pani. Kiedy nadarzyła się więc okazja, postanowił, że zaryzykuje... i uciekł z domu, na wolność. Chciał spróbować życia jako dziki pies, uciekając przed hyclami i nie chcąc znowu być osamotniony przez ludzi. Nie musiał nawet długo podróżować - dotarł na tereny Kingdom of Dogs, gdzie został sforowym lekarzem.
RODZINA: Raczej nie pamiętał członków swojej rodziny. Wie tylko, że był wpadką dwóch huskych mieszkających na wsi i miał trójkę rodzeństwa.
PARTNER: Zdarzało mu się sypiać z pojedynczymi psami, jednak nie przepada za mieszaniem się w stałe związki. Oczywiście w słowie ''pies'' nie chodzi mi o sam gatunek, który byłby przecież oczywisty - chodzi mi jak najbardziej o płeć. Alexander jest przedstawicielem orientacji homoseksualnej i nie może nic z tym zrobić, bowiem to nie jego wybór - nie czuje pociągu do suczek.
POTOMSTWO: Wiele osób nie toleruje adoptowanie potomstwa przez osoby homoseksualne, co nieco przeszkadza Alexowi, który ma miękkie serce i uwielbia dzieci. Na potomstwo więc raczej nie ma co liczyć - chociaż, kto go wie.
EKWIPUNEK: Brak.
ZŁOTO: 10
PD: 0
TOWARZYSZ: Brak.
WŁAŚCICIEL: nothing. [H] || Omega [DG] || ciurakelnaruciakel@gmail.com

24 marca 2018

Od Rayvonne'a cd. Tommena

Nie wiem. Ja, ja po prostu nie wiem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem, co się ze mną stało. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie wiem, co mnie do tego zmusiło. Nie wiem, kurde, nic. Najprawdopodobniej poniosła mnie wyobraźnia, uczucia, wrażenia... nie wiem. To wszystko działo się zbyt szybko, bym mógł to natychmiast ogarnąć. Sam siebie nie ogarniam. Jak ja mogłem to zrobić. To jest... dziwne... nie, to przecież normalne. Każdy ma prawo zaspokoić swoje potrzeby, ekhm. Chciałem spróbować, chciałem poczuć, to poczuć, sami wiecie co. Nie mam już ochoty o tym wspominać, przez Tommena pragnę jak najprędzej o tej sytuacji zapomnieć. Poliki mnie piekły z zawstydzenia, jednak próbowałem nie pokazywać swojego skrępowania. Chociaż ogon usiłował się skulić, a pisk z pyska w tej chwili wydostać, to zgrywałem twardego. Tłumiłem w sobie zażenowanie i zakłopotanie, stając w obronie własnej jak prawdziwy mężczyzna - dbający o zasady prywatności, większej i mniejszej. Doszło nawet do tego, że zacząłem podejrzewać mego rodzonego brata, najbardziej posobnego do mnie, pod względem charakteru, takie tam dwie cioty, rzecz jasna, o, kurde, transwestytyzm. Definicję tego oto pojęcia znam od dzieciństwa, co jest, dla niektórych,  w cholerę dziwne i niesmaczne. Mnie to natomiast zwyczajnie ciekawiło, nie chciałem być suką, ani nią nie byłem, okej? Moja mama to potwierdzi, dobrze zna to i owo. Pomijając, wierzę mojemu rodzeństwu. Nawet takiej Ros, która mało co świat widziała, ba, nawet takiemu Benjaminowi, ciągle mnie dręczącemu. Tylko jest mały problem, dotyczący mojego własnego zdania o słowie "wierzę". Jakie to według mnie ma granice, na czym polega moje zaufanie? Ha, tego nawet ja nie wiem, nie chcę okłamywać siebie, jednak zawsze wychodzi na przekór moim oczekiwaniom.
- Tak, Tommen, wybacz. poniosło mnie trochę, to było głupie. - westchnąłem, spuszczając delikatnie głowę. Moim oczom ukazał się obrazek ukochanej, który wcześniej odruchowo upuściłem. Jak już zostało wspomniane, przedstawiał on Ate, ale w dość nienormalnej jak na nią pozycji. Moja wyobraźnia przesadziła, wybaczcie, no musiałem, po prostu musiałem. Sunia była oparta przednimi kończynami na podłokietniku fotela. Tyłek miała wypięty w moją stronę, co mnie podnie... Ray, opanuj się. Dobra, dokończę opis, póki mam siłę i odwagę to zrobić. Była wygięta bardzo sekso... niczym modelka, pozująca do fotografii jakiegoś przystojnego fotografa. Pomińmy fakt, że w myślach tym fotografem byłem ja, proszę. No i twarzyczka, jej wyraz, oh. Najpiękniejsza rzecz w całym, amatorskim, natomiast całkiem udanym rysunku. Zadziornie uniesione kąciki ust, figlarne spojrzenie, lekko zarumienione poliki. Tak, to koniec. Udało się, jestem z siebie dumny, ale czas skonstruować maszynę do usuwania pamięci, przyda się wam.
- T-tak... - wymamrotał, zmieniając chaotycznie punkt skupienia wzroku ze mnie na rysunek i na odwrót. Gwałtownie wsunąłem moje dzieło pod łóżko, by nie musiał męczyć wzroku.
- Miałeś dla mnie jakiś list. - zmieniłem temat, chrząkają co każde słowo. Nadal czułem okropne zawstydzenie, co ogarniało, a właściwie zupełnie nie ogarniało mojego ciała. Błądziło od góry w dół, z przodu w tył, próbując się wydostać. Tommen skinął głową, po czym ja sobie przypomniałem, że położyłem kartkę na półkę. Sięgnąłem po nią, przy tym cały czas delikatnie marszcząc brwi. Gdy rozłożyłem papier, zauważyłem literki, tworzące słowa, składające się w liczne zdania, z których powstała dość spora informacja, przekazująca tylko to, iż razem z całą rodziną zostałem zaproszony na wieczerze w sforze, będącej z nami w sojuszu. Tam mielibyśmy omówić kilka spraw dotyczących zagłębienia tego całego sojuszu, wsparcia podczas wojen i tak dalej. Tylko nie rozumiem jednego, dlaczego wysłali ten list akurat do mnie? Chyba że do każdego z osobna, ale to nie miałoby sensu. Jeśli Tommen również to dostał, to pewnie powiadomiłby mnie na samym początku swoich zaskakujących odwiedzin. - Ty też to dostałeś? - zapytałem, chcąc się upewnić. Ten pokręcił głową, marszcząc delikatnie czoło. Najwidoczniej nawet nie wiedział, o co mi chodzi. Stwierdziłem, że pozostawię to na później, moje myśli aktualnie zapycha co innego. - Na chwilkę powrócę do wcześniejszej sytuacji... nie powiesz o tym nikomu, prawda? Proszę? - pisknąłem, chowając znowu list.
- Jasne, Ray. - wymamrotał trochę zakłopotany. Nagle do naszych uszu dotarł hałas dochodzący z dołu całego pałacu, co przy otwartych drzwiach pokoju słychać było naprawdę wyraźnie. Brzmiało, jakby coś spadło i się rozwaliło, albo nawet zawaliło. Po tym jak równocześnie podskoczyliśmy, przerażeni pobiegliśmy w stronę odgłosu.

Tommen? Wybacz, że tak długo czekałaś, ale masz chociaż idealne 700 słów xd

Od Rosalie - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [3/3]

TAK TAK! Dzisiaj. Teraz. Zaraz. Jednak nie schrzaniłam aż tak. Zaraz będzie ślub. Yas yas. Tak. Mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, mój brat się żeni, wo. Ale emocje. Jak na grzybobraniu. Nie. Nie. Ros. Ogarnij się. Dobrze, więc. Teraz siedzę w ławce. przynajmniej mam wrażenie, że w ławce i wsłuchuję się w ceremonię ślubną. Wszystko świetnie. Jest czas, na obrączki. Ale nic się nie dzieje. Przynajmniej ja nic nie słyszę. Przychodzi ktoś i szepce, że nie wie gdzie się one zapodziały. Potem Ate, Ray i ksiądz który udzielał im ślubu w śmiech. Okazało się, że ten pies miał obrączki na uszach. Nie wiem jak to zrobił. W każdym razie. Słyszałam tutaj odgłosy morza. Ćwierkanie ptaków. No nie wiem, gdzie byliśmy, ale było pięknie. Znaczy chyba. Nie widziałam. Kurcze. Mam coś dzisiaj dziwny humor. Mama pomogła mi przejść do miejsca, gdzie odbywało się wesele. Wszystko było okej. Siedziałam... Gdzieś i słuchałam. Usłyszałam takie plask, a potem śmiech. Tak oto mój brat wpadł w tort. Chociaż prędzej ja powinnam wpaść. W końcu ja jestem niewidoma. Nie wiem jak do tego doszło, ale gratulacje bracie. Gratulacje. I prawda. W tort. Nieźle brachu. Nieźle. Kiedy tylko dowiedziałam się o tym od mamy, zaczęłam się śmiać. Nieźle, nieźle. Tommen zaprosił mnie do tańca, zgodziłam się. Ale coś było nie tak. Czegoś brakowało. Czegoś dość ważnego. Zgadłeś. Muzyki. Tak. Nie ma DJ. Usłyszałam głośne apsik. Okazało się, że DJ zachorował. Na szczęście Akira był w pobliżu. Jedyny piosenkarz w sforze. On zastąpił DJ własnym głosem. Wszystko było okej. Mimo tego, że ciągle deptałam Tomowi po łapach, to tak. Było wspaniale. Dobrze się bawiłam. Naprawdę. Raz jeszcze odbił mnie ktoś, o ile się nie mylę Kimble, ale nie tańczyliśmy długo, bo usłyszałam okropny krzyk.  Ate złamała łapę, więc Kimble musiał się nią zająć. Zostałam sama. Po omacku powędrowałam do... Czegoś. Nie wiem. Spytał się mnie ktoś, czy chcę kompotu. Poprosiłam. Zaraz potem wyczułam obecność mojego brata. Rozmawiałam z nim aż... Wylałam przypadkiem na niego kompot truskawkowo malinowy.. Tak. Tym bratem był Ray, który niedawno wrócił w czystej koszuli. Świetnie Roska. Oblałaś brat który wcześniej wpadł w tort. Gratuluję ci całym serduszkiem.  Mama zaprowadziła mnie do pokoju. Ale ja nie mogłam zasnąć. Myślałam o... Po prostu myślałam. O tym co teraz będzie. Skoro Ray zostanie alfą, zmieniam miejsce zamieszkania z pałacyku dla młodych alf, na ten dla rodzeństwa alf. Będę musiała od nowa nauczyć się całego mojego pokoju... Wszystkiego. Oh... A może policzymy owce? Jedna owca, druga owca, trzecia owca, czwarta owca, piąta owca... A może to była koza? Dobra. Pierwsza koza, druga koza, trzecia koza, czwarta koza. Nie. Teraz to była krowa. Jedna krowa, druga krowa, trzecia krowa, czwarta krowa... Ouh. Jednak jestem śpiąca. Sen jest potrzebny. Ogromnie potrzebny. Wstałam jeszcze i poprosiłam Toma o herbatę, bo wiedziałam, że on jeszcze nie śpi. On po nocach maluje. Chyba. Jak już napiłam się herbaty, położyłam się i już poszłam spać. Za dużo wrażeń. Za dużo.

Koniec.

23 marca 2018

Od Rosalie - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [2/3]

O jak mi się dobrze spało. Ale naprawdę. I miałam dziwny sen. Okropnie dziwny. Ale w sumie. Fajny. Przyjemny. Dający wiele do myślenia. Miałam kogoś takiego, komu mogłam zaufać. I to tak zaufać naprawdę. Ten ktoś, obiecał mi kiedyś, że pewnego dnia będzie w pobliżu. Że ten ktoś będzie trzymał mnie bezpieczną. Miałam sen czarny, ale czułam, słyszałam. Nie widziałam, jak ten ktoś wygląda. Że nie pozwoli aby coś mi się stało, że przy nim zawsze będę bezpieczne. Że teraz, kiedy straciłam już wzrok, to dość szalone. I, że nie wie jak to zatrzymać, albo chociaż spowolnić. Raz podszedł do mnie, i powiedział "Hej. Wiem, że jest kilka rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać". Ale nie mógł zostać. Nie wiem dla czego. Ale nie mógł. Chciał, trzymać mnie przy sobie dłużej. To było urocze. Ale nadal męczyło mnie to, że nadal nie wiedziałam kim ten ktoś jest. I mówił mi, abym wzięła cząstkę jego serca. Nie wiedziałam. Nie chciałam. Ale potem powiedział, że chce, aby ta cząstka stałą się cząstką mojego serca. Że kiedy będziemy osobno, ja nigdy nie będę sama.
I może to tylko sen. I może jest to spowodowane tym, że mój brat się żeni. Ale zdałam sobie sprawę, że dobrze by było mieć kogoś takiego. Kogoś, kto będzie przy mnie mimo przeszkód. Ktoś komu zaufam. Kto będzie mnie wspierał. Ale życie to nie koncert życzeń Rosa. To nie koncert życzeń. Dobrze. Czas zabrać się za robotę. Dobrze. Kwiatki. Poproszę Husniye. Ona coś znajdzie. Wstałam z łóżka. Ogarnęłam się w łazience. A potem, ruszyłam do Hus, która od jakiegoś czasu już zmagała się ze swoimi szczeniakami. No niestety jej nie było, więc byłam zmuszona sama zbierać kwiatki. Siedziałam na łące i zrywałam coś, co te kwiatki mi przypominało. Wkładałam je do koszyka. Potem zaniosłam je do Mackynsie, która owe kwiatki miała rzucać. Zaśmiała się. Spytałam czemu. Okazało się, że nazrywałam chwastów. Tak. Chwastów. Mack stwierdziła, że lepiej będzie, jak ona sama się tym zajmie. Dobra. to Drugie zadanie. Muszka dla brata. Cel. Miasto. Weszłam do pierwszego sklepu. Zaczęłam jeździć łapami po półkach. Trafiłam na coś, co z jednego boku przypominało mi muszkę. Drugiego nie sprawdzałam. Chwyciłam to coś w pysk, i pobiegłam z powrotem do królestwa. Ale wszyscy się ze mnie śmieli. To było przykre. Co ja zrobiłam nie tak. Z czasem ta muszka wydawała mi się coraz dziwniejsza, bo była gumowa, ale to mniejsza. No i jakaż duża. I dziwnie zaokrąglona. Ale... No nie wiem. Kiedy znalazłam już się przed bratem, i powiedziałam mu, że to jest muszka dla niego. Ray był cicho. Roxanne, która chwilę potem znalazła się w tym pokoju, również parsknęła śmiechem.
- Wiesz, Ros, dildos (musiałam) to raczej nie muszka. - mówiła przez śmiech. Również się zaśmiałam. Brawo Ros. Brawo, brawo brawo.

cdn.