20 marca 2018

Od Melisy cd. Remusa

-E... A jutro... Poszłabyś gdzieś ze mną? - spytał Remus. Zaczęłam przypominać sobie każde plany które miałam na jutro. Jedyne co miałam zaplanowane to ogarnianie "plaży" przy jednym z wodospadów. Ja wiem, to nie plaża. Ale tak ją nazywam. Eh. Zresztą co was to obchodzi. Zrobię co zrobię. Nikt mnie nie zauważy i będzie świetnie. Staram się, jednocześnie tracąc chęci na to, że uda mi się tu odnaleźć. Każdy w tej sforze ma swoje grupki, nie ma jak porozmawiać z kimś innym. Los obdarzył mnie przyjacielem. Wspaniałym przyjacielem. Tylko on mnie tu na razie trzyma. Dużo razy rozważałam odejście z tej sfory. Ale Rem mnie trzyma. Tylko on by zauważył, że odeszła jakaś Melisa. Że ona cokolwiek zrobiła. Mam wrażenie, że tylko on umie mnie normalnie wysłuchać, pomóc, pośmiać się ze mną. No i może nie poznałam jeszcze dużo osób tutaj, ale przechodząc sobie normalnie na stołówce, jakby inni uznawali mnie za toksyczną. I może w środku taka jestem, ale na zewnątrz wręcz przeciwnie. Staram się być miła jak tylko mogę. Sama mam wrażenie, że mi wychodzi. Ale nie ważne jak się staram, widzę te spojrzenia. Jakbym była naprawdę nie wiadomo kim złym. Jakbym nie wiadomo co zrobiła. A ja taka nie jestem. Ja się tylko staram ustatkować. Ale to chyba nie dla mnie w takim razie. Może nie dla mnie jest osiągniecie czegoś. Może moim przeznaczeniem jest liczenie ziarenek piasku na samiusieńkim dnie. Ale naprawdę mam takie wrażenie, że cały świat jest podzielony na grupki, a żeby do jakieś dołączyć, trzeba się niesamowicie namęczyć, a niektórym wychodzi to ot tak. Bez starań. Mogłabym stworzyć własną grupkę. Ale ja tego nie zrobię. Nie chcę być taka jak inni. Już wolę być przegrywem. Trzymam się jednego psa, ale nie ogradzam się drutem kolczastym pod napięciem. Jestem otwarta na nowe znajomości. Tylko właśnie problem w tym, że nikt nie chce do mnie podejść, przywitać się, bo jest już w tej grupce i jak już się do niej dostał, to nie chce wchodzić do innej. Może trochę odbiegłam od tematu, ale czuje się dobrze tylko w towarzystwie Remusa. Wszyscy inni wyglądają się tacy... No jakby uważali mi za kogoś "niższej rangi" no i może brzmi to dość absurdalnie, ale nie umiem ubrać tego inaczej w słowa. Po prostu. Wyglądam może dziwne. Jak spod czarnej gwiazdy. Ale to sprawa herbaty. jak po innych prochach nie prochach powiększają się źrenice, zmniejszają, tak po herbacie wygląda się jak ktoś, kto dopiero uciekł z więzienia. Ale nie lepiej pogadać, poznać od środka? Nie. Dobra. Nie od środka. Od środka wolę nie. Od zewnętrznego środka. Od wewnętrznego nie.
- Halo? Melisa? Żyjesz? Ziemia do Melisy! - usłyszałam głos Remusa. Ah tak. Zamyśliłam się. Świetnie. Odpłynęłam. Mam braki melisy we krwi. SOS. 
- Ah. Tak tak. Żyję. Jasne, że możemy gdzieś pójść. Ale pozwól, że ja wybiorę. Miałam niby plan, ale w kupie raźniej, co? Miałam ogarnąć miejsce przy rzece, tej, która płynie pod mostem Rei. - odpowiedziałam. Pies się uśmiechnął. 
- No to chętnie. Do jutra!-  powiedział, po czym ruszył do swojego pokoju. 

***

Dzisiaj. Tak. Godzinkę temu, zaraz po przebudzeniu się, ruszyłam na targ, aby dokupić trzy termosy. Jeden dodatkowy dla mnie i dwa dla Remusa. Tak, będę chciała do jego diety wprowadzić ten jakże niebiański napój. Herbatę uspokajającą, która na niektóry osobniki, w tym mnie, działa jak jakieś prochy. O tak. Prochy których nikt jeszcze nie odkrył. Teraz, miałam już termosy wypełnione po brzegi. Prawie się wylewało. Włożyłam je do plecaczka. Kilka dni temu przygotowałam sobie przy tym moście drewno, aby nie musieć je upychać do plecaka. Miałam w nim jeszcze prowiant, gwoździe, dużo gwoździ, młotek, nożyczki... No ogólnie byłam przygotowana. Tak. Teraz mogę iść budzić Remusa. Jest siódma rano. Może już nie śpi. A jak śpi, to wstanie. Jak wstanie i jednak nie będzie chciał iść. To nie będzie musiał iść. Ale jest moim przyjacielem. Jedynym przyjacielem. Więc nie mogę powiedzieć, że nie byłoby mi smutno. Bo byłoby mi smutno. Zapukałam do jego drzwi. Na szczęście otworzył mi je. Zaspany, ale otworzył. Kiedy zorientował się, kto i w jakim celu stoi pod jego drzwiami, na jego pysk wstąpił uśmiech. Delikatny, ale widać, że prawdziwy. 
- O! Cześć Melisa! - przywitał się. Kiedy skończył mówić, usłyszałam długie, głośne ziewnięcie. Biedak. Musiał się nie wyspać. Podałam mu bez słowa herbaty. Ten się do mnie uśmiechnął i szepnął ciche "Dziękuję". Napił się i powiedział, że idzie do łazienki. Usiadłam na krześle. W znanym mi już pokoju. Dobrze znanym mi pokoju. Jak ja dziękuje temu Komuś na górze, że ofiarował mi tego jednego przyjaciela. Tego jedynego. Chociaż jednego. Tego, który mnie tak łatwo nie zostawi. Któy przy mnie będzie, a ja będę przy nim. Tego, któremu w pełni zaufam. Tego jedynego. Tego prawdziwego. Remusa mogę chyba takim nazwać. Przynajmniej mam nadzieję. Choć on mnie na razie nie zostawił. Czasami mam wrażenie, że on już dociera do tego "wewnętrznego środka", że on zdając sobie sprawę z tego, jaka jestem naprawdę. W każdym razie. Minęło kilka minut, a Remus już nie wyglądał, jakby nie spał przez całą noc. Teraz wyglądał tak samo dobrze jak codziennie. A może nawet lepiej? Trudno stwierdzić. Remusa nie można zaliczyć do brzydkich psów. Wtedy nie stwierdziłabym, że wygląda tak samo dobrze jak na co dzień, wtedy powiedziałabym, że wygląda tak samo źle jak na co dzień. A tego drugiego nie powiedziałam. Więc Remus wygląda dobrze, można stwierdzić nawet, że jest przystojny. Chociaż w nim lepiej patrzeć na charakter, bo jest on odbiciem lustrzanym mojego. On oschły i zrezygnowany na zewnątrz, a miły i przyjacielski w środku, ja miła i przyjacielska na zewnątrz, a oschłą i zrezygnowana w środku. Ruszyliśmy nad most. Bezsensowne pomaganie sforze czas zacząć. Jej. No rzeczywiście. Zamarznięte kupy lodu. Gdzie nie gdzie jesienne liście. Znalazła się nawet jedna, stara psia kupa, która jest tu jeszcze od czasów ludzi, gdzie psy był tu uznawane za pupilki. Westchnęłam i zabrałam się za zagrabianie pokruszonych jesiennych liści. Było trochę trudno, bo były tak pokruszone, że przechodziły przez oczka w wcześniej przygotowanych  grabiach. Odwróciłam się na chwile. Aby odetchnąć. Nagle poczułam jak coś ląduje na mojej głowie. I następne... A potem cała masa. Liście. Ale skąd one tu, pytasz? No jak to skąd. Remus musiał mnie obsypać.
- Ej! - pisnęłam. 

<Mem... Znaczy Remus?>
1000+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz