28 lutego 2018

Podsumowanie lutego


Witajcie,
z tej strony Ate, witam was wszystkich w pierwszym od otwarcia PODSUMOWANIU MIESIĄCAMiło was widzieć. Jak się trzymacie? Miesiąc był dosyć pracowity, otwarcie 10 LUTEGO wyczekiwane przez wszystkich. Bez zbędnego przedłużania, opublikowano łącznie:
65 POSTÓW
w tym 9 Z NOWYMI FORMULARZAMITRZEMA ODEJŚCIAMI oraz JEDNYM POSTEM Z EVENTEM.
To bardzo dobry wynik, nie sądzicie? Ja tak, razem z Suz jesteśmy bardzo dumne z aktywności i zainteresowania blogiem. Postanowiłyśmy wybrać postać miesiąca, a właściwie nie jedną, a dwie!

ROXANNE I ROSALIE!

Owszem, te dwie sunie postaciami miesiąca. Patrzyłyśmy na ilość, jakość i długość, a z racji, że nie potrafiłyśmy się zdecydować, bo obie suczki wykazały się szczególną aktywnością. Obie zyskują po 35 sztuk złota i 20 Punktów Doświadczenia.

PRZYPOMINAMY!
Do dnia 11.03 trwa event "Przeprowadzka"!

~Administracja

Od Roxanne cd. Ate

With the lights out, it's less dangerous
Here we are now; entertain us

   Nie mam pojęcia, czy przytulanie się do wybranki serca mojego najdroższego i zdecydowanie zasługującego na szczęście brata, podczas leżenia z nią pod jednym puchatym kocem i trzymania w łapach lampki wina oraz wsłuchiwanie się przy tym w jej cichy, równy oddech jest dobrą czy złą rzeczą. Wiem tylko tyle, że w tej właśnie chwili, chwili, która dla mnie zdawała się trwać całą wieczność, i nie miałabym nic przeciwko, gdyby naprawdę tyle trwała, było mi dobrze. Po prostu dobrze.
   Spędzając dzień z Attheaeldre i wspólnie z nią remontując domek w którym obecnie się znajdowałyśmy, odnalazłam swój spokój ducha. Spokój, którego tak rozpaczliwie potrzebowałam, i to nie tylko od czasu dzisiejszej nocy, czy innymi słowy snu z Rayvonne'm w roli głównej, gdy musiałam go zamordować. Nawiasem mówiąc, nie myślałam już nawet o nim, ani o tym, że gdyby sunia się o tym dowiedziała, na pewno nie byłoby tak milusio jak obecnie, prawdopodobnie byłoby niezręczniej. Nie, ja potrzebowałam tego od dawna, od zawsze, potrzebowałam czyjejś uwagi, potrzebowałam czyjejś obecności przy mnie, a nigdy tego nie miałam. Moja rodzina może myśleć co chce, mogą myśleć, że się starali, a jaka jest prawda? Zupełnie inna. Zawsze było coś ważniejszego niż poświęcenia mi choć chwili, chwilki, lecz pełnej. Zawsze liczyła się po pierwsze sfora, to oczywiście rozumiałam, w drugiej kolejności moje rodzeństwo. Tak, oni wszyscy. Nie ważne, czy rodzice się z nimi śmiali, pytali o to, jak minął im dzień czy strofowali, widać było to przywiązanie do swojego potomstwa. Zwracali uwagę Benowi, wychwalali pod niebiosa Rayvonne'a, pocieszali Rosalie. Nie robili tego ostentacyjnie, może nawet nieświadomie, ale ja zawsze doskonale pojmowałam i wyczuwałam innych i z łatwością rozumiałam takie rzeczy. Szłam w odstawkę. Nie sprawiałam im większych kłopotów, więc byłam dla nich w połowie przezroczysta. Istniałam, ale jakby mnie nie było, choć byłam, cały ten czas. Chciałam, by mnie dostrzegli. To męczyło. Męczyło i wprawiało w kompleksy oraz zazdrość skierowaną w stronę rodzeństwa, czyli tych, którzy byli ważniejsi dla Malcolma i Suzaan. I nie. Nie nienawidziłam obiektów mojej zawiści, ba, ja ich kochałam. I szczerze cieszyłam się z tego, że mają dobrze życie. Po prostu również chciałam takie mieć.
   Rodzice, choć w gruncie rzeczy byli dobrym rodzicami, nie zawsze spisywali się wychowawczo.  W tej sprawie na przykład się nie spisali, choć to nie do końca ich wina. Nikt nie wymagał od nich kłamstwa. Tylko... delikatności w dawkowaniu prawdy. Myślę, że w tym przypadku byli zwyczajnie ślepi i nieświadomi tego, jak mnie momentami ranią. Może i mogli kochać tamtych bardziej, zwracać na nich większą uwagę, poświęcać im więcej czasu niż mi. Ale nie powinni dać mi tego odczuć. Bo to boli. Boli i sprawia, że zaczynasz myśleć nad tym, co jest z tobą nie tak, dlaczego wszystko wygląda tak a nie inaczej. I w końcu, w agonii psychicznej, stwierdzasz, że ty nie zasługujesz na nic, po prostu na nic. Bo skoro zawsze byłaś tą drugą, jak nagle możesz stać się pierwszą?
   Nie możesz. I się nią nie staniesz. Nigdy.
   Powinnam się z tym pogodzić już dawno, ale nigdy nie potrafiłam. To było jak otwarta rana, szturchana w pewnych momentach, przez co nadchodziła kolejna fala bólu, później tłumiona, ale nigdy nie do końca.
   Ate dzisiaj uśmierzyła ten ból. Wcześniej wydawało się być niemożliwym, by ktoś mógł tego dokonać. A jednak. Tyle wystarczyło. Sama jej obecność. Sama jej obecność, bym odnalazła siebie i swój spokój, bym się oczyściła. Po prostu. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Jakby była stworzona do tego, by zabrać mój ból i przeinaczyć go w szczęście, spokój, spełnienie płynące z przebywania z nią.
   Nagle poczułam, jak jej głowa opada na moją klatkę piersiową, i zorientowałam się, że sunia odpłynęła do krainy snów. To wyrwało mnie z wszystkich moich myśli. Westchnęłam bezgłośnie, patrząc na jej ciało, wtulone w moje. Znów było mi dobrze. Przez jedną, krótką chwilę w moich uszach zapulsowało, zaś mój oddech przyspieszył swój rytm, tak samo jak serce, które boleśnie zaczęło obijać się o moją klatkę piersiową. Niespodziewanie zaschło mi w gardle, a w głowie miałam bolesną pustkę. Przełknęłam ślinę, zwilżając dolną wargę.
   A potem na myśl przyszedł mi mój brat, najbardziej lubiany z całej ferajny, i ten, na którego szczęściu tak bardzo mi zależy, i to dało mi siłę, która dała radę powstrzymać mnie od zrobienia czegoś, czego bym żałowała, czym bym go skrzywdziła, czym zepsułabym wszystko.
   Spojrzałam na śpiącą sunię raz jeszcze i poczułam obrzydzenie do siebie samej. Miałam ochotę odsunąć się od niej, na drugi koniec pomieszczenia, a najlepiej w ogóle wyjść.
   Czy robiłam coś złego? Co robiłam źle, w takim razie? Nie, nie myślałam o niej w żadnej nieodpowiedniej kategorii. Ja tylko chciałam mieć przyjaciółkę.
   Nic więcej. Zupełnie nic. Tylko przyjaciółkę.
   Kłamstwo czasem przychodzi nam łatwo i gładko, o czym zdążyłam się przekonać nie raz, i chyba powoli przekonywałam się po raz kolejny.

And I forget just why I taste. 
Oh yeah, I guess it makes me smile.

   Chcę mieć tylko przyjaciółkę.
   Delikatnie splatając moją łapę z jej, pozwoliłam sobie na wyzbycie się wszelkich myśli i dokonanie swojego osobistego katharsis. Oczyszczenia. A gdy odpływałam, przez mój umysł przepłynęła, jedna, jedyna myśl. 
   Teraz, z nią, wszystko wydaje się być łatwiejsze.
   Chciałabym szczerze stwierdzić, że tej nocy nie śniło mi się nic. Zupełnie nic, zwykła pustka, ewentualnie słodkie białe baranki skaczące po chmurkach i bawiące ze sobą. Prawda wyglądała jednak inaczej. Śniła mi się Ona. Siedziała skulona nad brzegiem rzeki, z rozwianym futrem, między którym dostrzec można było posklejane ziarna piasku i brud. Z wilgotnymi oczami oraz śladem łez na pysku. Nie miałam pojęcia, jakie ten sen ma znaczenie, ale mój własny umysł podpowiadał mi jedno: że jakieś ma z pewnością. Że oznacza coś bardzo ważnego. Coś, czemu mogłam zapobiec i co  p o w i n n a m  spróbować zatrzymać. Tylko... co to było?
   Gdy rano obudziłam się sama, samiusieńka, po prostu wiedziałam, że coś jest nie tak. Że stało się coś, co stać się nie powinno. Wiedziałam to, byłam tego pewna. Pierwsze pytanie, najoczywistsze, które mi się nasunęło, gdy to do mnie dotarło, to: gdzie jest Ate?
   Jeśli coś złego jej się stało, gdy była tu, przy mnie, a ja się nawet wtedy nie obudziłam, nie pomogłam jej... to nie wiem, jak ja spojrzę Rayowi w oczy. Nie wiem, jak spojrzę w oczy samej sobie.

Ate?
Nie bij za ten shit.
1000+

!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

27 lutego 2018

Od Husniye cd. Kimble'a

Szczerze się zdziwiłam. Mówiłam o kwiatach, trochę się rozgadałam. Róże, tulipany, stokrotki, bratki no i ich odcienie, oczywiście zaczęło się od wianków. Tak mówiłam, mówiłam, a Kimble nagle wstał i chciał wyjść. Pytałam się go gdzie idzie, mówiłam, żeby został, ale on sobie poszedł. Musiałam go nieźle wkurzyć, skoro musiał wyjść. Nie wiedziałam co zrobić, więc ze spuszczonym pyskiem siedziałam na podłodze. Minuty kiedy nie było Kimba się dłużyły, a ja się trochę bałam, że postanowił nocować w szpitalu i mnie zostawił. Przeze mnie. I to się nazywa mieć wspaniały charakter, który doprowadza kogoś do kurwicy. Brawo Husi. Lecz ku mojemu zdziwieniu po kilku minutach usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Kimble wszedł do pokoju i położył mi przed łapami bukiet kwiatów. Dobra, jednak nie schrzaniłaś aż tak bardzo, ale nadal jesteś idiotką. Podniosłam wzrok na psa, który czekał na moją reakcje. Uśmiechnęłam się do niego i z zamiarem przytulenia znajomego wstałam z podłogi. Podniosłam bukiet, aby się o niego nie potknąć i ruszyłam do Kimba. Moje próby nie potknięcia się nic nie dały, bo moja łapa nagle mnie zabolała, akurat wtedy kiedy przeniosłam na nią ciężar. Radość zmieniła się w zdziwienia, zdziwienie w strach, a strach w wstyd. Bo jakby nic się potknęłam. I zamiast przytulić Kimble'a wyszło, że nasze pyski się złączyły. Przez przypadek go pocałowałam. Wtedy byłam zawstydzona do granic możliwości. Na szczęście ten przypadek nie trwał długo, bo od razu, znaczy jak złapałam równowagę, się odsunęłam.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ja się tylko potknęłam, a chciałąm cię tylko przytulić. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - mówiłam. Kimb tylko patrzył się na mnie z zakłopotaniem, kiedy ja przepraszałam. W końcu zdałam sobie, sprawę, że przez taką relacje pewnie uznał mnie za jeszcze większego dziwaka.
- Nie szkodzi, w końcu to przez twoją łapę, prawda? Uznajmy, że tego nie było i po prostu mnie przytuliłaś. - uśmiechnął się. Dobra, uspokój się Husi, nic się nie stało. To nie miało miejsca. Nie miało. To się nie zdarzyło i przy tym zostań. Odpowiedziałam psu uśmiechem. - To może w końcu odpoczniesz i pójdziesz spać? - spytał po chwili.  Oh... No tak. W końcu cały dzień mu tylko nawijałam, a on oczekiwał ode mnie odpoczynku. Tylko pokiwałam pyskiem i wróciłam do miejsca, w którym miałam spać. Położyłam się w łóżku i przykryłam kołdrą. Pewnie posiedziałabym jeszcze jakieś pięć godzin czy coś, no ale nie chciałam robić problemu psu, który i  tak już się mną zajął, z własnej woli. Teraz rozumiem czemu nie chciał mnie puścić samemu do domu, w ogóle do domu bez opieki. Jeszcze bym się potknęła i nie wiadomo na czym bym wylądowała. Już nawet nie na kimś, a na zimnej ziemi. Ale Hus. Nie potknęłaś się. To nie miało miejsca. Pomyśl sobie o... O śnie. Może w końcu zaśniesz. Może. Nie może Hus. Zaśniesz.
No i ta ostatnia myśl była takim trochę wykrakaniem. Zasnęłam. Szybko. Spało mi się dobrze. Śniłam o lamorożcu Tęczowym Pierdzie jak to uratował Cascadas przed watahą wilka. Nie ważne, to tylko sen. Nie warto o nim rozmawiać. Ale w końcu coś zaczęło mnie budzić. A raczej ktoś. Kimb starał się mnie przebudzić, bo śniadanie wystygnie. Tak mi jest go żal, tak bym chciała się stąd ulotnić, ale nie mogę. Pilnuje mnie jak małego szczeniaka. Sprawiam mu tylko problemy. Teraz przyniósł śniadanie, oddał mi swoje łóżko, spędza z tak upierdliwą osobą czas. Podziwiam, i jest mi go żal jednocześnie. Wstałam, aby jego staranie obudzenia mnie przed wystygnięciem śniadania, co się wiązało wędrówką do stołówki, nie poszły na marne. Ziewnęłam.
- No, w końcu się obudziłaś, już miałem sięgać po wodę. - powiedział. Wyciągnął, zaciągnął, nie wiem, w każdym razie zaciągnął mnie do stołu, abym zjadła te nuggetsy. Były dobre. To dlatego, że ciepłe, miałam kiedyś okazję, a nawet kilka, aby spróbować zimnych nuggetsów. Nie były takie dobre, Kimble chyba też o tym wiedział, bo z tego co przed chwilą usłyszałam, chciał się podjąć karygodnych środków do wybudzenia mnie. Ze  smakiem zjadłam nuggetsy i podziękowałam Kimble'owi, za śniadanie. On powiedział, że musi sprawdzić, czy nikt go nie potrzebuje w szpitalu. Więc zostałam sama. Mogłam wiele, ale zajęłam się podniesieniem kwiatów z szafki nocnej i wsadzeniem ich do stolika, bo by zwiędły, a przez noc i tak już trochę wyschły. Znalazłam jakiś pusty wazon i nalałam do niego wody z kranu. Kwiatki wydawały się od razu żywsze. Uśmiechnęłam się na ich widok. Bratki. Ładne, bardzo ładne. Potem położyłam się z powrotem do łóżka, aby jeszcze trochę pospać. No i ku mojemu zdziwieniu, udało się. Zasnęłam. Tym razem o niczym nie śniłam, ale wydawało mi się, że ten sen był bardzo przyjemny. Dziwne, ale prawdziwe. Wybudziło mnie kichnięcie. Nie wiem czyje, może Kimb ma jakiegoś gościa? Postanowiłam wstać i się przywitać. No, Kimb nie miał gościa, sam kichał. Przeziębił się biedak. Nie nie. Ja nie pozwolę, aby chory miał babsko na utrzymaniu. Ja muszę stąd iść. Nie ma.
- Cześć Kimb! Przeziębiłeś się? - spytałam. Pies odkładając chusteczkę na stół spojrzał się na mnie.
- To nic takiego. Aciu! - kichnął. Tak, nic takiego. Przeziębienie, a ile chorób może z tego wyjść. Wiem, jest lekarzem, ale nie będzie mnie miał w pokoju. Nie.
- Wiesz, to ja może już pójdę do swojego pokoju, nie będę ci się narzucać, zwłaszcza, że jesteś chory. - powiedziałam zbliżając się do drzwi.
Pies tylko podążył za mną wzrokiem i wstał, aby po chwili znaleźć się przy mnie i mnie zatrzymać.
- Nigdzie nie idziesz, nie po to o ciebie dbałem, aby coś teraz stało się ze szwami i raną. Zostajesz do zdjęcia szwów, to pewne. - odpowiedział, sadzając mnie na kanapie. No świetnie. Jestem uziemiona, mimo, że jestem dorosła i po prostu nie chcę sprawiać problemu. Próbowałam jeszcze kilka razy zbliżyć się do drzwi, ale pies zawsze mnie zatrzymywał. Zrezygnowana położyłam się na kanapie i patrzyłam jak się męczy z lekarstwami i chusteczkami. Nie wydawał się tym zasmucony, zmęczony czy zrezygnowany. Raczej jakby było to coś normalnego. No tak. Jest zima. Wszędzie może ci się coś stać. A to zawieje...
- Może ci w czymś pomóc Kimble? - spytałam kiedy wypadł mu aerozol do nosa.

<Kimb?>
1000+
!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Od Ate cd. Roxanne - "Zadanie #2"

— Ah, Roxy! Oczywiście, że jestem z tobą! — pisnęłam radosna.
 Świetnie! Mam wolną rękę, jedynym wymogiem jest zabranie jej daleko, ale co to za problem, mamy tyle miejsc do zwiedzenia! Przecież to wszystko jest takie... takie... takie ekscytujące! Mogłyśmy robić tyyle rzeczy! Ale moja towarzyszka była jakaś smutna, co utrudniło wszystko. Lubiłam ją, nawet bardzo, mogła nadawać się na przyjaciółkę, tyle że... cóż, miała chyba trudny charakter, a ja nie potrafiłam rozmawiać z takimi. Po prostu psułam wszystko, całą rozmowę, a także relację, o ile była na wyższym poziomie. Często się hamowałam, aby znów nie chlapnąć czegoś niepożądanego, a zdarzyło się to nie raz. Tym razem zamiast przeszkadzać, chciałam dać jej wsparcie, przyjaźń, chciałam być dla niej kimś ważnym, chociaż niekiedy traciłam nadzieję. Zależało mi, po prostu mi zależało. Może kiedyś to zauważy, a może nie. Może będę wszystko trzymała wszystko, a może zdobędę Roxy, która stanie się moją przyjaciółką. Może, może.
 Wracając do rzeczywistości, a nie gdybania, stałyśmy tak kilka chwil, póki nie wymyśliłam czegoś, mianowicie miejsca, w właściwie... hm... po prostu miałam pomył. Chciała, abym zaprowadziła ją daleko i z dala od tego wszystkiego, no hay problema, będziemy daleko, tak jak sobie zażyczyła Roxuś.
 Spojrzałam na nią, a następnie przed siebie. Genialnie! Niedaleko był las, a w tym lesie polana. Do lasu nikt za często nie chodził, więc polana jest od lat w nienaruszonym stanie. Tutaj wkroczymy my, posprzątamy cały bajzel, poukładamy kamienie, leżące kłody do czegoś wykorzystamy, później zasiejemy kwiaty i trawę, ale... zaraz! Jest zima, chociaż łagodna, to nadal zima! A więc i kwiaty nie urosną, oh, nieszczęście. Ale dobra, dobra, zasadzimy je wiosną i latem, wtedy urosną duże i piękne. Wiecie po co? Nie? Wiedziałam! Zbudujemy NASZ WŁASNY D O M E K! Tak, domek! Będziemy miały własne miejsce, dostęp będziemy miały tylko i wyłącznie my, w tym domku będzie kocyk, będzie herbatka, obowiązkowo owocowa, kwiaty oczywiście, coś wykombinujemy, a! Jeszcze kuchenka, umrzemy z głodu, gdy przesiedzimy tam cały dzień, a zwierzątek nie mam zamiaru zabijać, one sprawią, że to miejsce będzie jeszcze piękniejsze, słowo daję! Poza tym przyniosę z wioski trochę jedzenia i schowam w kącie naszej bazy, to znaczy szafce, żeby nie było, że jestem złodziejem i kradnę, bo złodzieje chowają łup po kątach, a nie poważne, rozważne, grzeczne, przyjacielskie, miłe, rodzinne, sprawiedliwe, mądre, kochane i godne zaufania suczki, takie jak ja, ale nie wiem jak Roxanne, podejrzewam, że ona chociaż nie święta, to dobra była. Może zdarzyło jej się coś zwinąć czy przeskrobać, ale zapewne sumienie ją gryzło i żałowała, a jeśli nie przeprosiła, ważne, że żałowała, a miałam nadzieję.
 — Kapitanie Roxy, za mną! — wykrzyczałam i ruszyłam z miejsca. — Stop! Idź po deski młoda damo, ja wezmę gwoździe. Dużo drewna, dużo gwoździ, słonko! Nie wiesz po co? Nieważne, idź, dźwignij ile tylko w łapki zmieścisz i tuptaj do mnie.
 Skinęła niechętnie głową. Mimo tej całej niechęci, albo lenistwa, na jedno wychodzi, odeszła, czyli posłuchała swojego generała Atelusi i poszła po deski, świetnie. Teraz ja powinnam iść po gwoździe i wrócić tutaj. A, jeszcze czekać na Roxuś, bo zapewne będę pierwsza. Nie przeciągając, skierowałam się w stronę lasu, gdzie był tartak. Chwila! Przecież w tartaku są deski, a nie... oj, głupia. Wróciłam do hotelu, a dokładnie do magazynu. Tam znalazłam gwoździe, chwała Bogu. Zadowolona i dumna z siebie pokierowałam się w miejsce, gdzie rozeszłyśmy się. Ku memu zaskoczeniu, sunia już tam stała. Gotowa. Miała deski. Olaboga, dużo desek.
 — Świetnie, kapitanie! — pochwaliłam ją. — No, teraz za mną!
 Machnęłam łapą idąc do przodu, nie ukrywajmy, wręcz skakałam z ekscytacji.
 Oh, to tutaj! Wyobrażałam to sobie inaczej, bawiłam się tutaj jako dzieciak, myślałam, że zarosło to o wiele bardziej, a tu niespodzianka, nie.
 — Gdzie jesteśmy? — zapytała cicho Roxy.
 — Em... nie wiem jak ci to wyjaśnić, ale... nah, jesteśmy na takiej polance, w takim lesie... — próbowałam określić nasze położenie. — Wiesz już może po co nam to wszystko?
 Westchnęła, chyba się domyśliła.
 — Do roboty, Ate — odparła. — Tak, wiem.
 Uśmiechnęłam się szeroko. Zamiast stać bezczynnie, obie wzięłyśmy się w garść i zaczęłyśmy planować. Miałam niemalże wszystko ładnie zaplanowane w głowie.
 — Tutaj płot, masz białą farbę. I domek... poczekaj! Spójrz, tam coś stoi! — wskazałam na budynek niedaleko. — IDEALNE! Chodź,  wyremontujemy to i będzie świetnie. Mniej pracy...
 Przyznała mi rację. Hej, Roxy przyznała mi rację!
 Nie trwało to długo, skończyłyśmy po siedemnastej. Wszystko wyglądało... cudownie. Szare ściany, czerwony dach, zbudowałyśmy płot, naprawiłyśmy schody. Zadowolone z efektu odsapnęłyśmy. Byłyśmy zmęczone, a sam domek już zagospodarowany.
 — Wejdźmy — powiedziałam, wchodząc po schodkach.
 Otworzyłam delikatnie brązowe drzwi, a następnie weszłam do pokoju, zaraz za mną towarzyszka. Podeszłam do okien, zamknięte!
 — Roxy, świetnie. Jestem z nas dumna — odrzekłam, siadając na materacu. — Taki mały domek a ile pracy! A teraz możemy cieszyć się spokojem i nocką w tym jakże cudownym domku.
 Zaskoczenie, usiadła obok.
 Nie, zupełnie nie spodziewałam się, że to wszystko potoczy się w ten właśnie sposób. Nie dość, że skończyłyśmy z winem w łapach, to obie pod jednym kocykiem, wtulone w siebie.
 — Kocham... cię... znaczy NIE! Kocham to miejsce... — szepnęłam, nieco zawstydzona.
 Jej chyba nie zrobiło to różnicy.
 Nawet nie wiem, czy mi też.

Roxy?
Nie krzycz, bardzo źle

26 lutego 2018

Od Shelby do Kimble'a - "Zadanie #1"

Było mi głupio. Głupio, że piszczałam, dawałam się sobą opiekować, że zachowywałam się jak dziecko. I w dodatku czułam się jak one, gdy Kimble "opiekował" się mną. Nie miałam mu tego złe, wręcz przeciwnie! Ale mimo wszystko czułam się jak ofiara losu. A ja nie lubiałam być ofiarą, nie mogłam pokazywać innym swoich uczuć, i miałam nadzieję, że nikomu, ale to nikomu w żadnym wypadku, pod wpływem chwili, ich nie zdradzę. To była by dla mnie chańba - pokazałabym swoje słabości. A tego nie mogłam zrobić! Chociaż z jednej strony ciągnęło mnie do tego aby w końcu powiedzieć komuś o tym, wygadać się aby te wszystkie tłumione emocje mogły ulecieć. Gdzieś tam w górę i skryć się niewidoczne dla wszystkich. Włącznie ze mną. Byłabym wtedy wolna, ale to wiązało się z ukazaniem słabości.
I tak w kółko, toczyłam swoje myśli - zapętlając błędne koło. Już nie wiedziałam co myśleć, w ogóle myślenie chyba mi szkodzi. Czułam się teraz jakbym rozwiązywała zadanie matematyczne, w którym już popełniłam błąd, a ja dalej wykonuję bezsensownie następne obliczenia, które i tak okażą się błędne. Czy naprawdę warto dalej to tak ciągnąć?
Ostatni sen był okropny, i pewnie taki miał być, ale co taka istota jak ja może na to poradzić? Nic. No właśnie - całe, okrągłe zero. Przecież nie wejdę do swojego mózgu i nie zacznę stymulować tego co ukazuje mi się w stanie spoczynku. Chociaż miłoby było mieć taką opcje. Mimo wszystko mogłam stwierdzić, że dziś starczy mi myślenia. Miałam go zdecydowanie za dużo. Stop. Trzeba przestać. Od tego czułam się gorzej, ale doszłam do jednego wniosku - sen coś mi uświadomił. Niepowinnam więcej rozpaczać, ani myśleć o przeszłości, lecz też niepotrafiłam sobie nimi poradzić. To po prostu nie dawało mi spokoju - jak uporczywie latająca wokół ucha mucha. Dobra, teraz już na prawdę - STOP. Odręż się, zagłęb w lekturę, cokolwiek. Byle by nie zdradliwe myśli.
Po tym jak obudziłam się z krzykiem na uspokojenie dostałam rumianek, który przyniosła Ate. Musiała znowu iść. Rozumiem, jestem wyrozumiała. Chociaż zrobiło mi się troszku przykro, bo znowu zostałam sama. Obowiązki to obowiązki, a ja nie byłam pępkiem świata. Nawet nie miałam takiego zamiaru.
Faktycznie trochę się uspokoiłam po wywarze i niedługo później zapadłam w błogi sen, bez snów. Przespałam dobrych kilka godzin, a gdy wstałam była noc. Już drugi raz zasnąć nie dałam rady, więc sięgnęłam odruchowo po książkę leżącą na stoliku obok. Była dosyć ciężka, od ilości stronnic, ale zdołałam ją przełożyć sobie na brzuch. Otworzyłam na drugim rozdziale. Do moich nozdrzy napłynął charakterystyczny zapach atramentu. Ta dosyć specyficzna mieszanina przyjemnie mierzwiła mnie w nosie. Zapaliłam lampkę i zatopiłam się w lekturze. Nie było niczego przyjemniejszego. Pojawiali się coraz to nowsi bohaterowie, nowe wątki, a ta akcja! Chłonęłam strony jak gąbka, rozdział przemijał w tempie natychmiastowym na rzecz kolejnego. Bardzo spodobała mi się cała fabuła, która pozwoliła mi odejść nieco w bok od nieznośnych myśli. Minęło pół nocy. Oczy kleiły mi się niesamowicie, powieki opadały coraz bardziej - łącznie z głową, która kiwała się na boki. W pewnym momencie zasnęłam.

Obudziłam się rankiem, a nade mną stała Ate. Uśmiechnęłam się na jej widok. Spojrzałam na książkę, która leżała na kołdrze, suczka zrobiła to samo. Dopiero teraz zobaczyłam w jak strategicznym miejscu ucięłam przysłowiowego komara. Był to środek jednego z ostatnich rozdziałów, gdzie akcja toczyła się w zawrotnym tępie.
- Witaj. - przywitała się Ate.
- Hej. - odrzekłam odruchowo.
- Widzę, że książka się spodobała.
- O i to bardzo! Czytałam ją w nocy, ale potem zasnęłam.
- Właśnie widzę. - zachichotała lekko.
- Co w tym śmiesznego? - spytałam.
- Masz po prostu całe oczy w śpiochach. - tu też lekko się zaśmiała.
- Łooo... Serio? Poczekaj chwilkę... - obruciłam się lekko w bok i próbowałam oczyścić oczy z tego natręctwa. - Lepiej już to wygląda? - zapytałam niepwenie.
- Tak. Już lepiej.
Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się co takiego dzieje się w sforze, i jakie obowiązki mnie czekają. Wspomniała mi także o wiejskim wyścigu. To chyba tak się zwało. Miło mi było, że wciąż znajdywała dla mnie trochę czasu wśród tylu rzeczy. Rozmowa skończyła na dosyć krępujacym temacie, Ate obiecała, że później mi wszystko wyjaśni - jeżeli chodzi o tą sprawę. Pożegnała się jeszcze i wyszła.
Do końca dnia udało mi się przeczytać całą książkę. Zakończenie było epickie. Liczyłam, że Ate ma więcej takich książek, bo z pewnością je przeczytam! Przeszłam się po sali by wyprostować nogi i spytać mojego lekarza kiedy będę mogła wyjść ze szpitala. Odparł, że jeszcze dwa, góra trzy dni, bo łapa dobrze się goiła. Do łóżka przyszłam nieco zrezygnowana, jeszcze aż dwa dni!
Zbudziłam się kolejnego dnia. Nudziło mi się okropnie, sprawdziłam czy w swoim gabinecie był Kimble, ale go tam nie było. Zostawił tylko napisaną na szybko karteczkę, że wróci wieczorem, gdy upora się z pewną sprawą. A więc miałam przed sobą kolejny samotnie spędzony dzień. Ate pewnie nie przyjdzie, bo mnie o tym uprzedziła. Musiałam wymyśleć sobie coś do roboty. Nie chciałam czytać drugiej książki, bo wciąż żyłam wcześniejszą. Przeszłam się powoli po sali i rozejrzałam wokoło. Wszędzie było pełno kurzu, podłoga była brudna - pełno na niej było odcisków łap. Na ścianach wisiały niewielkie pajęczyny. Możeby tak posprzątać? Skoro wszyscy coś robią to czemu ja bym nie mogła? Odnalazłam maleńki schowek z przedmiotami do czyszczenia. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam - było ściąganie pajęczyn. Niekiedy musiałam stawać na krzesło, ale nie było to inwazyjne dla mojej łapy. Chyba. Nie bolała mnie więc chyba wszystko było w porządku. Po cichu nuciłam sobie piosenkę przejeżdżając po ścianach bliżej niezidentyfikowanym dla mnie urządzeniem. Uznajmy, że zapomniałam nazwy. Przeszłam do kurzy i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nucę piosenkę, którą czasami podśpiewywał sobie Paul. Już czułam jak łzy napływają mi do oczu, ale powstrzymałam się. Zgarnęłam kurz z półki. To samo ja musiałam zrobić ze sobą. Posprzątać sobie, porobić porządki. Chowałam powoli do pudeł złe wspomnienia i szczelnie je zamykałam, jednocześnie zaklejając je porządnie taśmą. Zostawiałam te dobre. Ściereczkę wypłukałam w wodzie. Sobie też zrobiłam prysznic. Żal spłynął z wodą do odpływu wraz ze smutkiem. Pozostawiłam jedynie cząstki żałoby, bo dla mnie ona wciąż trwała. Zaczęłam zamiatać, zgrabnie wywijałam miotłą, aż cały kurz znalazł się na mojej zmiotce. Wywaliłam go na dwór. Kartonowe pudła też, aby zabrała je śmieciarka. Umyłam podłogę, brudne ślady zniknęły. Pozostały czyste i lśniące kafelki. Ja też czułam się jak nowonarodzona. Oczyściłam się z tego co niegdyś ciągnęło mnie w dół. Może niedokońca, ale wróciła mi chęć do życia. Pozostały pusty flakon na półce. Napełniłam go wodą i wyszłam cichaczem na dwór. Urwałam parę kwiatków, które wsadziłam do naczynia. Siebie też musiałam napełnić, ale to później. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu.
Wyjrzałam za okno. Słońce powoli zachodziło. Do drzwi dochodził Kimble, otworzyłam mu je zapominając, że powinnam leżeć w łóżku. Ten spojrzał na mnie a później na całą salę. Cóż... Krótko mówiąc - chyba dostanę opieprz.

<Kimble?>

!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Od Benjamina cd. Roxanne

Parsknąłem śmiechem. Tak, parsknąłem śmiechem, niekontrolowanym, udawanym śmiechem. Głupia.
— Oczywiście, że go tak nie zostawimy, idiotko — zaśmiałem się pod nosem. — Wystarczy go dobić. Ah, dobić — mówiąc to wyobrażałem sobie scenę prawdziwego zabójstwa w moim wykonaniu, nie dokończeniu czyjejś roboty.
Skryte marzenie zamordowaniu kogoś, to tkwiło we mnie od dziecka. Nie chciało wyjść, więc cóż, trzeba było je spełnić. Ale to w pełni nie zaspokoi pragnienia, pragnąłem patrzeć jak ofiara się stopniowo wykrwawia, błagalnie krzyczy, ma w oczach śmierć. Chciałem to widzieć. A ona? Pusta, głupia. Zamiast porządnie... chwila, to nawet nie miało sensu. Jedyne czego chciałem, ona, wojowniczka, nie powinna się powstrzymywać, nawet dla dobra tego umierającego, męczy się jeszcze bardziej, a my patrzymy na to jak ostatnie cioty.
— Dokończę to, nie będę stać jak ty. Nie chcesz pobrudzić sobie łapek krwią, prawda? Nie dziwię ci się, księżniczka się znalazła — postanowiłem, po czym wtopiłem w jego krtań sztylet.
Z zimną krwią zamordowałem go. Nie wzbudziło to we mnie żadnego uczucia, nic, zupełnie nic. Może poza czymś w rodzaju dumy, w końcu. Wymieniłem się spojrzeniami z Roxanne, pusty wzrok, jasne oczy wpatrywały się we mnie. Odwróciłem łeb. Złapałem w zęby zwłoki martwego psa, następnie pokierowałem w stronę rzeki, wartkiej, bardzo czystej rzeki. Jedno zakrwawione ciało w tą czy tą, nic to nie zmieni. Woda będzie i tak czysta. Wrzuciłem je, a następnie jakby nigdy nic, odszedłem, pogwizdując wesoło.
 — Po sprawie — mruknąłem do siostry, która stała tam, gdzie stała kilka minut temu. — Nic nie bolało, przynajmniej nie mnie. Nie wiem jak ty, słonko. Idziesz do domu czy pozwiedzamy miasto?
 Nie odezwała się ani słowem, co zignorowałem. I tak bym poszedł, i tak. Gdziekolwiek. Jak widzę, zdecydowała się iść za mną, mądrze. Tylko w ciszy, ale to nie był problem. To mi odpowiadało, nienawidziłem jak ktoś do mnie gadał, gdy ja sobie tego nie życzę. A, nie miałem zamiaru wyjawiać tożsamości mordercy, po co? Ja dokończyłem wszystko, więc i ja jestem winny, a nie chcemy, żeby i mnie pojmali, zamknęli czy zabili. Cel mój podróży był jeden - dom publiczny, zwany burdelem. Nie dlatego, że ja miałem taką potrzebę. Roxy, która była chyba taka napalona, że prosiła o rozdziewiczenie przypadkowego psa, z pewnością ucieszy się z tego. I nie, to nie było typowo ludzkie miasto, przeciwnie, psie. Psia restauracja, psi park i oczywiście, psi bur... dom publiczny, wyrażę się ładniej.
 Niedługo po tym stanęliśmy przy płocie wspomnianego kilka razy wyżej budynku. Szary przeplatany z czarnym i czerwonym, a sam płot nazwać można było prędzej murem, niż płotem. Jedyna furtka umożliwiała wejście na teren domu. Na drzwiach wywieszona tabliczka, a sam napis dosyć niezrozumiały, nie było to pismo psa, z pewnością. Zamiast zapukać, tak jak zrobiłby to ktoś inny, otworzyłem śmiało drzwi, wchodząc dumnie do burdelu, a Roxy za mną.
 — Zamordowali go — usłyszałem jak nieznajomy samiec mówi do jednego z klientów. — Bądź zamordował, nie wiemy kto. Tylko tyle, że morderca wrzucił ciało do rzeki.
 W momencie zakręciło mi się w głowie. Nie minęła godzina, a oni wiedzieli już tyle. Obserwowali nas?
 — Chowaj się, tam! — wskazałem na kanapę, a właściwie miejsce za nią, blisko rozmawiających.
 — Nic więcej. Gdy tylko dowiesz się czegokolwiek, wiesz gdzie mnie znaleźć — dodał. — Chłopcy, idziemy.
 Skuliliśmy się jeszcze bardziej, żeby nie zostać zauważonym. To wszystko coraz mniej mi się podobało. Czułem, że zostaliśmy wplątani w niezłe bagno, a właściwie ja. Roxanne nie tknęła go palcem, fakt, ale była przy tym i mogła go uratować, czego nie zrobiła.
 — Państwo czegoś potrzebują? — zza moich pleców wyłonił się wysoki, biały pies.
 Po głosie mogłem poznać, że była to tak naprawdę suka, niezła suka.
 — Hm... Tak — odpowiedziałem zdecydowany. — Pewnej siebie suki która... wiesz, w końcu po to tutaj jestem.
 Uśmiechnąłem się wrednie. Wskazała łapą, abym poszedł za mną. "Adiós", powiedziałem.
 Sakiewka, w której jeszcze kilka minut temu brzęczało kilka sztuk złota teraz była pusta. Biała samica prowadziła mnie za sobą. Z początku miałem nadzieję, że to ona zdecyduje się oddać w moje łapy, jednak zorientowałem się, że to nie jej zadanie, nie byłem tu nigdy. Trafiłem do pokoju z inną, niebo lepszą, tym razem brązową suką. Spojrzała się na mnie, w jej oczach widziałem pożądanie. Ciekaw byłem, ile takich jak ja codziennie uprawia z nią seks. Chociaż z początku czułem się dosyć niezręcznie, wszystko przeszło, gdy zbliżyła się do mnie. Ciekawy pierwszy raz, Benjaminie, ciekawy. A poza tym, co teraz robiła siostra? Nawet niezbyt mnie to interesowało. Cokolwiek robiła.
 Pocałowałem raz, drugi, zjeżdżając coraz niżej czułem coraz większe podniecenie tym, co czekało mnie już za chwilę. Podjąłem świetną decyzję, tutaj nie będzie nikt marudził, tym bardziej ja. Obdarowywałem ją pocałunkami po szyi, po pysku, niżej. Szeptałem coś, gdy tylko brałem oddech, kontynuowałem czynność. Nie miałem w tym wprawy, nie wiedziałem co i jak, improwizowałem. W końcu znudzony tymi pocałunkami, postanowiłem przejść do tak zwanych konkretów.
 Niezapomniany pierwszy raz, trzy słowa wystarczyły, aby opisać ten czas. Opuściłem pokój wraz z psią prostytutką i udałem do głównego pomieszczenia w burdelu. Jedyne co mi pozostało do zrobienia to wyszukanie Roxy, co na pozór graniczyło z cudem, bo mogła pójść w ciągu tego czasu wszystko, wyjść, wejść, wyjść znowu, jeszcze raz wejść, a na końcu ZNÓW wyjść i wrócić do zamku lub iść jeszcze gdzieś indziej. Rozejrzałem się po całym pokoju. Po kilkunastu minutach zdecydowałem, że zapytam białej suni, burdel mamy, czy nie widziała czasami brązowo-białej siostry.
 — Owszem, widziałam. Wyszła dosyć niedawno. Wydaje mi się, że poszła w stronę... hm... tego... Cascadas? Tak, Cascadas — odpowiedziała.
 Świetnie, czyżby uznała, że to czas wrócić do domciu? Wystraszyła się? A może była zbyt samotna?
 Kiwnąłem delikatnie łbem na do widzenia i opuściłem dom publiczny. Czekała mnie droga mierząca przeszło dziewiętnaście kilometrów. Cudnie, druga połowa dnia zleci jak z bicza strzelił. Albo... mogłem przecież zostać tutaj, przenocować. Nie było to wcale takim złym pomysłem, jakim mogło się wydawać. Niejeden dom stał pusty, zapewne łóżka też tam były. Jeśli nie, przenocowałbym u kogoś, nikt nie odmówi strudzonemu wędrowcy, jakim "byłem" ja.

Roxy?

!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Od Kimble'a cd. Husniye

Początkowo myślałem, że suczka mnie posłucha i pójdzie spać albo przynajmniej będzie odpoczywać... No, trochę się myliłem. Nadawała przez cały czas i zadawała tysiące pytań. 
- Wybrałeś pracę lekarza z powołania czy tak jakoś przypadkiem? - zagadnęła, gdy próbowałem czytać.
- Zawsze chciałem być lekarzem - odpowiedziałem zdawkowym tonem.
- Mhm... Masz kogoś? - zapytała tonem takim, jakby pytała o pogodę.
- Ja... um... Nie, nie mam. 
- Umarła? 
- Coś w ten deseń. 
Husi spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem. 
- Ale to nie ważne - powiedziałem wymijająco.
- Czemu tak dziwnie przekręcasz głowę? 
- To ty nie wiesz? Nie widzę na jedno oko. 
- Przepraszam. Nie wiedziałam. - zmieszała się suczka. Kiwnąłem jedynie głową na znak, że wszystko w porządku i nic się nie stało. Oboje wydawaliśmy się zakłopotani w swojej obecności. Czemu? Właściwie nie wiem. Nie starałem się przekonywać jej do siebie na siłę. Słuchałem jedynie jak wspominała coś o kwiatkach, więc trochę niechętnie, ignorując jej pytania w stylu ,,Gdzie idziesz? Po co? Dokąd To?" udałem się na krótki spacer. Moim celem nie było odpoczęcie od niej, choć i to w pewnym sensie mnie skłoniło do wyjścia. Zerwałem kilka kwiatów, które raczej nie tworzyły pięknej tęczy kolorów i wróciłem do suczki czekającej na mnie z zainteresowaniem w oczach. Położyłem przed nią kwiaty i czekałem na reakcję.

<Husi?>

Od Ate cd. Rayvonne'a - "Zadanie #1"

Zaśmiałam się pod nosem, gdy Ray otrzepał się z kurzu, jaki przysiadł na jego brzuchu. Genialnie, biblioteka, trafił w punkt. Ah, jak zawsze. Znał mnie doskonale, ja jego też, tak mi się wydawało. Z każdym dniem poznawałam go coraz bardziej, wiedziałam o nim więcej. Jego towarzystwo było przyjemne, uwielbiałam jak stał obok mnie. Czułam się bezpiecznie, bardzo bezpiecznie. Jego oddech na mojej szyi, jeżąca się sierść, dreszcz, który przebiegał po moim ciele zawsze, gdy dotknął mojej łapy, brzucha, nawet przez przypadek. Może się to wydawać dziwne, niezrozumiałe, ale dla mnie... dla mnie to coś więcej niż zwykła znajomość, więcej niż zwykła przyjaźń. Był dla mnie wsparciem, kimś, komu mogłam zaufać bezgranicznie i mieć pewność, że nic nie wypłynie poza naszą rozmowę, mogłam powiedzieć mu dosłownie wszystko, rozmawiało się z nim cudownie, jak z najlepszą przyjaciółką, a był psem. Kto powiedział, że suka nie może mieć za przyjaciela samca? Ktoś na pewno, ale nie jest to nigdzie zabronione. Nikt nie znaczył dla mnie aż tak wiele jak on. Nikt. Nigdy.
Biblioteka, nadal nieposprzątana, a w niej tysiące ksiąg, starszych, młodszych, przeważająco starszych. Z racji, że była to b i b l i o t e k a, sprzątanie było samą przyjemnością, uwielbiałam książki, ich zapach, tajemnice, mogłam się inspirować powieściami tych znanych, jak i mniej znanych autorów, oczywiście nie ściągając całej fabuły. Inspiracja, plagiat czy ściąganie, to różnica, duża różnica. Mniejsza o to, teraz miotła w łapę, mop pod ścianę, szufelkę trzeba ustawić w dobrym miejscu, do sprzątania, gotowi, start!


Miotła w łapę,
mop pod ścianę,
kilka szmat,
róży kwiat,
szufelka mała,
która tu stała.
Firanki beżowe,
dywaniki różowe,
kilka obrazów,
żadnych bohomazów.
Biurko odkurzyć,
gąbkę w wodzie zanurzyć,
bibliotekę wywietrzyć,
w nowe dzieła zaopatrzyć,
choć ich nie brakuje,
żadna się nie zmarnuje

I w ten sposób minęło kilka godzin, trzy, cztery, sami nie wiedzieliśmy, póki na ścianie nie zawisnął zegarek. Zbliżał się wieczór, oh, jak to szybko zleciało.
Ray odprowadził mnie do drzwi mojego pokoju, szepnął ciche "cześć", gdy tylko uchyliłam drzwi.
— Nie... nie zostaniesz... chwilkę? — zająknęłam się. — Jeszcze słońce nawet nie zaszło, więc... o ile nie masz czegoś do zrobienia, zrozumiem, w końcu jesteś...
— Zostanę, chwilę — odparł, tym razem śmiało. — Ale chwilę, przysięgam.
— Nie musisz mi niczego obiecywać, ufam ci. Poza tym wejdź pierwszy, muszę wyjść. Na pięć minut, nawet mniej.
Skinął lekko łbem, po czym wszedł do salonu, rozsiadając na fotelu. Spojrzałam na niego wesołym wzrokiem, po chwili odwróciłem głowę, odchodząc. Moim cel była kuchnia, niedawno wysprzątana i wyremontowana, gotowa do użycia, jak nowa. Niemało jedzenia, a właśnie po nie wybrałam się do tego budynku, wino i jedzenie, tak dokładnie. Niczego nam nie brakowało. Wina też nie brakowało, na szczęście.
Podziękowałam cicho za butelkę z czerwonym alkoholem i przekąskę, pognałam z powrotem do hotelu, tym razem nie zamierzałam stamtąd wychodzić, w przeciwieństwie do Ray'a. Zastałam go w takim samym stanie jak przedtem, czyli siedzącym w fotelu.
— Już jestem — sapnęłam, zamykając za sobą drzwi. — Mam nadzieję, że lubisz półsłodkie, bo ja lubię. Sądzę, że ty również. Jeśli nie, nie ma problemu, zamienię, lubię każdy gatunek. Poza tym łap, obierki z jabłka, myte, coś jak ludzkie chipsy, ale zdrowe. Nie umrzesz, nie bój się — Rzuciłam mu w łapy miskę z jakże zdrowym jedzeniem.
Sięgnęłam do witryny po kieliszki do wina. Gdy znalazły się w mojej łapie, nalałam do nich wina, niemal po równo, a następnie podałam psu. Łyk, kolejny. Na jednym się nie skończyło.
— Re... Ra... Ray! — krzyknęłam, gdy ten pocałował mnie w szyję.
Oh, opił się biedak. Nie tylko on! Ja również taka trzeźwa nie byłam, duże ilości wina tak na mnie działały, a dziś warto było zaszaleć, nieprawda? Oczywiście, że prawda! Jęknęłam cicho, po czym odsunęłam delikatnie, aby po chwili przysunąć do niego ponownie, tym razem wpadając w ramiona pijanego przyjaciela. Sunęłam głową coraz wyżej, docierając aż do pyska. Oddałam mu całusa, nie jednego, a ponad trzy, jak nie więcej.
— Buzi mi teraz daj, a potem więcej gdy będziemy saaami! — zanuciłam znaną mi piosenkę. — Ale my jesteśmy sam, Rayciu, jesteśmy zupełnie sami, spóójrz! No ej, ja wiem, że ty tego chcesz, no! Jesteśmy sami, OKAZJA!
 Zamruczał, co uznałam za wyrażenie zgody. Złapałam go za sierść i zaczęłam całować. Niedługo później przenieśliśmy się na łóżko.

Ray? Mężu♥( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Melisy - Zadanie #1

Tak. Dalej pomagam w sprzątaniu. Lecz teraz już nie w hotelu, a w willi rodzeństwa alf. Dostałam zmiotkę, mopa, miotłę i wszystkie te spryskiwacze do kurzy i miałam sprzątać. Suzaan poleciła mi wyobrażenie sobie czegoś co by urozmaiciło mi to sprzątanie. Także usiadłam na dywanie w holu i zaczęłam myśleć. Padło na magiczny dywan, magiczne eliksiry, gumę która wszystko czyni odkurzonym, wiosło i wiosło. Tak. To były moje narzędzia. Także wyobraziłam sobie jeszcze, że wiadro z wodą, to jest czajnik z herbatą. Usiadłam na tym dywanie i zaczęłam moją przygodę. Latałam między kolumnami, kropiłam obrazy eliksirami, używałam mojej gumy która wszystko czyściła, dodatkowo moje wiosła też się nie nudziły. Herbata też się czasem rozlała. Tak naprawdę musiałam wyglądać jak wariatka, biegając do obrazów z kurzajką krzycząc "Czyść gumo! Czyść!" albo udając, że latam skacząc ze stołu. A, tak, zapomniałam wspomnieć o tym, że sprzątałam dokładniej jadalnie. Miałam też niezły ubaw śmiejąc się z nikłego futra pod nosem ludzi. Pomijając już fakt, jak chowałam się pod dywanem udając, że na nim czai się potwór który chcę zabrać mi mój latający dywan. Pewnie wyglądałam, jakbym coś brała, ale nie. To jest tylko oznaka wyobraźni i zbyt dużej i ilości herbaty która miała mnie niby uspokoić, ale tylko pobudzała. Potem razem z moimi wiosłami szorowałam podłogę, ale kiedy już ją wyszorowałam wzdłuż i wszerz w końcu mogłam "wylać" herbatę i już nie szorować, a śmigać po podłodze moimi wiosłami. Na sam koniec jeszcze polatałam sobie po pokoju zbierając pajęczyny i wszelkie pozostałości po ludziach... Zaschnięte rzygi które w moim świecie były tęczą i tak dalej. I tak. To jest ta ciemniejsza stronę Melisy. Której nie używa bez potrzeby. Po prostu zdarza się jej wrócić do rzygania tęczą raz na ruski rok i przy tym zostańmy. Potem spojrzałam się raz jeszcze na cały pokój i... Znalazłam coś s t r a s z n e g o to było okropne! Zauważyłam plamkę! P L A M K Ę na obrusie. Ta zniewaga krwi wymaga! Dobra. Nie. Melisa. Uspokój. Się. Za. Dużo. Herbaty. Jeśli. Się. Nie. Uspokoisz. Zabiorę. Ci. Zapasy.  Nie zauważą tego co ty zauważyłaś. Najwyżej zwalą na myszy, nie będziesz się męczyć, przecież ile psów może tą plamkę ogarnąć, a ile nie zwróci na nią uwagę. O tak. Dobrze Mel. Dobrze. Herbata przechodzi. Tak trzymaj. Sprzątanie, owszem, było przyjemne, zwłaszcza za poradą Suzaan, ale w kiedy już skończyłam, nie szłam po kolejne rzeczy potrzebne do tego. Na dzisiaj starczy pomocy. Chyba pomogłam już wystarczająca jak na ten dzień. Wrócę jeszcze, posprzątam... Coś to mi rozkażą, nie ważne, coś pomogę na pewno. Chciałabym pomóż przy sprzątaniu jeszcze dwa razy, potem znowu pięć z remontowaniem no i w wyścigach ogłoszonych przez Suzaan, chociaż o tym za dużo nie wiem, bo, bo, nie mówiła. Mówiła tylko coś o niespodziance, a, że to wyścigi dowiedziałam się od jej córki, Rosalie. Wpadła na mnie przypadkiem, bo z tego, co mi wiadomo jest ślepa i mówiła coś o pomocy przy organizacji wyścigu no i jakoś się domyśliłam. Postanowiłam pójść pooglądać domki na sprzedasz, bo w przyszłości planuje sobie jakiś kupić. Dobra, może to trochę marnotrawstwo pieniędzy, bo i tak coś mi się tu stanie, ale i tak nie mam na co wydawać. Zaopatruje się w tym samym sklepiku i to mi starcza. Nie muszę tam wydawać pieniędzy. Wystarczy, że złapie z nory jakąś wiewiórkę. Kiedy zima się skończy będzie trudniej, ale dam radę. No najwyżej trochę wydam. Chociaż teraz niczego mi nie brakuje, więc jest dobrze. Nie umrem. Na ten czas... Nie ta chwila. Nie ten moment. Dobra. Wróćmy, do rzeczywistości. Ruszyłam obejrzeć te domki. Osiedla były piękne, lecz mnie ciekawiło to pierwsze. Vie. Tam były psy i szczerze wolałabym mieć jakiś kontakt z innymi, bo inaczej oszaleję. Domek Gris  był pierwszy ładny, ale wydawał się dość... Rozpadający się. Był również najtańszy. Sprawdziłam jeszcze dużo innych domków. Dobra może nie tak dużo, bo tylko trochę, ale śmiało mogę stwierdzić, że podobało mi się kilka, ale były drogie i często za duże jak na jednego psa.


25 lutego 2018

Od Husniye cd. Kimble'a

To było miłe ze strony Kimble'a. On chyba nie wie jak się nazywam, a ja wiem. Umiejętność stalkowania uczona na Malcolmie się przydała, bo przynajmniej dla mnie nie było to aż tak niezręczne. Myślałam, że jak nawet zemdleję, to skończę w szpitalu, a nie u Kimba w pokoju, ale nie narzekam, przynajmniej nie skończyłam na zawsze w tym potrzasku.
- A teraz tak, ja jestem Kimble, a ty? - spytał podając kurczaka. Ja nie wiem skąd on wytrzasnął tego kurczaka w pokoju, no i skąd on ma tu stół obiadowy, za pewne nie lubił spędzać obiadów z całą sforą.
- Husniye, mów Husi. - uśmiechnęłam się do psa i ugryzłam kurczaka, zdając sobie sprawę, jaka jestem głodna. Szybko zabrałam się za jedzenie. Chociaż równie szybko zdałam sobie sprawę, że aż tak wielkiego apetytu nie mam.
- A tak właściwie, co ci się z tą łapą stało, hm? - zapytał zabierając się za swoją porcje.
- Potrzask na niedźwiedzie, szczęście, że zardzewiały, bo bym nie wyszła. - zaśmiałam się. Pies westchnął.
- Może powiesz coś o sobie? Fajnie by było, jakbym coś wiedziało suczce która u mnie nocuje od dwóch dni. - spytał. Właśnie sobie uświadomiłam, że jeśli on mnie tu przeniósł, nocowałam u niego, w jego łóżku. On spał ze mną? Oniennieneieneie. Nie zgadzałam się!
- Mam trzy lata, jestem psychologiem i zastanawiam się właśnie, czy ze mną spałeś. Ale nie chodzi mi o to, o czym zboczeniec by myślał. Spałeś jak w krainie morfeusza. - zagmatwałam. Pies westchnął. No tak, musiałam teraz wyglądać jak małe dziecko, jeszcze z kurczakiem w pysku.
- Spałem na kanapie, spokojnie. - zaśmiał się. Kurczak jakoś wyparował, więc otarłam pysk łapą i podziękowałam za posiłek.
- No to ja może już pójdę do swojego pokoju... - odparłam zakłopotana. No tak, koleś się mną zajął, uratował życie, ugościł u siebie w pokoju
- Nie. Nie zgadzam się. Musisz jeszcze posiedzieć w łóżku, pod kogoś opieką, a ja nie zostawię pacjenta, skoro już go ugościłem. - zabronił mi Kimble. No i tak skończyło się moje zarabianie na wiankach. - Dodatkowo szwy, muszę mieć na nie wgląd. - dodał po chwili.
- No dobra, masz karty, książki, gry planszowe? Cokolwiek do porobienia? - spytałam zrezygnowana.
- Póki co zalecam ci spanie. - uśmiechnął się. Szczerze? Myślałam, że Kimble jest bardziej pochmurny, ale najwyraźniej się myliłam.

<Kimb? Dialogów moc>

Od Melisy do Ate - Zadanie #1

Mój pokój coraz bardziej przypominał mój pokój. Może osoba która go niedługo dostanie będzie zadowolona... No cóż. Moja skrytka też już była nieźle ogarnięta. Obłożyłam ściany tapetą, kremową i wsadziłam tam skórę z niedźwiedzia który leżał martwy w lesie. Coś go zaatakowało, zapewne wilk. Nie wiem czemu go zostawił, ale mi to wyszło na korzyść. Zresztą może ten niedźwiedź chciał umrzeć? To dla niego było dobre. Trochę mu zazdroszczę, że umarł i jeszcze się komuś przydał, a nie zgnił. Dobra Mel. Postaraj się ułożyć sobie życie. Myśl, że nic cię z tej sfory nie wyciągnie. Nie jets tak źle. No i wstawiłam tam sobie szuflady. Dużo szuflad. Miałam je wypchać herbatkami, ale jeszcze się za to nie zabrałam. Zresztą moje dziesięć monet dobrze się trzyma, bo kupuję u tej suni, co potrzebuje jedzenia. No i zdałam sobie sprawę, jakie te tereny są zakurzone. Ciągle tylko, aciu, aciu, aciu. To już wkurwia. A, że ogłosili wielkie sprzątanie, postanowiłam pomóc, może jak będzie już po wszystkim, to nie będę tak kichać. Ekipa sprzątająca miała zgłosić się do Suzaan. Także udałam się za tłumem przed hotel, gdzie owa suczka na nas czekała. Dostałam najpierw miotłę i miałam zamiatać korytarze na samej górze hotelu. Zadanie proste, ale trochę przerażające. Korytarze na które nikt nie wchodził były okropnie zaniedbane. Kurz, kurz, wszędzie, pajęczyny co dwa kroki, niedziałające lampy, a może same żarówki... No przerażające. Przydzielili mi też psa, który miał ogarnąć oświetlenie. Miał kosz z żarówkami. Zaczął od pierwszej, drugiej i już łatwiej mi się zamiatało. Było coś widać. Pościągałam pajęczyny i się jeszcze raz rozejrzałam. Wyglądało to o wiele lepiej. Nadal nie było kloszy na lampy, nadal było tu dużo kurzu, ale nie było aż tak okropnie. Ściany były koloru szary granat, czy coś. Było tu bardzo dużo pokoi. Ile psów się tu pomieści. A jeszcze domki są. Sfora jest jeszcze mała, ale tereny ma ogromne. Kiedy pies zamontował już wszystkie żarówki, ocknęłam się i zaczęłam dalej zamiatać. W końcu uporałam się z tą robotą i wróciłam na miejsce z rzeczami i wzięłam jakże lubiną kurzajkę. iałam latać po tym korytarzach co je zamiatałam i odkurzać obrazy, półki, tablice. Wszystko co się dało. Zajęło mi to trochę czasu, bo uwierzcie, obrazów było dużo, a kurzu jeszcze więcej. Byłam zmęczona. Okropnie zmęczona. Położyłam się na ziemi aby odpocząć. Zanim odejdę, chociaż się przydam. Dam kilku osobą herbatki, może się przydam. Tak tak, Mel, rób sobie nadzieję, że się komuś przydasz. Tak tak. Jesteś tu tylko cyferką naliczająca ilość psów w sforze. Tak tak, na pewno ktoś cię polubi. Na pewno. Dobra wstawaj, masz robotę. A w sumie... Skończyłaś kurzajkowanie. No to kolejne. Zakład, że teraz będę myła podłogi? Tak tak, Mel, ale ty wiesz, że to ty wybierasz? Huh? To normalne, że gadam sama ze sobą w myślach? Uh. No tak. To ja. Schodek za schodkiem, tym razem powoli, bo nie chcę już nikogo zwalić ze schodów. No i wzięłam mopa. Taak. Dzisiaj zostanę na poziomie tych pięter. Nie chcę się oddalać. Jeśli mogę tam ogarnąć, to ogarnę dobrze.
Dotarłam na miejsce pracy i zaczęłam myć. Wszystko było wspaniale, tak jak powinno wyglądać sprzątanie. Sprzątanie może być wspaniałe? Dobra, nie ważne. Potknęłam się o wiadro z wodą, rozlałam ją i skończyłam mokra na podłodze. Dziękuje ci ty tam u góry, że nie założyłam dzisiaj bluzy. Mojej jedynej bluzy. Jakaś suczka weszła na piętro i się na mnie spojrzała.
- Wszystko dobrze? Może ci pomóc? - spytała.

<Ate?>

Od Kimble'a cd. Husniye

Zmiana terenów była nieunikniona, ale czy była przyjemna? Skądże. Czy była uciążliwa? Bardzo. Czy było warto? Musimy się dopiero przekonać. Jakoś się ułoży, ale kiedy? Może już w najbliższych tygodniach? Być może. Może dopiero za kilka pokoleń? Możliwe. Może nigdy? Tak też może się stać. Jak to mówią, Carpe Diem. Cieszmy się tym co jest tu i teraz, bo nie wiadomo kiedy komu bije dzwon. Mniej więcej tym się kierowałem w życiu. Czy słusznie? Kiedyś się przekonam. 
- Pomożesz? - przerwała moje rozmyślania jakaś suczka. Uważnie przejrzałem się każdej jej części ciała, ale dopiero po chwili dotarło do mnie, że potrzebuje pomocy w sprawie krwawiącej łapy. Zerwałem się na wszystkie, cztery łapy i z tempem pendolino pospieszyłem na ratunek. Stan suczki pogarszał się z minuty na minutę. Traciła za dużo krwi.
- Nie zasypiaj. Cokolwiek, tylko nie zasypiaj. - Starałem się mówić do niej, a jednocześnie zszywać ranę i tamować krew, jednak nie było to takie proste. Niestety, suczka była zbyt słaba i w końcu straciła przytomność. Na szczęście udało mi się wszystko zrobić na czas... 

***

- Gdzie ja jestem? - zapytała
- W moim domu. Konkretnie, w moim łóżku. Chodź, obiad czeka, a przy okazji wszystko ci opowiem.
- Jak długo byłam, spałam?
- Dwa dni.
- I cały czas przy mnie byłeś?
- Na to wygląda. 

Husi?
kocham Kimb

Mia!

Wolfskuss

MOTTO: "Szczęście to radość z nowego dnia, bezchmurne niebo w południe i słowo „kocham” na dobranoc"
IMIĘ: Nazwana została krótkim i prostym w wymowie imieniem, które nie ma szczególnego znaczenia dla świata, ale dla niej już tak. Bardzo lubi to, jak została nazwana, i nie wyobraża sobie, by mogłaby mieć inaczej na imię. Te według niej pasuje do niej doskonale i pod każdym względem. Dawniej uznane było za zdrobnienie do Maria, obecnie funkcjonuje jednak samodzielnie, jako oddzielne od tamtego imię. Moi drodzy, sunia, którą widzicie, nazywa się Mia. Mimo, że jest to imię krótkie, króciutkie, niektórzy wymyślają skróty, a raczej pseudonimy, które ona toleruje, a nawet bardzo lubi. Między innymi są to Miyuś czy Mijka. Jeśli chcecie się tak do niej zwracać to proszę bardzo, uważa to za urocze i na pewno za to nie pogryzie.
WIEK: Jest, żyje, istnieje, egzystuje na tym raz pięknym, raz okropnym, dla niej głównie pięknym świecie już cztery lata, nie nazwałaby się jednak starą, można powiedzieć, że jest obecnie w najlepszym wieku i ma jeszcze przed sobą wiele do przeżycia.
PŁEĆ: Jeśli na pierwszy rzut oka nie rozpoznasz, jakiej płci jest wyżej wymieniona sunia, zostanie ci to wybaczone. Po bliższym poznaniu nie ma jednak opcji, byś pomylił ją z samcem.
STANOWISKO: Przy wybieraniu zawodu wahała się bardzo długo, ponieważ ciągnęło ją w stronę kilku różnych kierunków. Ostatecznie jednak uznała, że najbardziej odpowiednią dla niej opcją będzie ta związana z psim umysłem, jako że poznawanie jego zakamarków, nawet tych najbardziej mrocznych, jest jej konikiem. Tak też została psychologiem, i to dobrym, a nawet bardzo. Zna się na swoim fachu.
RANGA: Członek sfory.
OSIEDLE: Na początku zamieszkała w Vie, jak każdy nowy członek.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Na start zamieszkała w hotelu.
CHARAKTER: Jako szczeniak Mia była bardzo wesoła oraz energiczna, można powiedzieć, że radość i optymizm wręcz z niej promieniowały, co czyniło z nią bardzo sympatyczną osóbką, zaś sama suka nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż to konieczne. Od tego czasu niewiele się zmieniło, z tym że Mijka stała się spokojniejsza i bardziej opanowana. Nadal jest bardzo emocjonalna, w tym pozytywnym sensie, lecz potrafi nad sobą zapanować i zachowywać odpowiedzialnie w sytuacjach tego wymagających. Stała się również dojrzalsza, potrafi dostrzec czyjś problem i go skutecznie rozwiązać, głównie dlatego została psychologiem. Lubi wiedzieć na czym stoi, jest bardzo otwarta, śmiała, dla niej nie istnieją tematy tabu, dlatego osoby bardziej nieśmiałe często mają trudności w porozumiewaniu się z nią, gdyż suka ich zwyczajnie – oczywiście nienaumyślnie – zawstydza. Mia jest pełna empatii i współczucia w stosunku do innych, lubi pomagać pobratymcom, nie ważne w jakiej sprawie. Jest optymistką i widzi świat w jasnych barwach. Łatwo zdobyć jej zaufanie, ale też stosunkowo łatwo zranić. Jeśli już to zrobisz, suka nie pokaże po sobie, że coś ją zabolało, raczej przełknie gorzki smak i postara się przestać przejmować. Mia wierzy, że każdy może się zmienić, nie ważne, jaki by nie był. Jest mistrzynią w dawaniu drugiej szansy. Trudno jej nie polubić. Jeśli się z nią zaprzyjaźnisz, wiedz, że będzie dobrą przyjaciółką – lojalną, szczerą. Będzie cię wspierać, nigdy cię nie skreśli, nie ważne, co by się nie działo. Zawsze będzie przy tobie. Za bliskich jest gotowa nawet oddać życie. Suka nie lubi kłamać i robi to tylko w sytuacjach naprawdę tego wymagających, ponieważ nie jest szczera aż do bólu. Nie lubi ranić innych, dlatego stara się uważać na słowa czy czyny, nie chce, by ktoś źle się przez nią poczuł. Nie ma problemów z zawieraniem znajomości, często odezwie się pierwsza. Jeśli kiedyś kogoś zraniła, stara się zadośćuczynić. Zawsze na pierwszym miejscu stawia sobie rodzinę i przyjaciół. To ich szczęście jest dla niej ważniejsze niż własne, chce być dla nich jak najlepsza, chce pokazać, że mają kogoś bliskiego do kogo zawsze moją się zwrócić. To cudowna osóbka o złotym sercu, jednak rzadko doceniana, co czasem ją pobolewa.
APARYCJA:
- rasa: 
Żadna. Mia jest po prostu mieszańcem, ale dumnym ze swojego pochodzenia.
- wygląd ogólny: Szczupła, niezbyt wysoka, lecz niską też nie można jej nazwać. Gęsta, puchata sierść. Długi ogon. Oczy o ślicznej, błękitnej barwie. W większości śnieżnobiała, lecz z tyłem, połową pyska i łatą na grzbiecie w kolorze karmelowym.
- sprawność: Jest bardzo, wręcz zabójczo szybka i zwinna, nieźle pływa.
- waga i wzrost: 58 centymetrów wzrostu i 25 kilogramów wagi.
- głos: Melanie Martinez
HISTORIA: Jej historia nie jest zbyt złożona. Jest po prostu prosta, zwykła, najzwyklejsza, inaczej się tego nazwać nie da. Urodziła się w normalnym domu jednorodzinnym, jako córka dwóch mieszańców i siostra trójki rodzeństwa. Chociaż ciąża jej matki, Marissy, była wysoce nieplanowana, to młoda nie zaznała nieszczęścia w życiu, wręcz przeciwnie, wszyscy bardzo o nią dbali. Właściciele, czyli młode małżeństwo też. Postanowili jednak oddać szczeniaki, uznawszy, że nie poradzą sobie z taką ilością zwierząt. Dla braci i siostry Mii odnaleźli dobre domy, zaś suczkę postanowili zatrzymać, jako że bardzo się do niej przywiązali. Żyła pod ich dachem razem z rodzicami prawie trzy lata. Któregoś razu właściciele postanowili pojechać na dłuższą przejażdżkę samochodem. Wzięli ze sobą sunię, do towarzystwa. Droga trwała dobre kilka godzin, a gdy po tym czasie zatrzymali się na jakiejś polanie by odetchnąć świeżym powietrzem i chwilkę odpocząć, Mia wyczuła nowe zapachy i pobiegła za nimi w las. Planowała zaraz wrócić do swoich ludzi, jednak najzwyczajniej w świecie się zgubiła. Spędziła na miejscu kilka dni, próbując odnaleźć drogę powrotną, jednak jej się to nie powiodło. Odetchnęła, ochłonęła i postanowiła poszukać schronienia. Wędrowała około dwóch tygodni, nim dotarła do miasteczka o nazwie Cascadas. Tam napotkała pewną sforę, Kingdom of Dogs. Zdecydowała się by dołączyć do nich i osiedlić się w wiosce już na stałe. Jak postanowiła, tak też zrobiła. Jej dalsze losy wciąż się piszą, jej własną... łapą.
RODZINA: Matka Marissa, ojciec Caesar i rodzeństwo - bracia Mike i Cody oraz siostrzyczka Anabelle. Gdzieś tam sobie na pewno żyją.
PARTNER: Nie posiada żadnej sympatii. Szuka swojego księcia na białym koniu.
POTOMSTWO: Według niej, by mieć dzieci, potrzeba mieć partnera. Partnera nie ma, więc i dzieci brak.
EKWIPUNEK: Jak na razie nic.
ZŁOTO: W jej sakiewce znajduje się dziesięć monet, których jak na razie wydawać nie zamierza.
PD: Obecnie zero, ma zamiar jednak się rozwijać.
TOWARZYSZ: Brak, zupełny, totalny brak. Na tę chwilę, bo kiedyś się to może zmienić.
WŁAŚCICIEL: Podejrzewam, że część z was mnie, ponoć dobrą wymyślaczkę planów, zna. ♥♥♥Tommy♥♥♥ na portalu zwanym howrse, na chacie znajdziecie mnie pod nickiem Mia.

Od Melisy do Remusa - Zadanie #1

Udało mi się trafić na jakąś sforę. Wyglądała dobrze, więc dołączyłam. Pojawiła się ta iskierka, że znalazłam miejsce w którym zostanę na dłużej niż dwa miesiące. Jednocześnie się cieszyłam i czułam, że to nie ma sensu, że przeze mnie coś się tu stanie złego. Że coś napadnie na Cascadas... Ale póki wszystko jest dobrze, to o tym nie myśl Melisa. Uspokój się. Pójdziesz teraz ładnie do swojego pokoju w komnacie i się ogarniesz, potem wyjdziesz na dwór i znajdziesz znajomych. Tak. Nie będziesz gnić samotnie. Tak, wiec Mel, wiem, chciałabyś tego, ale nie. Znajdziesz se znajomego czy tam znajomą. Nie pozwolę na to abym skończyła samotnie, mimo, że tego chcę. Zakręcone, ale tak jest. Znajdź pokój numer dziewięćdziesiąt dziewięć. Ale zbieg okoliczności, niezbyt fajny zbieg okoliczności. Ten numerek źle mi się kojarzy. Dobra, zakleję numerek i napiszę herbata. Będzie dobrze. "Ej, a jaki masz numer komnaty?" "Herbata, a co?". To byłoby piękne. Może nawet niektórzy nie mogli mnie znaleźć... Nie Mel. Żadnej samotności. Znajomi, znajomi, znajomi. Mel, masz znaleźć przynajmniej jednego przyjaciela i jednego znajomego. Inaczej sama sobie nie odpuścisz. Doszłam do tego pokoju i otworzyłam drzwi. Wyglądał... Normalnie. Przeszłam przez trzy metrowy przedpokój. Szerokości miał jakieś dwa metry. Była tam malutka szafka, stała na niej ramka, o jak zadbali. Wcisnę ją do szafki kiedyś. Kichnęłam. Ojojoj, trzeba będzie się tym pokoikiem zająć. Mam uczulenie na kurz. Aciu! Pod moimi łapami znajdował się dywan z syntetycznego futra. Chyba. Ale był tak milutki, że aż wątpię, że to z prawdziwego stworzenia. Przede mną był łuk, zastępujący drzwi. Zobaczyłam sypialnie. Małe łóżko, jakieś biurko, dużo obrazów terenów Cascadas... No i dużo innych dupereli które mogę nieźle wykorzystać. Przeszłam do ostatniego pokoiku, tam była miniaturowa łazienka. Toaleta, umywalka i mini wanno-prysznic, nie wiem dokładnie. Wróciłam do sypialni. Otworzyłam pierwszą lepszą szafkę. Znajdowała się tam tylko ściera. O jak miło. To znaczy, że mam sprzątać. No dobra, tylko skąd ja wam wezmę miotłę, mopa, kurzajkę i płyny do kurzu, hmm? Trzeba będzie poszukać jakiegoś schowka na miotły. Wyszłam z pokoiku i od razu poczułam różnicę. Jeszcze w przejściu kichnęłam. Kurz, kurz, kurz. Ruszyłam schodami, na piętro gdzie były wszystkie "atrakcje" w budynku, a przynajmniej większość. Szłam przez korytarz. Widziałam drzwi z napisem "Karczma", "Biblioteka" i tym podobne. Na moje szczęście, na końcu korytarza, w rogu znajdował się schowek na miotły. Spróbowałam otworzyć drzwi, no i kolejne szczęście, były otwarte. Zabrałam wszystko co mi potrzebne, to co wymieniałam wcześniej. Tak obładowana starałam wejść na "moje" piętro. Udało się, chociaż wylałam trochę wody, mam nadzieję, że nic się nie stało. Otworzyłam drzwi od pokoju i wszystko postawiłam na przedpokoju. Zaczęło się sprzątanie. Zaczęłam oczywiście od kurzy, bo dłużej bym nie wytrzymała. Potem podłogi, ogólne ogarnięcie... Zostało tylko sprawdzić w miejscach, w które nikt nie zagląda. Za obrazami. Najpierw jeden, drugi, trzeci... No trzeci. Ze zmęczenia oparłam się o ścianę i bum... Wylądowałam po drugiej stronie. Ku mojemu zdziwieniu, nie wylądowałam między ścianami, ani w pokoju obok. Znajdowałam się w pomieszczeniu które nie miało ani okien, ani drzwi. Jej Melisa. Pierwszy dzień w nowym domu, a ty już takie rzeczy znajdujesz. Jedyne co tu było, to pajęczyna. Ściągnęłam ją kurzajką. Nikomu o tym nie powiem, jeszcze zamurują, a tutaj można ukryć fajne rzeczy... Znaczy fajne dla mnie, nie fajne fajne, że narkotyki, moje fajne, czyli moje narkotyki. Moja herbatka uspokajająca. Właśnie, muszę znaleźć kogoś kto ją mi dwa, bo osobiście zapasów nie mam. Kiedy skończę sam mój pokój to się tym zajmę. W sumie, teraz to zostało mi ogarnąć jakieś pierdołki typu lampa, czy książki. Chociaż jestem bibliotekarką, książki by się przydały, lubię mieć kolekcję. No i jest zima, niby mam długie futro, ale trochę zimno na dworze, kupie coś, na co będzie mnie stać. Chwyciłam klucz i zamknęłam komnatę. To teraz znajdź jakiś sklep... Na dwór, czy szukać w hotelu? Hotel jest za duży, spróbuję na dworze. Zbiegłam po schodach i wyszłam z zamku. Ale szczęście mi dopisało. Akurat był jeden kram z wszystkim i niczym. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to bluza, taka z kapturem, ale doszytym. Ktoś musiał pójść na wycieczkę do miasta. Podeszłam do stoiska.
- Przepraszam, za ile ta bluza? - spytałam sprzedawcy. On, lub ona się do mnie uśmiechnęła i wskazała łapą na rzecz, która mnie interesowała. Podeszła bliżej i odnalazła metkę.
- Jedna moneta. - odpowiedziała. Jedna moneta, jedna moneta... Mam dziesięć. Dostałam na start. Miałam już jedną wyjąć z sakiewki, która była przywiązana do kluczy od pokoju, sprzedawca powiedziała. - Albo upolujesz mi coś do jedzenia. Jestem głodna, a niestety nie mogę się stąd ruszyć. Taka praca. - westchnęłam. Przytaknęłam pyskiem. Nie jestem dobra w polowaniach, ale coś znajdę. Ewentualnie pójdę na stołówkę i coś zawinę. Nawet się nie kapnie. Ruszyłam do najbliższego lasu. Była zima. Co oznaczało, że wiewiórki śpią, no i inne pyszne zwierzęta też śpią. Ale ja byłam nastawiona na trzy wiewiórki. Jedna dla mnie, dwie dla tej suczki. Podeszłam do jakieś dziupli i... Pusto. No to dalej. Kolejna. Tylko orzechy. Potem następny. Tym razem udało mi się wyciągnąć wiewiórkę za ogon. Obudziła się, ale było już po niej. Odkręciłam jej łebek. Potem jeszcze puste, puste i wiewiórka. No i tak z tą ostatnią. To nie było polowanie, to było zbieranie, dlatego uwinęłam się w miarę szybko. Wróciłam tak do tej suczki, oddała mi bluzę za wiewiórkę i książkę za jeszcze tą drugą. Założyłam ubranie na siebie. O jak ciepło. Nachodziłam się po tym lesie, wrócę tu za jakiś czas. Zajmę się moim pokoikiem. Ruszyłam z powrotem do hotelu. Biegłam po schodach. Nie lubiłam się wlec, bo po prostu dużo czasu się traciło. No i byłoby wspaniale. Ale  w coś, a raczej kogoś walnęłam i stoczyłam się ze schodów. Kiedy już na dole, otworzyłam oczy, okazało się, że przez przypadek moją ofiarą stał się pewien pies. Toller. Wyglądał na obolałego. Oh, no i tak skończyło się twoje poznawanie znajomych. Obcego psa ze schodów zwaliłaś.
- Przepraszam... To niechcący. - odpowiedziałam uśmiechając się. Tak. Trzeba zrobić dobre wrażenie. Potem będziesz na niego syczeć jak będziesz miała zły humor Mel. Rób dobre wrażenie.
- Nic się nie stało. Remus. Remus jestem, a ty? - spytał. Samiec wstał i podał mi łapę, abym też mogła się podnieść.

<Remu?>

+1000
!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Przeprowadzka!

Psy przeprowadziły się do Cascadas, a wraz ze zmianami nadchodzi... event! Nie byle jaki, tutaj będzie liczyły się wasze umiejętności pisarskie, długość, ilość i jakość, te trzy rzeczy będą najważniejsze.
To dopiero pierwsza część zabawy, czeka was więcej w kolejnej części, ale póki co, ruszamy głową i piszemy!
Warto wyjaśnić! Wyprowadzka to nie byle co, stan budynków był przerażający, więc ktoś musiał zająć się tym całym chaosem i wprowadzić psy do miasta. Ate nadzoruje cały proces, pod jej czujnym okiem członkowie Kingdom of Dogs sprzątają hotel, odnawiają poszczególne pokoje i budynki, robiąc z nich bary czy kuchnie. A ty? Pomożesz ekipie sprzątającej czy zdecydujesz się wspomóc budowniczym? Pracujesz ciężko, czy zbijasz bąki? Nie ma czego się obawiać, z pomocą swoich najbliższych, czyli sforzan, do celu dojdziesz z ogromną łatwością i w szybkim tempie! Jeśli to ciebie nadal nie zachęca, pamiętaj, że samica alfa przygotowała dla swoich podopiecznych chwilę rozrywki, która odbędzie się podczas jakże przyjemnych robót, Trochę odprężenia się przyda, prawda? Dlatego zorganizowano wiejskie wyścigi! Bierzesz w nich udział, czy wolisz kibicować swojemu faworytowi z ławek? Masz zamiar wygrać, czy zwyczajnie się zbawić? A może robisz to dla kogoś szczególnego? Wybór zależy od ciebie, możesz zrobić co tylko zechcesz, oprócz oszukiwania, za to się tępi, oczywiście. 
Po tych wszystkich wydarzeniach czeka cię coś więcej. Więcej atrakcji, więcej niespodzianek, więcej frajdy! Jeśli nie możesz się doczekać, załagodź swój głód aktualnymi zadaniami, które niecierpliwie na ciebie czekają!

Zadanie #1
Zdecydowałeś, że zajmiesz się sprzątaniem? To twój pokój czy zupełnie inny budynek? Jak ci idzie?
Tutaj liczy się jakość i długość, ilość również, jednak to swoją drogą.
Minimalna ilość słów: 500 słów
Pojedyncza nagroda za każde opowiadanie: 5 sztuk złota
Jeśli napiszesz minimum 3 opowiadania, zamiast pięciu sztuk złota za poprzednie opowiadanie zyskasz 10 sztuk złota, a następne - 15.

Zadanie #2
Wolisz pomóc budowniczym? Nie ma problemu! Do kogo dołączasz? Co remontujesz?
Tutaj liczy się jakość i długość, ilość również, jednak to swoją drogą.
Minimalna ilość słów: 500 słów
Pojedyncza nagroda za każde opowiadanie: 5 sztuk złota
Jeśli napiszesz minimum 3 opowiadania, zamiast pięciu sztuk złota za poprzednie opowiadanie zyskasz 10 sztuk złota, a następne - 15.

Zadanie #3
Nie tylko obowiązki, ale i przyjemności! Sunia postanowiła zorganizować... wiejskie wyścigi! Wszyscy idą na start? Nie? Wolisz obserwować wszystko z ławek?
Minimalna ilość słów: 300 słów
Aby rozpocząć to zadanie, należy wykonać dwa poprzednie. To opowiadanie możecie napisać raz, wolno dzielić na kilka części, wtedy minimalna ilość słów się nie zmienia
Za największą ilość słów w opowiadaniu/sumę słów opowiadań do zadania #3 otrzymuje się bonus niespodziankę

Do każdego opowiadania tego eventu należy dodać etykietę "Przeprowadzka" oraz tytuł z imieniem postaci, którą się pisze i numerem zadania
np. "Od Suzaan - Zadanie #2". 
Każdym zadaniem można rozpoczynać wątek (tytuł wtedy ma wyglądać jak np. "Od Suzaan do Ate - Zadanie #2), bądź pisać ciąg dalszy czyjegoś opowiadania, skierowanego do naszej postaci (tytuł np. "Od Ate cd. Suzaan - Zadanie #2).
_______________________________________
Event trwa od 25.02 do 11.03, do godziny 12:00.
Druga część eventu kilka dni po zakończeniu pierwszej, podsumowanie i rozdanie nagród będzie połączone.

Miłej zabawy, kochani!

~Administracja

Od Roxanne cd. Ate

If you love someone you should never hurt them

   Skakała wokół mnie niczym mała, natrętna mucha, próbując wydobyć ze mnie cokolwiek; jakąś odpowiedź, gest, chociażby mały znak tego, że jej słucham. Na co dzień nawet ją lubię, muszę to przyznać. Jest znośna, chociaż irytujące powoli staje się to, jak ona i Ray skaczą wokół siebie, jakby zaślepieni uczuciami, z serduszkami w oczach, nie mogąc zdecydować się na żaden sensowny krok w swoim kierunku, mimo że wszyscy naokoło widzą, co się kroi, święci, i każdy, nawet największy głupek, przy pierwszym spotkaniu z tą dwójką, zrozumiałby, że coś między nimi jest.
   Miłość. Co ja mogłam o niej wiedzieć? Jestem tylko zwykłą, najzwyklejszą istotą, której nikt nigdy nie obdarzył tym wyżej wspomnianym uczuciem i prawdopodobnie nie obdarzy, bo, nie ukrywajmy, kto chciałby być z kimś takim jak ja? Nie ma we mnie nic porywającego, nic, co sprawia, że samce uganiają się za mną w ten ważniejszy sposób, a nie tylko po seks. Nie mam urody Ate, nie mam charakteru Ate, jestem tylko paskudną i nieciekawą w żadnym stopniu istotą zatruwającą powietrze innym. Powinnam odsunąć się w kąt, i tak nikt by za mną nie zatęsknił, bo, no cóż. Nie mam nikogo bliskiego. Nic nie znaczę. Moje życie nie jest warte złamanego grosza. Jestem samotna. I chyba jestem egoistką. W dodatku jestem potworem, bo zabiłam własnego brata. We śnie, ale jednak. Wzięłam do łapy sztylet i z pełną świadomością tego, co robię, poderżnęłam mu gardło. Chciałam mu tylko pomóc... Ale czy to mnie usprawiedliwia?
   To tylko sen, Roxanne Suzanne. Uspokój się. Nakazałam sobie w myślach, nie chcąc popadać w paranoję, bo to do niczego dobrego z pewnością nie zaprowadzi. A jednak nie mogłam przestać o tym myśleć. Tyle czytałam swojego czasu o świadomych czy proroczych snach, kiedyś ten temat bardzo mnie interesował. Czy istnieje możliwość, że to, o czym śniłam, wydarzy się kiedyś naprawdę?
   Jeśli tak, to zaraz po zrobieniu tego co powinnam i co zrobię, sama powieszę się na najbliższej gałęzi. Już teraz mogłabym to zrobić, tak właściwie. Bo co ja wnoszę swoim istnieniem? Nic. Co mnie więc od tego czynu powstrzymuje? Może strach przed uczynieniem tego ostatecznego kroku. Może strach przed piekłem, które prawdopodobnie mnie czeka po odebraniu sobie życia. A może nadzieja, że mój los jeszcze ulegnie zmianie, zmianie na lepsze? Jestem młoda. Być może sytuacja z czasem się polepszy, a ja wtedy będę cieszyć się z tego, że postanowiłam jednak przeczekać i nie zrobiłam sobie nic złego.
   Wzięłam głębszy oddech przez nos, chcąc uspokoić szybko bijące serce, które właściwie nie wiadomo kiedy zdążyło przyspieszyć swój rytm. Jak przez zasłonę słyszałam słowa Ate. Czy ona naprawdę chce mi pomóc? Nie chciałaby, gdyby dowiedziała się, że w moim chorym śnie zamordowałam psa, w którym jest zakochana. Ale nie sądzę, by się dowiedziała. Sama się nigdy nie domyśli, zaś ja nie mam zamiaru pisnąć jej ani słówka na ten temat. Nie chcę być postrzegana jeszcze gorzej niż z pewnością jestem postrzegana teraz. Jeszcze mi zależy. Na tym, by inni mnie lubili. Może to żałosne, ale nie chcę być w ich oczach tą złą, okropną, mimo, że prawdopodobnie właśnie nią jestem. Chciałabym, by znalazł się ktoś, komu zacznie na mnie zależeć. I nawet nie chodzi o tę waloną miłość. Po prostu. Chciałabym. Mieć. Przyjaciółkę. Lub przyjaciela. Kogokolwiek, przy kim będę miała świadomość, że nie jestem sama i że on zawsze mnie wesprze i nie odtrąci.
   Czy będąc mną, znalezienie takiej osoby jest możliwe?
   Może jest. Może nie powinnam zamykać się na innych tylko dlatego, że nawaliłam, raz czy drugi. Może powinnam próbować do skutku, nie oglądając się na porażki i nie biorąc ich do siebie, tylko wyciągając odpowiednie wnioski i idąc dalej.
   Może powinnam. I chyba właśnie w tym momencie, powtarzając w myślach te słowa, podjęłam pewną decyzję, być może słuszną, być może nie. Nie wiem. Przekonamy się. Na tę chwilę nie mogę być pewna niczego.
   — Jak najdalej. — Nareszcie z mojej krtani wydobył się pewny odgłos. — Nie wiem gdzie, przed siebie. Chcę odetchnąć. Chcę wziąć się w garść. Chcę się uwolnić. Jesteś ze mną? Czy może pękasz? Co ty na to, Ate? — Zdołałam się nawet uśmiechnąć, chyba powoli wracam do siebie, no proszę. Teraz tylko poczekać na odpowiedź suki i będę miała świadomość, czy ta decyzja była słuszna.
   Mam nadzieję, że była.

Attheaeldre?
Pisane na własnych emocjach, nie na wenie. Mam nadzieję, że odpis przypadł do gustu.

24 lutego 2018

Od Roxanne cd. Benjamina

   Zaskakującym jest to, jak bardzo mój brat potrafił być zaślepiony, jeśli chodzi o jego nienawiść do świata. Czyżby naprawdę nie zauważał, że ślepa nienawiść, zgodnie ze swoją nazwą, zamyka mu oczy na przeróżne ważne szczegóły, które dostrzec można jedynie mając czysty, trzeźwo myślący umysł? Zginie przez to, przez swoją ślepotę. Z własnej winy.
   Uśmiechnęłam się z lekką kpiną, niezamierzenie; kącik sam poszedł w górę, wykrzywiając mój pysk w wredny grymas, zaś brwi ściągnęły się, uwydatniając chłodne rozbawienie w oczach. Z pewnością miałam teraz typowy wyraz twarzy godny suki.
   — Wow, wow, wow. Tylko na to cię stać? — powiedziałam powoli, akcentując każde słowo, zwłaszcza trzy pierwsze, i unosząc przy tym brew, pokazując mu tym samym swój lekceważący stosunek do całej sytuacji. — Mówisz, jakbyś sam był bardzo, ale to bardzo zdesperowany i rozdrażniony faktem posiadania statusu prawiczka. Dlatego tak się do mnie dosadzasz? Sam nie jesteś lepszy. Samiec, w tym wieku, i wciąż prawiczek... Oj... — Pokręciłam głową udając współczucie i ubolewanie odnośnie tego faktu dotyczącego mojego kochanego braciszka. Doskonale wiedziałam, że skoro jest on tak temperamentny, to moje słowa mogę podziałać na niego jak płachta na byka. I dobrze. Chciałam się z kimś pokłócić, chciałam się wyżyć. A jednocześnie mogłabym go poduczyć, jak kontrolować swą złość na tyle, by stała się bronią, bronią idealną, która dostaje się prosto między oczy i zabija za pierwszym strzałem, bez pudłowania. Benjamin ze swoją niekontrolowaną nienawiścią potrafi jedynie pudłować. Ja nauczę go trafiać. Celnie. W punkt.
   Z tym, że Benjamin nieświadomie pokrzyżował mi ten plan, który, bądź co bądź, miał mu w pewnym sensie pomóc, bo jeśli pies dalej będzie ślepo podążał tą ścieżką co teraz, to daleko nie zajdzie. Przy pierwszej lepszej walce, w której jego złość się ujawni, przegra. Bo może i wściekłość i nienawiść dodadzą mu siły, ale siła to nie wszystko. Odejmą rozum, a jeśli przeciwnik będzie mądry, sprytny, czy chociażby będzie wiedział, jaki wykonać ruch, by ten wpadł w jego pułapkę, to będzie już z góry po wszystkim, czas szykować trumnę. Dlatego właśnie należy kierować się w życiu chłodnym rozumem, a nie emocjami, choć przyznam, sama mam z tym problem. Tylko że u mnie wygląda to tak, że emocje wybuchają w środku mnie, paląc mi wnętrzności. Rzadko pokazuję je na zewnątrz, zazwyczaj zasłaniam je sarkazmem, ironią, czystą wredotą. Wybucham bardzo nieczęsto, ale jeśli już to się dzieje, nie oszczędzam się. To jednak i tak o wiele lepsze, niż bycie ciągłym więźniem w swoim własnym ciele. Bądź też bycie po prostu głupim.
   Tym razem jednak mój braciszek wydał z siebie głośne prychnięcie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł z miejsca zdarzenia, zamiast — jak sądziłam, że to zrobi — natrzeć na mnie, słowami czy czynami. Najprawdopodobniej nie miał zamiaru wysłuchiwać moich gadek na jego temat, ale i tak już mały postęp mamy. W końcu ugryzł się w język i nie odpowiedział mi nic nieprzyjemnego.
   Mógł nie wiedzieć co powiedzieć, ale mniejsza o to.
   Nie zamierzałam tego jednak tak zostawiać. Postanowiłam podążyć za bratem, oczywiście na tyle dyskretnie, by nie zorientował się, że to robię. Chcę zobaczyć, gdzie pójdzie. Innymi słowy będę go śledzić. Tak, by nie miał o tym najmniejszego pojęcia.
   Jest to czynność trudna, ale nie nie do pokonania. Zapach mógł mnie zdradzić, dlatego dokładnie wytarzałam się w ziemi, by zniwelować go jak tylko się da. Dałam Benowi wyprzedzić się jak najbardziej, tak, że ledwo widziałam go zza linii horyzontu. Kroczyłam cicho, powoli, miękko stawiając łapy na ziemi, uważając, by żaden dźwięk z mojej strony nie dotarł do uszy mojego brata. Wielce niepożądane było by to, jakby zorientował się, że podążam za nim, w dodatku specjalnie go śledząc. Cały plan wziąłby w łeb, a braciszek stałby się o wiele bardziej uważny i okazja, by go sprawdzić, nie powtórzyłaby się już nigdy, a to źle, bardzo źle.
   Droga nie trwała wcale tak długo, jak by się mogło wydawać, że będzie, zważywszy na to, jakim tempem i chodem musiałam się poruszać. Nie zdziwiłam się zbyt, gdy zorientowałam się, że mój wredny brat kieruje swoje kroki do sąsiedniego miasta. To było oczywiste, w końcu gdzie indziej mógłby się udać, krocząc w tym właśnie kierunku. Tylko czego on mógłby tam szukać? Burdelu? Aż tak zdesperowany jest, by płacić jakiejś szmacie za rozprawiczenie? Najwidoczniej za darmo żadna go nie chce. Mnie przynajmniej chcą. Tylko nie moja wina, że seks najwidoczniej nie jest dla mnie.
   Wkroczył do miasta, a ja zrobiłam to niedługo po nim. Było tu dosyć... mrocznie. Wszędzie panowała cisza, uliczki były puste, do tego powoli zapadał zmrok. Okolica wyglądała niezbyt przyjemnie. Podążałam za bratem jeszcze kilkanaście metrów, gdy ten nagle się zatrzymał.
   — Ładnie to tak śledzić innych, siostro? — powiedział głośno, z sarkazmem. Wywróciłam oczami, wiedząc, że jestem zdemaskowana.
   — Dopiero mnie dostrzegłeś? Coś mało spostrzegawczy jesteś — odrzekłam, nie tracąc rezonu i podchodząc do samca. — Co tu robisz? — zapytałam z lekko kpiącym uśmieszkiem, już darując sobie dorzucenie milutkiego pytanka, czy kieruje się do najbliższego domu publicznego, by tam roztrwaniać majątek rodzinny.
   — Nie twoja sprawa. Wracaj do domu — warknął. No proszę, ktoś tu się zaczyna denerwować. Może to dobra okazja, by zacząć go naprostowywać? Nauczyć, jak dobrze skierować kulę między oczy. Nie między moje. Między innych.
   Akurat przechodziliśmy chodnikiem. Gdy byliśmy na wysokości jakiejś niewielkiej uliczki, do naszych uszu dotarł dziwny odgłos. Jednocześnie odwróciliśmy głowy w tamtym kierunku. Zastaliśmy przed sobą dosyć makabryczny widok. Na ziemi leżał pies, dławiąc się własną krwią, zaś nad nim wisiał drugi, trzymając sztylet w zębach. Przerwawszy kontakt wzrokowy ze swoją ofiarą, nagle uniósł na nas swój wzrok. Zesztywniał.
   — NIC nie widzieliście — wysyczał niskim, zachrypniętym głosem. — Jeśli chlapniecie cokolwiek komukolwiek, umrzecie zaraz po tym, w największych męczarniach jakie tylko możecie sobie wyobrazić... A nawet w większych.
   Wypowiedziawszy te słowa, rzucił się do ucieczki. Nie goniliśmy go, to oczywiste. Po co mielibyśmy to zrobić. Samiec wydawał się być bardzo niebezpieczny i taki z pewnością był. Gdy tylko zniknął za horyzontem, podeszłam do umierającego psa, rozciągniętego na ziemi. Było z nim źle, naprawdę źle. Był cały poturbowany, poraniony. Jego koniec był nieubłagany.
   Przypomniał mi się mój sen, w którym zabiłam Rayvonne'a.
   To podobna sytuacja. On cierpi. I tak umrze. Trzeba mu pomóc. C h c ę  mu pomóc. Tylko...
   Nie jestem w stanie go zabić.
   Nie jestem.
   — Benjamin, nie możemy go tak zostawić — powiedziałam powoli, jakby błagalnie, patrząc na drgające, zakrwawione ciało obcego mi pobratymca, na którego Bóg zesłał taki właśnie los.
   Trzeba mu pomóc.
   Z tym że ja nie potrafię.

Benjamin?
Shit nad shity, przepraszam.
1075, proszę o bonus~

!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Melisa!

Wolfskuss

MOTTO: "Czasami musisz przejść przez piekło, aby kiedyś znaleźć swoje niebo" ~Utrata
IMIĘ: Melisa. Piękne imię kojarzące się z herbatą na uspokojenie. Mel to właśnie jest taka herbatka na uspokojenie. Odpręży i uspokoi. Mel lubi to imię, lecz rzadko używa jego pełnej formy. Mel, ewentualnie Lisa. Suczka uwielbia też herbatę, a najbardziej meliskę. Dlatego pozwala nazywać się Herbatką. Wszystko jest ze sobą powiązane. Posiada też tajemnicze dwa imiona, które wam podam, ale do Mel nigdy tak nie mów, nie warto. Evangeline. Imię które dostała od matki, od razu po porodzie. Po stracie rodzicielki zaprzestała jego używania, więc nie posiada żadnych skrótów. Zresztą i tak cię znienawidzi jakbyś go użył. Trzecie które posiadała to Jane. Je zaś odstała od swojej właścicielki. Potem miała numer lotu, Dziewięćdziesiąta dziewiąta. Następnie po podróży mówiła na siebie Sroka. Trafiła na ulicę, tam zaś mówili na nią Sardynka. Kiedy została złapana przez hycla ludzie mówili na nią Theia. Jak udało jej się uciec wróciła do Melisy. 
WIEK: Przeżyła dużo, ale jest młoda, bardzo młoda, wszystko działo się tak szybko. Bardzo szybko. Dwa lata. 
PŁEĆ: Suka, po jej imionach nie powinieneś mieć problemów, wiesz?
STANOWISKO: Ma bzika na punkcie książek, także została bibliotekarką
RANGA: Członek sfory
OSIEDLE: Vie
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: W hotelu. 
CHARAKTER: Zacznijmy od tego, że skoro to Melisa, to jest spokojna. Bardzo spokojna. Nie musi też nic robić, aby kogoś uspokoić. Nie musi nawet nic mówić. Zamiast tego musi być po prostu przy kimś. Nie ważne jaka sytuacja ją spotka, ona zawsze jest spokojna. Woli przemilczeć wiele spraw, więc jest także cicha. Cicha jak mysz pod miotłą. Nie lubi i nie potrafi się kłócić, więc cisza to dla niej najlepsze rozwiązanie. Wydaje się wiecznie uśmiechnięta, wesoła, niby zawsze optymistyczna, ale ona sama taka nie jest. Chciałaby być wesoła i uśmiechnięta, więc takową udaje, ale w środku jest niestety smutna i zrezygnowana. Chce aby inni nie znali jej od środka, aby nikt jej nie pomógł, bo uważa, że to byłoby bez sensu. Tylko pewnie by się z niej śmiał. Przez to tłumienie emocji stała się zrezygnowana, myśli, że zawsze już taka będzie. A zdaje sobie sprawę, że jest nadzieja, tylko ona niezbyt w to wierzy. Po prostu taka realistko-pesymistka. Trudno stwierdzić.Ale zostańmy przy tym, jaka jest przy kimś, bo jej środek nie jest wam potrzebny. Stara się być pomocna i przyjacielska, aby nie wyjść przed innymi na gbura. Taka prawda. Uwielbia czytać. To ją uspokaja, tak, jak ona innych. Czasem ma wybuch. Płaczu, krzyku, złości... Nie wiadomo. Za długo wszystko w sobie gotuje i w pewnym momencie samo wychodzi. Wtedy wygląda jak opętana. Ale spokojnie, po dwudziestu minutach jej przejdzie. Ale znowu wybiegam na jej ciemne strony. Zostańmy przy miłej, radosnej, uśmiechniętej, pomocnej suni. I ty też tak powinieneś ją postrzegać. No chyba, że jej nie lubisz, to wtedy dla ciebie jest wkurwiająca.
APARYCJA:
- rasa: Mogłabym wam wypisać cztery pokolenia przed powstaniem tej suni, aby udowodnić wam to, że ona jest mieszańcem. Przewinęły się w jej krwi pozostałości po norweskim buhundzie, alaskanie malamucie, border collie i pomeranianie. Ale najbardziej przypomina bordera. 
- wygląd ogólny: Chuda, okropnie. Chudzina jakich mało, ale za to sierść wszystko zasłania. Jest śliczną sunią, ma brązową sierść, z czarnymi naleciałościami. Na przednich łapach ma długie, białe skarpety. Ma złote, przyciągające oczy i zgrabny pyszczek. Uszy ma trójkątne, lekko oklapnięte, daleko od siebie osadzone. Ogon ma puszysty, ciągle stojący i wiecznie brudny. Posiada czarny nosek, a obok niego różową plamkę. 
- sprawność: Niesamowicie szybka. Uwielbia pływać i się wspinać. Niestety nie wchodzi jej polowanie. No  i nie jest też zwinna. Ma dobrą kondycję i jest raczej wytrzymała. No ale nie jest zwinna. Taki klocek. Może uciec, może odpłynąć, może wspiąć się na drzewo, ale na wygibasy nie licz.
- waga i wzrost: 38 centymetrów w kłębie (bo ojciec pomeranian, matka border collie) i 8 kg. 
- głos: Ruth B.
HISTORIA: Dużo przygód przeżyła, naprawdę dużo. Zaczęło się od jej narodzin, w zwykłym opuszczonym domu. Matka była wycieńczona porodem. Okropne warunki i dziewięć szczeniąt do urodzenia. Pierwsze, jeszcze w miarę dobrze. Nie było tak źle. Drugie, odrobinę gorzej. Trzecie, suka zaczęła się męczyć, bolało okropnie, dodatkowo następne cisnęły się do wyjścia. Czwarte, myśl, że to ostatnie, niestety, po godzinie wyszło kolejne. Piąte, szóste... Straciła nadzieję, że to się skończy. Ledwo dychała. Siódme i ósme. Ostatnia, dziewiąta mała kulka. Melisa. Suce udało się wyszeptać jej imię, Evangeline. No i skończyła swój żywot. Ojciec suki zajmował się nimi, dopóki nie mogły się same wyżywić. Potem został złapany przez hycla. Mel dostała imię od brata, Melisa, raz przeczytał nazwę herbaty i tak nazwał siostrę, to sunia zaczęła się tak nazywać. Pewnego dnia, chodząc po ulicy i szukając resztek jedzenia weszła do jakiegoś pudła. Po chwili ktoś je zamknął i gdzieś przewiózł. W końcu coś zaczęło rozwalać pudło. Suni udało się wyjść. Patrzyło na nią jakieś sto innych szczeniaków. Okazało się, że szczeniaki podróżują do innego kraju, bo mają jakiś cel. W pewnym momencie coś zaczęło strzelać w samolot, ludzie się ratowali, a psy nie wiedziały co robić. Wszyscy którzy mogli mieli chować się do pudeł wypchanych pierzem, bo on zamortyzował upadek. Dobra, to nie miało sensu, ale pomogło. Nagle samolot zaczął spadać. Kilka psów, szczerze? Chyba ósemce udało się przeżyć. No byli połamani, ale przeżyli, w tym Mel. Ona miała połamane łapy, jedną tylną i jedną przednią, oraz rozcięła się gwoździem na grzbiecie. Ze statku wyciągnęła jeszcze jakieś książki. Ruszyła do lasu. W tym czasie miała już rok. W lesie ledwie przeżyła, nogi się zrosły, ale musiała je usztywnić kijami. Miałą wtedy problem ze zdobywaniem pożywienia. Udawało jej się przechodzić do krzewu z jagodami. Kiedy kości się zrosły, miała lekki problem z chodzeniem, ale musiała próbować. Kiedy była już w pełni sił ruszyła do najbliższego miasteczka. Tam wszystko było świetnie, do czasu aż złapał ją hycel. Wtedy trafiła do ludzkiej rodziny. Kiedy już była dorosła, udało jej się uciec. Przeszła przez las w którym mieszkała, no i tak wyszło, że trafiła do Cascadas. 
RODZINA: Matka Gilian, ojciec Fininick, rodzeństwo to kolejno Kylo, Milo, Dean, Jyn, Sara, Nicol, Cinderelia i Nuka. 
PARTNER: Brak.
POTOMSTWO: Brak.
EKWIPUNEK: Nic. 
ZŁOTO: Dziesięć.
PD: 0
TOWARZYSZ: Nie posiada. 
WŁAŚCICIEL: Ewaa (hw) Husniye (chat)