14 stycznia 2018

Koniec Kingdom of Dogs

Witajcie,
z tej strony Ate. Na wstępie przepraszam każdego, z osobna. Nie chciałam żeby ten moment nadchodził tak... szybko. Czy to jest dobra decyzja? Tak? Nie? Uważam, że to ma swoje plusy i minusy. Zakładając sforę nie wierzyłam, że coś odniesie. W trakcie rozrostu miałam nadzieję, że jednak się uda. Teraz spoglądam na Kingdom of Dogs, następnie myślę, czy to ma sens. Minusem jest to, że zamykam coś, nad czym pracowałam dosyć długo. Zostaną tu wspomnienia, blog również, nie zostanie usunięty. Nie istniała długo, niecały miesiąc. Chociaż jestem z nim bardzo związana, nie widzę przyszłości KoDu. Chcę podziękować Husniye, za to, że była przy mnie od początku sfory. Wspierała dobrym słowem, zarażała pozytywną energią. Svet, czyli czatowej Roxanne również dziękuję, za to, że ustawiła mnie do pionu, nie dała zamknąć Królestwa, nawet jeśli sama nie należała. Kimble, Thor, Leon, Sasuke, Marshmellow, Kenai, Rosebud, Kit i Hope, wam dziękuję za wysłane formularze i opowiadania, przepraszając. Suzaan jestem najbardziej wdzięczna. Za wszystko. Za chęć zrobienia miotu Malaan, wsparcie, przyjaźń, której z pewnością tak szybko nie zakończymy, za pomoc, za zdjęcia, których poszukiwałaś, za wszystko, jak powiedziałam wyżej. Nie wiem, mój drogi szeryfie, jak dałabym sobie bez Ciebie radę, nie dałabym. Nie chcę abyś była na mnie zła, nawet jeśli będziesz, zrozumiem. Kawałek do kawałka, razem tworzymy rodzinkę. Dlaczego zamknięcie, a nie zawieszenie? Nie sądzę, że KoD mogło ożyć za jakiś czas. Czuję że to już koniec.
To już mój drugi blog. Héroes Valientes skończyło w podobny sposób. A więc co to udowadnia? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Poza tym przyczynił się brak jakiejkolwiek motywacji, z mojej strony, ale również waszej. Nie obwiniam nikogo, sama nie byłam dobrą administratorką. Ale nie obrażajcie się, że zamykam KoD. Spójrzcie na wszystko z mojej perspektywy, obędzie się bez "fochów", tych zupełnie zbędnych fochów. Nie zamknęłabym bez powodu.
Blog zostaje w takim stanie w jakim znajduje się aktualnie.

Żegnajcie przyjaciele, trzymajcie się.
Po raz ostatni, Ate. Przepraszam wszystkich, którzy mieli nadzieję.

Nie. To nie jest kolejny prank.

12 stycznia 2018

Od Suzaan cd. Malcolma

Po wspaniałej zabawie ubiegłego wieczoru nie dałam rady wstać tak szybko. Blask słońca dotarł do moich oczu, skutecznie mnie budząc dopiero po siódmej, ba, prawie ósmej. Wiedziałam, że powinnam wstać i ruszyć na trening, że dłuższe spanie powoduje jeszcze większe zmęczenie w późniejszych godzinach dnia. Mimo wszystko, było zbyt wygodnie, by opuścić moje kochane łoże. Nie miałam ochoty nawet drgnąć, łapy swobodnie opadały na dół, gdyż trochę się nie mieściły na meblu, natomiast głowa wręcz zatopiona w materiale z puchem w środku. Rozmyślałam nad wczorajszym wieczorem, nad spędzeniem miłego czasu z Malcolmem i całą resztą naszej sfory. Jednak to on mi ugrzązł w pamięci. To taniec z nim pląta się po mojej głowie. To przytulanie, to wpatrywanie się w oczęta. To... to było takie cudowne uczucie. Miałam wrażenie, iż w jego objęciu jestem bezpieczna. Tak raczej powinno być, bo przecież jest samcem alfa, przywódcą sfory, chcący jak najlepiej dla swoich. Swoich, czyli też mnie. Boże, co się ze mną dzieje. 
Nastała i ta godzina, kiedy wręcz miałam obowiązek ruszyć się z łóżka. Jednak to nie to skłoniło mnie do takiego postępowania, tylko nagłe stukanie w okno mego domku. Gwałtownie wstałam, a powoli zbliżyłam się. Moim oczom ukazał się Leon, ten Leon. Uśmiechnął się na mój widok, a chwilę później podbiegł do drzwi, które zapewne miałam mu otworzyć. Taż tak zrobiłam, odruchowo. 
- Witaj, Suzaan. - przywitał się cicho, przechodząc przez próg.
- Witaj... co cię tu sprowadza? - zapytałam ospale, patrząc na niespodziewanego gościa. Naprawdę, zaskoczył mnie swoimi odwiedzinami. Nigdy tego nie robił, więc też nie miałam okazji tego doświadczyć. 
- No właśnie. Dlaczego ciebie nie ma na treningu? Coś się stało? - zapytał troskliwie, opierając się o ścianę. Zamknęłam za nim drzwi, gdyż przedostał się z nich nieprzyjemny chłód, tym bardziej dla mnie, dopiero co porządnie przebudzonej. 
- Um, nie, nic się nie stało. Po prostu jestem zmęczona i chciałam nieco odpocząć. - odparłam uśmiechając się lekko.
- Najwyższy czas stąd wyjść, chodź. - mruknął wesoło, ciągnąc mnie za sobą. Nic nie mówiłam, tylko szłam za nim. Chyba miał rację, nie mogę już tam siedzieć. To nie moje standardy. Ruszyliśmy w stronę zamku, jednak do niego nie wchodziliśmy. Kręciliśmy się dookoła, biegając, skacząc, pokonując napotkane przeszkody. Taka krótka rozgrzewka przed dłuższym treningiem. Natomiast zanim zaczęliśmy to, usłyszałam wołanie Malcolma. Tak jak wszyscy pozostali, zbiegliśmy się do środka starego budynku. Popędziliśmy do kuchni, gdzie również alfa poprowadził. Pokazał nam zdobycze w postaci pożywienia. Wszyscy pisknęli z radości, podobnie ja. 
- Co to jest? - zapytałam, patrząc na czarny przedmiot odstający na spodzie torby. Nie miałam żadnego pomysłu, co to może być, do czego to służy. Po chwili Mal sięgnął łapą po to, podnosząc wreszcie. Przyglądał się dziwnej rzeczy ze skupieniem, przemieniający się w przerażenie. - Malcolm? - zapytałam zmartwiona. Po jego wyrazie twarzy można było wywnioskować wszystko. 
- To ludzka broń. - odpowiedział, wzdychając. - Dobrze, że to mamy, mogliby zrobić nam krzywdę. - dodał trochę uspokojony. W pomieszczeniu nastała cisza, każdy wpatrywał się w nieznany przedmiot.
- Co nie wyklucza, iż mogą mieć tego więcej. - odezwałam się cicho. Byłam przestraszona. Teraz może nas czekać najgorsze. Właściwie, takie przeczucie mam od kiedy ludzie zaczęli się kręcić po terenach sfory.
- Fakt. - powiedział, patrząc się na mnie. Odłożył broń na blat, ostrożnie zasłaniając wystarczająco dużym materiałem. - Musimy być czujni... Rosebud, Sasuke, Marshmellow i Thor, jesteście odpowiedzialni za straż zamku. Stajecie przy wszystkich drzwiach, jeśli zauważycie coś podejrzanego, natychmiast mnie o tym powiadamiacie. - rzekł, na co cała czwórka pewnie skinęła mordkami. - Hope, Kenai, Husniye i Kimble, macie takie same zadanie, tylko stajecie na balkonach, będziecie mieli większy zasięg widoku. Natomiast Suzaan, Leon i... właśnie, Kit, nasz nowy członek. Co jakiś czas wychodzicie poza zamek, wypatrując obcych. Przez jakiś czas musimy ograniczyć się co do wykorzystywanych terenów. jest nas naprawdę niewiele i chyba nie chcecie, by te grono jeszcze się zmniejszało, prawda? - zapytał, na co wszyscy odparli. - Dobrze, dlatego musicie słuchać się moich rozkazów. Zapas jedzenia mamy, to jedyne, co nas teraz przy życiu trzyma. Więc co? Do roboty! - powiedział dumnie, donośnym głosem. Strażnicy zajęli swoje stanowiska, ja natomiast przygotowałam się z chłopakami do wyruszenia. 
- Malcolm, jak bardzo jesteśmy zagrożeni? - zapytałam niepewnie, stając przy wyjściu. Mal tylko spuścił delikatnie głowę, patrząc na mnie zmartwiony. Milczał, co wskazywało na jedno - jesteśmy w cholernym niebezpieczeństwie. 


Malcolm?

11 stycznia 2018

Kit!

MOTTO: ''The night is dark and full of terrors." [ tzn. Noc jest ciemna i pełna strachów.] 
IMIĘ: Jego pełne imię brzmi Christopher, jednak nigdy nie potrafił wymówić go poprawnie więc skrócił je do Kit. Nie żaden Chris, nie cierpi gdy tak na niego mówią. Kit, proste i łatwe do zapamiętania. 
WIEK: 4 lata.
PŁEĆ: Pies.
STANOWISKO: Morderca.
RANGA: Członek sfory.
NUMER DOMKU/KOMNATY: Domek 7.
CHARAKTER: Kit jest niezrównoważonym ambiwertykiem. Potrafi pojawić się dosłownie wszędzie w odpowiednim momencie. Ma dobre poczucie czasu i niesamowity refleks. Nigdy nie był powodem żadnej kłótni, a nawet jeśli to zawsze wychodził z niej jako wygrany. Jest świetnym dyplomatą. Szanuje cudzą opinię i poglądy, lecz czasem mu nie wychodzi. Zawsze szczery, szczery tak mocno że aż można osiwieć. Trochę cichy i nieobecny, stara się nikomu nigdy nie zajmować zbędnego czasu. Jest pesymistą, który szukając znajomości nie zważa na ilość, a na jakość. Pewny siebie, lojalny i szlachetny chodź, nie zawsze. Nie wtrąca się w niczyje sprawy ponieważ sam nie lubi gdy ktoś odzywa się i wpycha na siłę do jego życia. Ma swoją dumę, i czasem jest ona ważniejsza niż wszystko inne. Ceni sobie lojalność i wytrwałość. Aby go dobrze poznać trzeba być na prawdę silnym psychicznie. Ma duże poczucie humoru i potrafi śmiać się do bólu. Lubi czarny humor. To raczej opiekuńczy i romantyczny samiec. Jeśli przyszłoby mu się zakochać, potrafi być bardzo uparty. Ciężko jest zdobyć jego zaufanie. Pytasz jak? Po pierwsze, bądź sobą. Nie cierpi kłamstw i potrafi je doskonale odgadywać. Jest energicznym psem, lecz tak jak dużo ma tej energii, tak szybko potrafi ją zużyć. Ma w sobie trochę cierpliwości i opanowania w pewnych sytuacjach. Jest wybitnym strategiem. Chodź może nie zawsze to widać, jest bardzo inteligentny i nie da się wykiwać. Gdy już uda ci się z nim zaprzyjaźnić, będziesz mógł/mogła na niego liczyć. Chodź nie powiem, ciężka będzie droga do poznania go, lecz kto nie próbuje ten nie ma prawda?
APARYCJA:
- rasa: Nie jest czystym Husky'm. W jego żyłach płynie krew wielu innych ras, mieszanek, krzyżówek i innych tym podobnych. Zawsze powtarza to wszystkim, którzy zostaną wprowadzeni w błąd. Jego rodzicami byli Owczarek Niemiecki oraz skundlony pół samojed pół husky. Rodzice jego matki również mieli korzenie tej niezwykle pięknej rasy, aczkolwiek wciąż nie czyni go to psem szlachetnej krwi. W skrócie, kundel. 
- wygląd ogólny: Z pozoru może się wydawać kimś, kto ma w swojej rodzinie wilka. Być może się nie mylić, bo Kit sam nie zna dokładnie całej swojej rodzinki. Drzewo genealogiczne jest ogromne, i podejrzewam że jest w niej bardzo dużo odmiennych ras. Przejdźmy do rzeczy. Jest wysokim, średnio-umięśnionym psem. Ma wysportowaną i nieco wychudzoną sylwetkę, lecz to nie przez to że mało jada. Stojące, małe uszka nieco przypominające te wilcze. Ma heterochromię, czyli dwie różne tęczówki. Jedna jest jasno-niebieska, druga zaś ciemno-żółta (wręcz piwna). Jego umaszczenie jest w kolorze wilczym. Nie ma żadnych znaków szczególnych, poza nieziemsko przyciągającymi uwagę ślepiami. 
- sprawność: Jest świetny w skradaniu się, potrafi poruszać się po każdym terenie niemalże bezszelestnie. Walka mieczem nie idzie mu za dobrze, jednakże jest wyśmienitym łucznikiem. Jeśli nie ma jak walczyć na odległość i musi wykonać zadanie z ostrzem w łapie, zawsze woli sztylet. Poderżniecie gardła komuś od tyłu jest świetną zabawą. 
- waga i wzrost: 57 cm - jest bardzo wysoki jak na mieszańca Husky'ego. Waży nie całe 27,7 kg. 
- głos: Lauv
HISTORIA: Podobno narodził się w okropną, grudniową noc. Śnieg zasypywał wszystko, dosłownie wszystko. Jego rodzice byli wiernymi członkami pewnej sfory, o której istnieniu już nikt dawno nie pamięta. Jego ojciec był jednym z braci samca alfy. Nie miał żadnych przywilejów oprócz tego, iż był doradcą brata. W dzień narodzin Kit'a wprowadzono stan wojenny. Sfora została zaatakowana, lecz po długich i krwawych bitwach wygrała. Straty były ogromne. Cała rodzina alf została wybita. Poza jednym, małym Kit'em. Został on okrzyknięty ostatnim ze szlachetnego rodu, i mianowany samcem alfa. Nie chciał tego, nigdy nie śmiał nawet pytać o jakiekolwiek prawa do władania sforą. Przyjął jednak koronę, i rozpoczął nowe życie jako przywódca. Rządził godnie i sprawiedliwie, chodź znaleźli się tacy którym nie podobały się jego wybory. Pewnego dnia został zdradzony przez swojego doradcę który uknuł spisek. Kit został wyrzucony pod groźbą śmierci w razie ponownego powrotu. Szczerze cieszył się, że to się zakończyło. Nie lubił rządzić, wolał stać z boku i słuchać. Wyruszył w podróż po świecie. Szukał szczęścia, jednak nigdy go nie odnalazł. Był w wielu sforach w których nie zawitał długo. Jedna mu się nie podobała, a w jednej wyrzucono go gdy poznano jego pochodzenie i przeszłość. Ma cichą nadzieję, że przynajmniej tu będzie mógł zostać, i dożyć synów, córek..Może nawet wnucząt i prawnucząt. Takie życie bardzo mu się marzy. Jego historia wciąż się pisze, nie wiadomo co przyniesie przyszłość. 
RODZINA: Brak. 
PARTNER: Na razie nie pojawił się ktoś kto miałby przykuć jego zainteresowanie, i w prawdzie mogę wam powiedzieć że nie śpieszy mu się z odnalezieniem mIłości. 
POTOMSTWO: Brak.
EKWIPUNEK: -
ZŁOTO: 10
PD: 0

TOWARZYSZ: -
WŁAŚCICIEL: Shairenn [ Howrse ]

9 stycznia 2018

Nowa administratorka - Suzaan

Kiedyś musiała nadejść na ta chwila, kolejna administratorka jest potrzebna, a wybór padł na Suzaan!
Każdy zada sobie pytanie: Dlaczego akurat Suzaan? Przecież nie było żadnego konkursu, ankiety...
Prawda, nie było. Ostatnio pytałam was jednak, co sądzicie o dodaniu administratora numer dwa. Odpowiedzi brzmiały "tak", więc idąc za waszymi radami, zdecydowałam się właśnie na nią. Suz jest ze mną od początku bloga, podobnie jak między innym Husniye, za co im szczerze dziękuję. Nie zawsze mam czas, aby obrobić, dodać, wstawić post czy zrobić inną rzecz, więc druga ręka również się przyda. Choć nad tym, kto zajmie się blogiem jako druga administratorka myślałam długo, nie pozostawało mi nic innego jak zapytać, a autorka zgodziła się. Jestem pewna, że będzie bardzo dobrze pełnić swoje obowiązki.
Kontakt:
Ivyanne[Howrse i DoggiGame]

Poza tym Suzaan otrzymuje 50 monet i 10 PD oraz ma przed sobą dwie opcje:
1. Awans na Dowódcę morderców
2. Awans na Betę
O decyzji proszę poinformować do końca tygodnia(do 14.01)

Gratuluję!
~Ate, słaby grafik

7 stycznia 2018

Od Hope cd. Thora

W tej chwili właśnie poczułam na własnej skórze, że bieganie z zamkniętymi oczami jest bardzo niebezpieczne. Otworzyłam powoli oczy. Stał przede mną dobrze zbudowany pies. Na początku się przestraszyłam, bo mógł się na mnie zdenerwować, ale po chwili doszłam do wniosku, że ucieczka mogłaby go tylko sprowokować.
- Emm… Cześć – uśmiechnęłam się szczerze i powoli, z opuszczoną głową, wstałam.
- Hej – odpowiedział łagodnie. Wydawał się całkiem miły.
- Przepraszam, że tak na ciebie wpadłam… Już wiem, że nie powinnam biegać z zamkniętymi oczami – zaśmiałam się. – Tak w ogóle to jestem Hope.
- Thor. Widziałaś szalejące psy?
- Słyszałam. Gdy bym je widziała, pewnie bym do nich dołączyła, ale że nie widziałam, to biegnąć wpadłam na ciebie – wytłumaczyłam. – Chyba będę już iść, trochę się zmęczyłam. Miłego dnia – odeszłam z uśmiechem. Cieszyłam się, że poznałam Thora. Przynajmniej nie byłam aż taka osamotniona. Zawsze mogłam z nim się gdzieś wybrać. Zatrzymałam się. Nie mogłam. Nie wiedziałam, gdzie mieszka.
- Trudno – wyszeptałam do siebie. – Czas pokaże, czy dana jest nam znajomość. – weszłam do mojego domku i odetchnęłam. W końcu nie było mi zimno. Usiadłam na kanapie i zasnęłam, zmęczona bieganiem.

Otworzyłam powoli oczy. Słońce raziło mnie w oczy. Wstałam powoli i się przeciągnęłam.
- Kolejny dzień na tym zwariowanym świecie — uśmiechnęłam się. Wyszłam z mojej przytulnej chatki, trzaskając drzwiami. Czułam, że ten dzień zapowiada się świetnie. Kto wie, może spotkam kogoś nowego lub Thora?



Thor? Przepraszam, że takie krótkie 

Hope!

Photo from pinteres
MOTTO: Po co patrzeć wstecz, skoro można iść do przodu?
IMIĘ: Gdy się urodziła, matka nadała jej imię Hope.
WIEK: Dopiero nie dawno stała się dorosła – 2 lata.
PŁEĆ: Suka
STANOWISKO: Postanowiła zostać malarką.
RANGA: Członek sfory
NUMER DOMKU: 23
CHARAKTER: Hope jest pewną siebie suczką zawsze dążącą do celu. Jej szczere oczy nigdy nie kłamią. Nie jest łatwo zdobyć jej zaufania, lecz jest to możliwe, a gdy już się tak stanie – staje się wierną przyjaciółką. Nie jest obojętna na potrzeby innych, gdy ktoś potrzebuje pomocy, zawsze ją daje. Ma dobre serce, lecz jest zamknięta w sobie. Zawieranie znajomości nie jest dla niej wyzwaniem. Zawsze stara się wszystko robić na sto procent, więc można powiedzieć, że jest idealistką. Zawstydza się, gdy ktoś powie o niej miłe słowo. Zawsze unika konfliktów – stara się mieć dobry kontakt z każdym członkiem sfory. Jest urocza i jak mówiłam – miła. Hope to suczka wierna w uczuciach, lecz dotychczas w nikim się nie zakochała.
APARYCJA:
- rasa: Wychodzi na to, że suczka nie jest czystej krwi. Mieszaniec.
- wygląd ogólny: Hope ma bursztynowe oczy i zawsze lśniącą, krótką biało-brązowo-szarą sierść. Jest wysportowana i mocno zbudowana. Długi, puszysty ogon zawsze podnosi wysoko i dumnie do góry.
- sprawność: Często, gdy jest ładna pogoda biega po lasach i łąkach.
- waga i wzrost: 23 kg i 52 cm w kłębie
- głos: Ellie Goulding
HISTORIA: Po urodzeniu suczki, ojciec zostawił ją i jej matkę na pastwę losu. Później to samo zrobiła mama, gdy dziewczynka ukończyła rok. Hope nie chciała siedzieć cały czas w tym samym miejscu, więc ruszyła w tak duży świat. Spodobało jej się podróżowanie, lecz po miesiącach zrozumiała, że musi znaleźć miejsce, w którym poczuje się jak domu. Zupełnie przypadkiem znalazła się na terenie sfory, a gdy zapoznała się z psami z tej okolicy, postanowiła zostać tam za zgodą alfy. 
RODZINA: matka – Elesia, ojciec - Black
PARTNER: Poszukuje miłości.
POTOMSTWO: -
EKWIPUNEK: -
ZŁOTO: 10
PD: 0

TOWARZYSZ: -
WŁAŚCICIEL: howrse – Elfik.

6 stycznia 2018

Od Marshmellow cd. Sasuke'a

Skrzywiłam pysk. Tak bardzo byłam niepewna, tak bardzo potrzebowałam czasu... Każda z moich decyzji była ograniczona do kilku, kilkunastu dni. Nim trafiłam do lasu minęło wiele i więcej czasu. 
- Tak. - Uśmiechnęłam się delikatnie spuszczając wzrok na glebę, po chwili znów przeniosłam go na psa. 
Miałam nadzieję, że nie widać mojej niepewności, za to z pewnością było widać obojętność. Obojętnością reagowałam prawie zawsze, w sytuacjach niepewnych, stresujących. Ukrywanie emocji to tak naprawdę powstrzymywanie ich, albo zamiana na te lepsze, solidniejsze. 
Pies kiwnął głową, sam starał się trzymać emocje na wodzy, przez co nie byłam pewna czy ucieszył go ten fakt, czy było mu to obojętne. 
- Głodna jestem. - Burknęłam. 
- Żarcie, które tu przed chwilą było zostało spłoszone. - Mruknął. 
- To żarcie było za małe na nas dwóch. - Zaśmiałam się. 
- Myślisz, że polowałem dla ciebie? - Pies również zareagował śmiechem.
- Nie. - Uśmiechnęłam się. - Dla nas. - Dodałam z miną "wgranej". 
Odwróciłam się jak na pięcie i ruszyłam kilka kroków do przodu. 
- Idziesz czy nie? - Zapytałam odwracając głowę w połowie. - Zaplujmy na coś konkretnego, samczyku. - Powiedziałam do psa. 
Sasuke przewrócił oczyma, ale chętnie ruszył za moją osobą.
- Na co "mamy" ochotę? - zapytał po chwili marszu.
- Dzik? - Odpowiedziałam unosząc nos do góry. 
- Możemy spróbować, dość ciężko jest je upolować. - burknął.
- Lepiej mnie nie lekceważ.
Pies w odpowiedzi tylko prychnął.


Sasuke?

Od Husniye cd. Leona

Leon jest naprawdę miły i uprzejmy. Obejrzeliśmy film, a potem mnie odprowadził, no, przyjemnie spędziłam dzień. Już w moim domku poszłam do mini kuchni, wyciągnęłam sobie bułkę z szuflady i przecięłam ją nożem. No i ogółem zabrałam się za robienie sobie kanapki, kiedy skończyłam, to ją wszamałam tak szybko, jak nigdy. No co? Głodna byłam. Ugh, dobra, która to godzina? Jakaś późna pewnie... Nie myliłam się, bo księżyc już na samej górze. Położyłam się na moim łóżku, pod cieplutką kołderką i powoli zasypiałam, zasypiałam i zasnęłam. Śniło mi się coś okropnego. Aż szkoda nerwów by to opowiadać. Naprawdę było to przerażające tak jak niedźwiedź z wilkiem na karku na którym siedzi człowiek z najlepszą bronią palną z jadowitym wężem na ramieniu na którym siedzi orzeł. Tak, to jest przerażające. Dlatego, kiedy się obudziłam, tak mi ulżyło, jak nigdy. Mrugnęłam szybko kilka razy i wstałam z łóżka. Ruszyłam do łazienki, aby się tak w miarę ogarnąć. Przemyłam pysk zimną wodą i poczłapałam do kuchni. Nalałam sobie wody do kubka i wypiłam. Nie siedziałam długo w domu, nie było co w nim robić. Wyszłam na dwór i skierowałam się do zamku, bo tam jest największy ruch, znaczy kontakt z innymi. Ruszyłam na śniadanko, udało mi się spotkać prawie wszystkich, brakowało tylko Malcolma i Leona, ale wiecie, jest jeszcze wczesna godzina i tak cud, że tyle osób udało mi się spotkać. Zjadłam śniadanko w miłej atmosferze. Miałam iść do biblioteki, ale w drodze coś mnie zatrzymało, a mianowicie luźne deski w podłodze. Zapadły się, ot tak.  Przestraszyłam się, ale na szczęście nie była to duża dziura, bo może miała z metr? Jakoś tak. Spadłam na jakąś starą kanapę. Otrząsnęłam się i zobaczyłam... Całkiem przyzwoity pokój, jakieś trofea, regały z książkami, biurko, stołek, a na stołku Leon...
- Oh, to ty Husi, przestraszyłaś mnie. To jest taka tajemna komnata, wiesz ile ich tu jest? Na tą trafiłem zupełnie przez przypadek. - powiedział podchodząc do mnie. No to fajnie, taka tajna kryjówka, można wręcz powiedzieć, że bunkier.

<Leon, przepraszam, że krótkie>

Od Thora

Już jakiś czas należałem do stada. Jednak jeszcze nie zdążyłem poznać dokładnie wszystkich terenów. Skrzywiłem się lekko wychodząc z domku. Całą polanę, jak i okolicę pokrywał biały puch. Temperatura też nie była jakaś cudowna. W takich momentach bardzo żałowałem, że moja rasa nie jest jakoś bardziej "puchata". Odetchnąłem głęboko. Z mojego nosa wydobyły się kłęby pary. Powolnym krokiem ruszyłem przez zaspy. Postanowiłem trochę się rozruszać. Zacząłem biec przed siebie. Minąłem takim sposobem las i pole, na którym strasznie wiało. Trafiłem aż na kamienistą ścieżkę. Okolica nie była zbytnio przejrzysta, powodem tego była mgła. Zwolniłem kroku i zacząłem się rozglądać. Pierwszy raz znalazłem się tutaj. Stąpałem ostrożnie, lecz pewnie przed siebie. Nawet nie wiem jak długo i jak daleko szedłem. W końcu trafiłem nad jezioro Maison.
Zdziwiłem się dosyć, bo nie było tutaj żywej duszy. Bezpośrednio podszedłem do wody. Zacząłem pić zimną wodę. Kiedy już ugasiłem pragnienie ułożyłem pod drzewem i zamknąłem oczy. Moje pięć minut drzemki przerwało mi szczekanie. Podniosłem łeb i rozejrzałem się dookoła. Oczom ukazał mi się postacie biegających psów. Ewidentnie dobrze się dogadywali i bawili. Przeciągnąłem zastałe ciało i ruszyłem powolnym krokiem. Do nozdrzy dotarł dość intensywny zapach. Powoli szedłem i węszyłem. To był błąd... Poczułem uderzenie. Cofnąłem się o krok i podniosłem spojrzenie. Na ziemi przede mną leżał pies.

Ktoś?

Od Husniye cd. Malcolma

Dzielenie się opłatkiem. Wspaniała chwila. Ale niestety stałam sobie tak na środku, bo Rosebud i Suzaan razem się dzieliły, a Malcolma nigdzie nie widziałam. No ale po chwili się pojawił, schował się za stołem. Znaczy ja go nie widziałam, on tylko stał. Ugh... Nie ważne. Podszedł do mnie i uśmiechnął się szczerze. Zaczął składać życzenia.
- Husniye, życzę Ci przede wszystkim dużo zdrowia, uśmiechu i pozytywnego nastawienia do życia, spokoju, miłości i dużo przyjaciół. - wymieniał z uśmiechem Malcolm. Teraz moja kolej.
- A ja tobie Malcolmie życzę aby sfora przetrwała wszystko i się ciągle rozrastała, zdrowia, szczęścia i wszystkiego co dobre. - skończyłam. Połamaliśmy się opłatkiem, a ja podeszłam do następnego członka. Wypadło na Rosebud, a potem oczywiście na Suzaan. Zasiedliśmy do stołu, a potem wszyscy zaczęli zajadać, ja zabrałam się za pierogi.

***
Trochę już od wigilii minęło, a ile członków dołączyło... No Thor, Kenai, Kimble, Leon, Sasuke i Marshmellow. Mówiłam, że dużo. Świerze sfory są o tyle dobre, że wie się o wszystkim i ma się kontakt ze wszystkimi. No ale mamy co mamy, brniemy dalej. Właściwie było już południe, a ja sobie siedziałam na drzewie, nie wiem jak się ja na nie wdrapałam, ale wiem, że na pewno nie zejdę. 
Ale miałam powód! Chciałam popatrzeć na Malcolma, tak aby nie przeszkadzać mu w pracy. No bo miał tam swoje jakieś papiery, najchętniej bym mu pomogła, ale teraz nie zejdę. No co, zostało patrzeć. Pewnie załatwiał jakieś sojusze... To musi być męczące, przecież tyle sfor, stad i watah istnieje... Pomogłabym mu... Jakby tu zejść... Jedna łapa, druga łapa, tutaj gałąź, okej... Nie, nie nie! No i klops, spadłam i to z jakim hukiem. Na pewno Malcolm się zorientował. No i wyjdzie, że go stalkuję. Wymyśl jakąś wymówkę Husi, szybko. 
- Husniye? Co ty tu robisz? - uśmiechnął się do mnie. Również się do niego uśmiechnęłam, tylko, że nerwowo. - Coś się stało? Wszystko okej? - dodał po chwili. 
- Ym, cześć Malcolm. Spadłam z drzewa i tak, jest wszystko dobrze. - zaśmiałam się pod nosem z siebie.

<Malcolm, weż wymyśl coś, ja idę pisać dalej, przepraszam, że krótkie. 

4 stycznia 2018

Od Malcolma cd. Suzaan

Tańczę z sunią, nie byle jaką sunią. Suzaan Ivyanne Koreen, towarzyszy mi, a ja uśmiechałem się do niej słabo. Wszystko działo się szybko, czasem wręcz za szybko. Traciłem kontrolę nad własnym życiem, a nie powinienem. W rytm muzyki stawiam krok za kroczkiem, spoglądam w jej oczy, nie trzeba być jasnowidzem, żeby dostrzec w nich uczucia. Obracam ją, kontynuujemy taniec. Moja łapa ląduje na jej łapie, a właściwie pod nią. Zbliżał się koniec piosenki. Żegnam się z suczką, odchodzę w prawo, podczas gdy ona kieruje się w stronę bufetu. Reszta nocy spędzona na tańcach i jedzeniu. Zaliczyłem ją do tych lepszych, imprezę oczywiście.
Oczy otworzyłem po piątej, niemałe zdziwienie, gdy poszło się spać o pierwszej. Mimo to nie czułem się zmęczony, wręcz przeciwnie, wypoczęty jak nigdy. Miałem ochotę działać, coś dzisiaj zrobić, pożytecznego, bo jaki sens miałoby robienie czegoś, co nie pomoże ani mi, ani innym członkom sfory, a na złe im działać tym bardziej nie chciałem. Byli dla mnie ważni, to moja rodzina. Może nie byłem z nimi spokrewniony, nie łączyły nas więzy krwi, to prawda. Wróćmy jednak do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą na mojej ''liście'' był poranny patrol. Czasami wysyłałem kogoś ze szpiegów lub morderców, dziś stwierdziłem, że moja kolej. Tereny się od początku nie powiększały, a z racji, że każda sfora, wataha bądź każde stado znajduje się parędziesiąt kilometrów dalej, mieliśmy dużo miejsca. Tak właściwie nic nie stało nam na przeszkodzie, a jednak nadal granica była w nienaruszonym stanie. Jedynym niebezpieczeństwem byli ludzie, przyjeżdżający tutaj na ognisko czy polowanie. Tego dnia dane było mi ich spotkać. Przechodząc przez las natknąłem się na wypalone ognisko, wokół porozbijane butelki i śpiący dwunożni. Czy to byli ci sami co przedwczoraj? Tak, rozpoznałem ich, w szczególności dwójkę ciemnoskórych. Rozejrzałem się. Nadarzyła się idealna okazja, aby uzupełnić zapasy, w namiocie paręnaście metrów dalej leżało mnóstwo chleba, mięsa i warzyw, a te jemy już w ostateczności, ale lepszy rydz nic niż. Z drugiej strony, czy powinienem kraść? Czy uznać to jako rewanż, za naruszanie granic? W końcu zamek niedaleko, jeszcze wpadnie im do pustych głów, żeby iść dalej, a jeśli zostaną bez jedzenia, wrócą się, uzupełnią zapasy. I wrócą. Lepszą opcją była kradzież, bo jeśli już by się stało to, czego się obawiam, mielibyśmy więcej czasu na przygotowanie się do ewentualnej obrony. Porwałem jednemu z nich torbę, wypchałem po brzegi jedzeniem. Dodatkowo, w rogu leżała kolejna torebka wypełniona pożywieniem dla nich. Złapałem w zęby, drugą przerzuciłem przez grzbiet. Chociaż było ciężko, wybiegłem i skierowałem się w stronę sfory. Pojedynczy krzyk mężczyzny uświadomił mnie, że obudził się, a następnie cała grupa.
Zmęczony wpadłem przez wrota zamku. Nie było nikogo. Schowałem wszystko za drzwi do kuchni, po czym zawołałem wszystkich.
— Co to jest? — Suzaan wskazała łapą na czarną rzecz na spodzie.
Przyjrzałem się bliżej, faktycznie, coś tam było. Sięgnąłem łapą. To była ludzka broń.

Suzaan?

3 stycznia 2018

Od Suzaan cd. Leona - Quest #3

Czas z nowym znajomym przebiegał naprawdę przyjemnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy wróciliśmy na polanę. Nieświadomie szliśmy w tym kierunku, ciągle, bezustannie obrzucając się śnieżkami. Kilka razy to ja oberwałam, kilka razy on. Mimo wszystko, oby dwoje nie odpuszczaliśmy. Każdy z nas miał ochotę wygrać, chociaż wspaniale wiedzieliśmy, iż to tylko zabawa. Po dość długiej chwili, trwającej około pół godziny, postanowiliśmy to zakończyć. Ze zmęczenia padliśmy na ziemie, pokrytą grubą warstwą białego, lodowatego puchu. Ponieważ posiadam wystarczająco grube futro, tak bardzo zimna nie odczuwałam, jednak spostrzegłam, że Leon aż się trzęsie.
- Chcesz się ogrzać? - zapytałam, cały czas dysząc. Wpatrywałam się w jego brązowe oczęta, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
- T-tak, to d-dobry pomysł. - zaśmiał się, wiąż drżąc. Wyglądało to zabawnie, ale się zmartwiłam, bo nawet zwykłe przeziębienie może być uciążliwe. Wstałam energicznie, po czym pomogłam towarzyszącemu mi samcowi. Miałam zadziwiająco dobry humor. Nie wiedziałam, co jest tego przyczyną. Może to, iż poznałam Leona? Iż nieco się otworzyłam na nowych znajomych? Lub po prostu świetna zabawa, którą również można uznać za trening? No nie powiem, jestem wykończona tak samo, jak po przebiegnięciu dłuższego dystansu.
- Więc co powiesz na rozluźnienie się... w klubie? - zapytałam, po czym sama prychnęłam z tego, co właśnie powiedziałam. Pies natomiast wziął to zupełnie na poważnie i radośnie skinął głową. Z zaskoczenia uniosłam wysoko kąciki ust, uważając, że to jednak nie jest taki głupi pomysł. Była dopiero trzynasta, także do końca dnia zostało jeszcze sporo. Tak, wiem, iż to nie jest najlepsza pora na rozrywkę tego typu, ale zawsze lepsze to, niż marznięcie w otulającym śniegu, prawda? Wreszcie ruszyliśmy w stronę wybranego celu. Zanim jednak tam dotarliśmy, gubiliśmy się po terenach. Co z tego, że prowadziła nas prosta ścieżka. Co z tego. Nie mam pojęcia, jak to zrobiliśmy. Fakt, zbaczaliśmy co jakiś czas z drogi, gdyż zainteresowały nas różne widoki, ale wydawało mi się, iż wracaliśmy później na wyznaczoną trasę. Tak minęła godzina, niezbyt spokojna, jednak przyjemna godzina. Spędziłam ją z nowym znajomym, z którym naprawdę sympatycznie się rozmawia, dlatego nie miałam powodów, by narzekać. Gdy spostrzegliśmy budynki, ucieszyszliśmy się, tego nie ukrywam. - Jeśli pierwsza dotrę do baru, stawiasz mi wino! - rzekłam radośnie i szybko, po czym popędziłam do klubu. Leon zaraz za mną, biegliśmy równym tempem. Natomiast udało mi się wygrać, gdyż zaraz po wejściu, ruszyłam do wysepki. Samiec z uśmiechem cały czas siedział mi na ogonie, ale kiedy zauważył, że już dotarłam, zwolnił.
- Dwa wina poproszę. - powiedział ciepło do barmana, zerkając na mnie. Gdy zamówił trunki, dosiadł się do mnie. - Tak czy inaczej bym zapłacił za ciebie. - stwierdził, śmiejąc się krótko. Ja również zachichotałam, jednak skończyłam dopiero po otrzymaniu alkoholu w kieliszku. Zaczęłam go pić z towarzyszącym mi psem.
- Ale pyszne... - rzekłam, delektujac się napojem. Leon skinąl pyszczkiem, po czym wziął kolejny łyk. Widać było, iż jemu też smakuje. Od wina się zaczęło. Od jednego niewinnego wina. Skończyło się natomiast na kilku whisky, paru drinkach, niewielkiej ilości łyków wódki. Pamiętam tańce, tak, szalone tańce. Pamiętam też zakłady o to, kto szybciej, czy więcej wypije. Działo się, działo, ale wreszcie musiało się skończyć. Już przed dwudziestą urwał mi się film. Mimo wszystko, bardzo mi się podobało. Naprawdę świetnie się z niedawno poznanym kolegą bawiłam. Humor dopisywał mi cały czas, dopóki nie nadeszła chwila obudzenia się następnego dnia. Coś okropnego. Chociaż okna w moim domku były zasłonięte, miałam wrażenie, że cały czas raziło mnie słońce. Przez to dochodził ból głowy, straszliwy ból głowy. Często, by go nieco zmniejszyć zaciskałam mocno szczękę, bądź silnie zamykałam oczy. Złe samopoczucie także mnie nie opuszczało. Czułam się serio masakrycznie, nie miałam ochoty gdziekolwiek wychodzić. Mimo to oczywiście musiałam, bo w swojej siedzibie nie mam na tyle zapasów jedzenia, aby wystarczyło na calutki dzień. Wyszłam najpierw na śniadanie, później obiad. Przechodziłam przez zaśnieżone ścieżki, niczym niewidzialna, niezauważalna. To mi pasowało. Nie chciałam z kimkolwiek rozmawiać. Pragnęłam tylko odpocząć i jak najszybciej wyjść z tego stanu, który aktualnie mi dokuczał. Kac. Po prostu kac. Kac, powodujący obrzydzenie do alkoholu, przynajmniej u mnie. Niby piwo było dość dobrym lekarstwem na wybudzenie się z tego transu, ale nie. Nie wezmę tego świństwa pod żadnym pozorem. Nie.
Dzień przebiegł mi bardzo nijak. Nie polepszało się, jednak też nie pogarszało. Leżałam większość czasu w łóżku, śpiąc lub czytając książki. Jakoś udało mi się go przetrwać, samotnie, chociaż, nie do końca. Pod wieczór postanowił mnie odwiedzić Leon. Wyglądał znacznie trzeźwiej, niż ja.
- Jak się czujesz? - zapytał zaraz po tym, gdy zaprosiłam go do środka.
- Okropnie. - odpowiedziałam, wzdychając ciężko. - A ty? - dodałam po chwili, ożywiając się nieco. Samiec usiadł obok mnie, uśmiechając się lekko.

Leon?
QUEST ZALICZONY
!25 sztuk złota i 30 PD!

1 stycznia 2018

Od Kimble'a cd Leona

Patrzyłem na leżącego dobermana. Nie czułem jakiejś bliskiej więzi z tym psem, nie nienawidziłem go- był mi obojętny. Patrzyłem na niego zaskakująco spokojnym wzrokiem, co jakiś czas sprawdzałem tętno i wymieniałem kroplówkę. Nudna, codzienna praca. Witam w moim świecie. Zastanawiałem się jakim cudem mogłem wymienić z Leonem kilka zdań w ,,miły" sposób. ,,Kimble, co ty wtedy ćpałeś do cholery?!" Skarciłem się w myślach. W końcu, po dość długim czasie obudził się.
- Co mi się stało?- zapytał zdziwiony i jednocześnie przestraszony doberman
-Nie wiem.
-Nie wiesz?! To, czemu jesteś lekarzem?!
- No To inaczej. Jeszcze nie wiem.- mówiłem spokojnym, obojętnym tonem, który w domyśle oznaczał,,Znikaj mi z oczu jak najszybciej"
Czasem się zastanawiam, jak można być takim ignorantem? Lekarz to nie Bóg, żeby od razu wiedział, co się stało z pacjentem. Wszelcy medycy wykonują swoją pracę jak najlepiej i najsumienniej, pracują długie godziny i, nie dość, że muszą się użerać z irytującymi pacjentami, to oni jeszcze mają do nich pretensje, że na zawołanie nie postawią diagnozy.
-Jeśli masz ochotę, mogę Cię wypisać do domu, ale..
-Ale?
- Ale robisz to na własną odpowiedzialność. Jeden pacjent w tą czy w tamtą, mi bez różnicy. Jak widzisz, nie należę do najprzyjemniejszych lekarzy, ale skutecznych. To jak, zostajesz tutaj, czy wracasz do siebie?


Leon?