21 marca 2018

Od Benjamina

 Uwierzcie, nic nie było w stanie oddać w stu procentach uczucia, które przepełniało mnie od środka. Nie była to żadna złość, nie był to żaden smutek czy poczucie bezsilności, to nie była tym bardziej radość albo euforia, nie czułem żadnej dumy, żadnej satysfakcji, na niczym się nie zawiodłem, sumienie mnie nie gryzło, nie dziwię się, minęło dopiero kilka minut od chwili, gdy ostrze sztyletu przeszyło szyję ofiary na wskroś. Przyglądałem się zakrwawionemu ciału, czekając na jakiekolwiek rozwinięcie akcji, jakim mogłoby być przykładowo pojawienie się rodziny zamordowanego, co miałoby tak naprawdę fatalne skutki dla mnie, gdyż poszkodowani mogliby śledzić mnie, a co gorsza dostać na tereny Cascadas. Prawdę mówiąc, miałem w dupie los tych zapchlonych kundli, poza Roxy, która intrygowała na swój własny sposób, dosyć ciekawy sposób, czym zdołała zdobyć moje uznanie, chociaż nadal nie potrafiłem zrozumieć toku myślenia tej suki, przed oczami ciągle mam scenę dobicia, gdzie nie raczyła skrócić biedakowi czas cierpienia i zabić go, a stać pionowo i spoglądać na mnie, który zdecydował się niemalże bez wahania na uczynienie tego. Także powinien być mi wdzięczny.
 Złapałem w zęby tylnią łapę martwego, ciągnąc go przez połowę lasu, aż do kanionu, gdzie miał w planie zrzucić je na pożarcie... hien? Czegokolwiek co je psie mięso.
 Słońce zbliżało się ku horyzontowi, podczas gdy ja znajdowałem się dobre kilka kilometrów od Cacadas.


To wcale nie jest takie krótkie(Ben nie może odpaść, więc krótkie!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz