31 grudnia 2017

Krótkie podsumowanie miesiąca+niespodzianka!

Witajcie, moi kochani!

Jestem dumna. Jestem dumna z was wszystkich, z całej dziesiątki. Niektórzy włożyli w to więcej pracy, niektórzy mniej. Ale robiliśmy, a właściwie zrobiliśmy to razem. Może to nie jest wysoki wynik, jednak dla nas, sfory, która istnieje zaledwie 9 dni(działamy od 22.12!), to naprawdę dużo. 33 posty - otwarcie, formularze i opowiadania. Nie jest to okrągła liczba, ale warto podziękować. Największy wkład w to włożyli:
Malcolm - 7 opowiadań
Suzaan - 4 opowiadania
Sasuke - 3 opowiadania
Marshmellow - 3 opowiadania
Dlatego chcę wam gorąco podziękować, moi drodzy. Nie sądziłam, że w tak krótki dzień do naszej sfory dołączy aż 10 członków.
~***~
Poza tym różowo-fioletowy szablon długo się nie nabył. Zmieniłam kolorystykę szablonu(z pomocą wspaniałej Avu, która pomogła przy HTMLu) na bardziej zimową. Chociaż nadal wprowadzam poprawki, można uznać, że szablon jest gotowy. Nie zmienia to faktu, że szablon wykonała niezastąpiona aleks, za co dziękuję jeszcze raz.
~***~
Ale to nie koniec! Co miesiąc-dwa organizowane będą... poszukiwania! Tak, właśnie poszukiwania. Ale na czym to polega? Każdy może napisać dowolną ilość opowiadań w których dowolna postać wyruszy na parudniowe poszukiwania(od jednego do trzech dni). Jaki to ma cel? Poszerzamy tereny! Autor przesyła zdjęcie, nazwę oraz opis danej lokacji. Autor, który napisze najwięcej opowiadań - bonus! Macie czas do 14.01!
Minimalnie 400 słów!

~Malcolm

30 grudnia 2017

Od Sasuke'a cd Marshmellow

Resztę nocy pies spędził śpiąc w wyznaczonym dla niego lokum. Nie musiał zaprzątać sobie głowy czy chce tu zostać czy nie. Miał swój cel, który za wszelką cenę chciał osiągnąć, a dołączenie do sfory było pierwszym punktem do realizacji postanowień. Determinacja, którą miał w sobie Sasuke, była wystarczająco silna, aby przerwała nawet wiele niepowodzeń. Sen Sasuke był spokojny, pierwszy raz od kilku dni. Cały czas śniły mu się te same pyski z przeszłości. Te zimnie oczy ojca, zeszklone oczy martwej matki, wiecznie skrzywiony pysk brata, zawód w oczach ukochanej. Od tego dnia musi się to wszystko zmienić! - pomyślał Sasuke przez sen - Jedynie cel zostanie ten sam. 
Z samego rana Sasuke w zwyczaju udał się na polowanie. Z tego co zaobserwował sfora posiadała myśliwych, jednak nie należał jeszcze oficjalnie do sfory, aby brać od nich pożywienie, już wczoraj z tego korzystał, nie chciał nadwyrężać ich dobroci. Wyszedł ze swojego lokum. Rześkie, poranne powietrze pobudziło go na dobre. Złapał trop sarny i szybko ruszył do źródła zapachu. Sasuke przykucnął przy drzewie obserwując sarnę, która pasła się nieopodal. Nagle usłyszał odgłos przedzierającej się przez krzaki sierści. Sarna też to usłyszała i uciekła. Pies warknął lekko pod nosem. Obok niego po chwili pojawiła się Marshmellow. 
- Zdecydowałaś się? - zapytał. 
- Na co?
- Czy zostaniesz w sforze?
<Marshmellow?>

Od Marshmellow cd. Malcolma(do Sasuke'a)

Spojrzałam na Sasuke'a. Jego stosunek wydawał się prosty - idę, nabiorę sił i zrobię co mam zrobić. Malcolm zdecydowanie czekał na mój ruch, jak gdyby wyczuł Sasuke już przy pierwszym spotkaniu, którego ja wcześniej nie mogłam poczuć i tylko ze względu na mnie zaproponował abyśmy rano zdecydowali co zrobić.
- No to idziemy. - Wydusiłam z siebie prowokując przy tym uśmiech na własnej mordzie. 
Malcolm, przywódca sfory, którego nawet nie podejrzewałam o to, lecz gdyby spojrzeć na jego postawę i stosunek widać jaką rangę zajmuje. Po jego sposobie bycia nie było już wątpliwości, że dowodzi sforą. 
Od samca otrzymaliśmy jedzenie. Ba... Byłam głodna. Nie... Byłam piekielnie głodna. Mimo burczącego brzucha zjadłam dość małą część swojego dania, emocje które towarzyszyły mi tego dnia wystarczająco mnie nakarmiły. 
Pies wskazał nam komnaty w których mieliśmy spędzić noc i poukładać sobie wszystko w głowach. Decyzja Sasuke była prosta, ja nie bardzo wiedziałam co tu robię i czy to właściwy wybór. 
W każdym bądź razie... Było tu przytulnie i ciepło, zmęczenie dawało się we znaki, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na odprężenie, moje uszy słyszały każdy dźwięk, nos czuł wszystko a ciało? Czerpało rozkosz z wylegiwania się. Zmartwienia w tej chwili odeszły, chciałam i pragnęłam tylko tego, aby oczyścić swój umysł. Było to nie tylko zdrowe dla mojej psychiki, ale też zapowiedź udanego jutra.


Sasuke?

Od Suzaan cd. Malcolma

Przygotowania do uroczystości szły naprawdę szybko, ale przyjemnie. Razem z innymi członkiniami sfory ustaliłyśmy, która czym ma się zająć. Wyszło jednak na to, że wszystkie zostałyśmy w kuchni. Po jakimś czasie pomieszczenie było pełne od przeróżnych zapachów, niektórych mdłych, innych zachęcających do zjedzenia. Niestety w końcu musiało to się zmieszać. Powstała okropna woń. Miałyśmy ochotę uciec z tych czterech ścian, ba, w ogóle zamku. Postawiłyśmy jednak na otwarcie wszystkich okien, co było raczej mądrzejszym pomysłem. Gdy się wywietrzyło, mogłyśmy na spokojnie dokończyć wszystkie dania. Nie posiadałyśmy nawet chwili, by odpocząć i rozmyślać nad tym, czym pozostałe psy się zajmują. Chciałyśmy dać z siebie wszystko. Pokazać, iż wspólnie damy radę. Byłyśmy wręcz pewne, że wspaniale się z tym uporałyśmy. Kiedy wszystko było gotowe, każde pożywienie miało swoje miejsce na pięknie udekorowanych naczyniach, postanowiłyśmy chociaż trochę posprzątać kuchnię, by Malcolm nie zastał jej brudnej i pełnej od resztek żywności.
Wreszcie mogłyśmy opuścić pomieszczenie, w którym spędzałyśmy połowę dzisiejszego popołudnia, aż do wieczoru. Z gotowymi potrawami ruszyłyśmy w stronę sali, gdzie były już ułożone wszystkie krzesła, stojące przy ogromnym stole. Nad nim wisiał świecznik z wysokimi, zapalonymi już świecami. On, wraz z powieszonymi na ścianach pochodniami oświetlali całe wnętrze. Do tego te cudowne, dotykające aż wypolerowanej podłogi zasłony, ah! Było naprawdę prześlicznie, już nie mogę doczekać się rozpoczęcia uroczystości. W postawieniu dań pomogli nam przybyli samce. Malcolm i Sasuke podawali nam pełne od pożywienia naczynia, natomiast my je układałyśmy na stole, pokrytym koronkowym obrusem z pozłacanymi wykończeniami.
- To będzie wspaniałe przyjęcie. - mruknęłam cicho do wysuwającego łapkę z przygotowaną rybą Malcolma. Odebrałam potrawę i położyłam ją w wolnym miejscu. Pies się uśmiechnął, co ja po chwili odwzajemniłam. - To wszystko? - zapytałam się dziewczyn, spoglądając na każdą po kolei.
- Chwilka... - pisknęła Husi, poprawiając serwetę, która przez przypadek się podwinęła. - Wszystko! - rzekła, po czym wszyscy się zaśmiali.
- Czas rozpocząć! - powiedział donośnym głosem alfa sfory, na co wszyscy pozostali zaczęli wyć ze szczęścia. Dołączyli się również samce, właśnie wchodzący na salę. Zasiedliśmy do stołu, po czym ze smakiem zaczęliśmy rozkoszować się daniami. Już na początku cała kucharska ekipa otrzymała komplementy, dotyczące jedzenia. Mężczyźni cały czas nas chwalili, przez co jedna się zawstydziła, druga zarumieniła, inna wesoło uśmiechnęła, a ja podziękowałam za wszystkie. Co dość mnie zdziwiło, Malcolm dopiero po kilku kwadransach spostrzegł, że nie ma alkoholu. Rzekł, iż tak nie może być i zaraz po tym ruszył do swojej małej spiżarni, gdzie chował swoje zdobycze. Wyciągnął trochę wina, trochę piwa, trochę whisky. Zapytałam się, tak jaki inni, skąd to wytrzasnął, jednak ten odpowiedział milcząc. Kiedy pozostali odpuścili i zajęli się polewaniem trunków, mi szepnął do ucha:
- Tajemnica. - zachichotałam cicho, wpatrując się w jego oczy. Kasztanowe... hipnotyzujące. Od dalszego patrzenia powstrzymała mnie Marshmellow, podając lampkę czerwonej cieczy. Bez zastanowienia wzięłam pierwszego łyka. Później drugiego, trzeciego... Chociaż pierwszy raz piłam wino, ani razu nie miałam skwaszonej miny. Zasmakowało mi, dlatego po chwili już napoju nie było. Poprosiłam o dolewkę, jednak tym razem odstawiłam obok talerzyka. - To co, najedzeni? - zapytał Mal, gdy skończył jeść dziczyznę. - W takim razie zapraszam na parkiet! - powiedział wesoło, widząc kiwające mordki innych. Wstał z krzesła, a następnie stanął przede mną. Co zrozumiałam od razu, prosił mnie o wspólny taniec. Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem, po czym radośnie zeskoczyłam i ruszyłam z nim na środek sali, czyli przed część jadalni. Po sekundzie usłyszałam melodię, dochodzącą z włączonego gramofonu. Identyczny miała Urshula, zawsze słuchała z niego muzyki podczas kolacji. Suz, teraz nie o tym. Zajmij się wspaniałą teraźniejszością. Moje łapy zaczęły same chodzić w rytm. Kąciki ust Malcolma przez to się uniosły, widać było na jego mordce rozbawienie. Nie przejmowałam się tym, bo to przecież zabawa. Również zaczęłam się śmiać, jednak zostałam przez samca uciszona, kiedy ten wtulił się we mnie delikatnie. Ja także go objęłam, nie wiem dlaczego, po prostu. Tak zaczęliśmy powolny taniec, na parkiet ruszyły także inne pary. Podobało mi się. Było tak... romantycznie.

Malcolm? Prawda, prawda c;

Od Leona cd. Suzaan

Był piękny, zimowy poranek. Gdy słońce ogrzało mój grzbiet, postanowiłem potrenować. Najpierw zjadłem pożywne śniadanie, potem wyszedłem. Alfa sfory, Malcolm, kazał mi ćwiczyć w lasku niedaleko gór. Pobiegłem tam więc truchtem, a na miejscu postanowiłem chwilkę pozwiedzać. Wybrałem swoją dróżkę. Przeskakiwałem przez kłody leżące na drodze. Gdy przeskoczyłem jedną z nich, zatrzymałem się. Usłyszałem dziwny dźwięk. Po chwili leżałem już na ziemi. Wpadła na mnie suka.
- O jeny! Bardzo Cię przepraszam, powinienem ćwiczyć na wyznaczonych ścieżkach,a nie wybierać je sobie sam. Nic Ci nie jest?- N-nic się nie stało. Nie spodziewałam się tu nikogo ze sfory. Chyba że nie jesteś tutejszy... -powiedziała suka, otrzepując się z uśmiechem.- Też nie spodziewałem się tu nikogo ze sfory. Należę do Kingdom Of Dogs i jestem mordercą. Miałem tutaj ćwiczyć.- O rany! Naprawdę? Ja też jestem mordercą i też miałam zamiar tu trenować. Jestem Suzaan. A Ty?- Leon, miło mi cię poznać. To może najpierw... pościgamy się?- Zgoda - odpowiedziała Suzaan. Ruszyliśmy do biegu. Wyprzedzałem sukę, jednak ta nie dawała za wygraną. Na swojej drodze mieliśmy wiele przeszkód - musieliśmy biec slalomem między drzewami, które czasem między sobą miały bardzo małe odstępy. Na koniec naszego maratonu, na ostatniej prostej musieliśmy przeskoczyć dosyć wysoką belkę. Nie przechwalając się, wygrałem o włos, ale niestety po przekroczeniu beli, potknąłem się o kamień. Suzaan upadła na mnie.- Ojć, sorki.- Nic nie szkodzi. - odpowiedziałem, a gdy Suzaan się podniosła, wstałem i otrzepałem się.- Chyba starczy nam już tego treningu.- Zmęczyłaś się?- Trochę.- To chodźmy już do domu. - odparłem. Pod domkami, gdy już żegnałem się z Suzaan, poczułem zimno na grzbiecie. Odwróciłem pysk, w który następnie oberwałem śnieżką. - A więc tak się chcesz bawić... - wymamrotałem sobie pod nosem, lepiąc kulkę ze śniegu. I tak rozpętała się wojna.

<Suzaan?>


29 grudnia 2017

Od Malcolma cd. Sasuke'a(do Marshmellow)

 Zainteresowany podchodziłem coraz bliżej, podsłuchiwałem dwójkę psów. Nie powinienem, jednak zaintrygowała mnie ich rozmowa, mówili o sforach, rozpadzie wielkich stad. Nie słyszałem wszystkiego wyraźnie, jedynie pojedyncze słowa. Kroczek za krokiem, starałem się być cicho, co z początku dosyć mi się udawało, jednak z każdym kolejnym krokiem rosnęło zagrożenie, że mnie usłyszą. W końcu zdecydowałem się wyjść. Samiec zareagował jako pierwszy, cofnąłem się. Nie miałem zamiaru atakować, nie bez powodu. Byli na terenach Kingdom of Dogs, jeśli okazałaby się, że to szpiedzy, nie byłoby za ciekawie. Już jeden incydent z ludźmi wystarczył jak dotąd. Spokojnym głosem wyjaśniłem, że nie powinien się denerwować, że dbam jedynie o dobro sfory. Sfory? powtórzył. Skinąłem zgodnie łbem. Nie ulegało to wątpliwości. Niezbyt rozumiałem o co chodziło psu, mówiłem jasno i wyraźnie. Wymieniłem spojrzenia z jego kompanką(bądź kompanem, jednak wyglądała na sukę). Nie wiedziałem co robić, jedynym wyjściem było kontynuowanie dialogu. Zadałem więc pytanie, czego tutaj szukają. Chwila minęła zanim postanowił ponownie zabrać głos.
 — Sasuke — odparł oschle. — Szukam sfory.
 W myślach powtórzyłem jego słowa. Szuka sfory, a ja stoję przed nim. Przywódca sfory.
 — A ty? — zwróciłem się do siedzącej suki.
 — Marshmellow. Spotkałam go na swojej drodze.
 Dwójka nieznanych mi psów na moim terenie. To albo wróżyło nieszczęście albo szczęście. Albo im zaufamy, a oni nas zdradzą, albo zostaną, wierni sforze.
 — Malcolm, przywódca Kingdom of Dogs — przedstawiłem się. — Jest późno, nie uważacie, że powinniście znaleźć schronienie, chociaż na noc?
 — Sugerujesz, że powinnam spać z nim? Nie. Nie ma takiej potrzeby.
 — Nic takiego nie mówiłem. Idziecie ze mną, dostaniecie coś do jedzenia i komnaty na noc. Rano zdecydujecie co zrobicie dalej.
Marshmellow?

Od Sasuke'a cd. Marshmellow(do Malcolma)

- Nie proszę Cię o pomoc. Ale skoro Ty nie masz gdzie iść to chodź ze mną. - odparł pies. 
- Stan pacjenta jest stabilny. Nie żyje... - charknęła suczka pod nosem. 
- Słucham? 
- Nie mów "słucham" bo Cię wyr*cham... - rzuciła. 
Sasuke uniósł kąciki pyska. 
- Nie trzeba, życie już mnie wypieprzyło na lewo i prawo. - po chwili zapytał. - To jak? Idziesz ze mną? 
Zawahała się, było to mocno widoczne, wyglądała na bardzo zdezorientowaną i niepewną.
- Pójdę. - Westchnęła, a pies odpowiedział jej kiwnięciem głową. Sam wyprzedził ją i ruszył w stronę gdzie wskazała wcześniej. 
- Tak w ogóle. To po co szukasz tej sfory? Możesz przecież dalej podróżować sam. 
- Muszę zebrać siły na ostateczne starcie z pewnym psem. - odparł szczerze.
Wiatr rozwiał sierści psów. Do wyznaczonego miejsca było dość daleko. 
- Skąd jesteś? - zapytał. 
- To nie jest ważne. 
- Rozumiem. 
Wtem do nosa psa wpadł mocny zapach samca. 
- Niedawno tu był pies. - odparł spokojnie. - Ma silny zapach, musi to być przywódca tego stada. 
- Co w takim razie robi daleko od swoich terenów?
- Może poszerzają je. Czemu nie mieli by zagarnąć terenów, które są niczyje? Sfory rosną w siłę od kiedy te większe się rozpadły... 
- O czym mówisz? 
- Nie słyszałaś? Rozpadły się dwie największe sfory, głównie przez zaniedbywanie przez swoich przywódców... Ja jestem z takiej sfory. 
- Pies jest na dziesiątej. - urwała nagle Marshmellow. 
- Nie chcemy prowokować walki! Kim jesteś? - zawołał Sasuke. 

<Malcolm?>

Od Marshmellow cd. Sasuke'a

Spuściłam lekko łeb i uszy bezradnie skierowałam ku tyłowi, wyglądałam jak prawdziwy przybity pies. W żołądku mnie lekko ścisnęło, poczułam pieprzoną bezradność, smutek i przygnębienie. Szczęście w nieszczęściu szybko wróciłam do swojej skóry, wyprostowałam się dumnie i lekko chrząknęłam, zabrzmiało to prawie jakbym miała pomylić się w zdaniu, albo w życiu. 
- Przed siebie. - Odpowiedziałam PRAWIE pewna siebie. - W życiu najważniejsze to nie cofać się... Tak? - Dodałam lekko niepewna tego co mówię, lecz w moim tonie starałam się zachować powagę i pewność. 
Pies nie drgnął. Dalej obserwował mnie u ważnie. Dopiero po chwili odpowiedział.
- Z przyszłości należy wyciągać wnioski, więc spojrzeć nie zaszkodzi.
Obróciłam się do psa i uniosłam charakterystycznie ku górze jedną brew. 
- Nie znasz mnie, nie mów tak. - Ucięłam krótko i chłodno. 
- Nikt tu nie mówi o tobie - zaśmiał się Sasuke. - Mówię ogólnie, ale skoro chcesz mówić o sobie, to może lepiej się poznamy?
Na jego słowa prawie się zakrztusiłam własną silną. Zawahałam się i zdezorientowałam. 
- Okej, jasne.. Czemu nie. - Zironizowałam lekko. - A tak poważnie to... Nie śpieszy ci się gdzieś? Nie zmierzasz gdzieś? Pierwszy raz spotykam psa, który miałby czas na poznawanie się. 
Kąciki psa lekko się uniosły. 
- Szukam sfory. - odparł po prostu.
- Sfory? - Zdziwiłam się i podeszłam jeszcze bliżej. 
- Miejsca w którym mogę zamieszkać. - w jego głosie wyraźnie zabrzmiała nutka znudzenia.
- Nie zaprowadzę cie do niej, nie mam pojęcia gdzie jest. - Westchnęłam. - Ale tam, w stronę księżyca czuć wyraźnie, że teren penetrowało więcej niż 8 łap. 
<Sasuke?>

Od Malcolma cd. Suzaan

 Rozejrzałem się dumny po całej sali. Każdy coś robił, a to przesuwał, a to stawiał. Szykowaliśmy wszystko na jutrzejszą biesiadę. Dziś było późno, jednak warto było poustawiać między innymi stoły, krzesła, aby jutro było to już z głowy. Na szczęście udało mi się uciec przed nimi, zanim wsadzili mnie do warczącego pojazdu, a przed tym do klatki. Nie miałem zamiaru zostawiać moich przyjaciół, gdy miałem okazję uciec. Myślicie, że bym ją zmarnował? Taka opcja nie wchodziła w grę. Wróciłem do nich, do mojej rodziny. Stojąc obok Suz poczułem, jakie to dla mnie ważne. Gdyby nie oni, pewnie nadal błąkałbym się po tych terenach, czekając na zbawienie. Dobrze się stało, bardzo dobrze.
 Wszystko było ustawione, dziś wszyscy nocowali w zamku, aby stawić się na posiłek o odpowiedniej porze, czyli równo w południe. Każdy zyskał na jedną noc własną komnatę, gdzie mógł się w spokoju wyszykować. I ja wróciłem do siebie, zmęczenie dawało we znaki, dlatego bez zbędnych czynności udałem się spać, chociaż dzisiaj chciałem się wyspać, co było rzadkością, ponieważ zazwyczaj kładłem się po północy, jak nie później, a wstawałem o siódmej. Zegar wskazywał dwudziestą drugą, zasnąłem.
 Uśmiechnięta postać kroczyła przez pola. Szła w moją stronę. Czy planowała coś złego? Zamknąłem oczy, bo tak mi kazała. Usiadłem, bo tak mi kazała. Teraz miałem otworzyć oczy, rozpłynęła się. Złudzenie.
 Otrząsnąłem się. Rozejrzałem niespokojnie po komnacie. Chyba wszystko było w porządku. Dziś czekał mnie obiad, a następnie zabawa. Czy ten sen miał coś znaczyć? Krótki, ale z sensem. Wątpiłem, że dotyczy dzisiejszego wydarzenia. Próbując o tym zapomnieć, zacząłem szykować się do wyjścia z komnaty, bo było dosyć późno, po dziesiątej, a trzeba było jeszcze postawić wszystkie potrawy, a ugotowaniem ich zajęły się nasze sunie, za co byłem im dozgonnie wdzięczny, bo chyba pamiętamy co ja upichciłem ostatniej wigilii. Spotkałem Sasuke'a, który towarzyszył mi aż do sali. Tam zastaliśmy zapracowane suczki. Wszystko było idealne.

Suzaan? Wybacz za powalającą długość, jednak wątek musi się szybciej rozwijać, prawda?

Od Suzaan cd. Malcolma

Byłam przerażona. Biegłam. Byłam zdezorientowana. Pędziłam. Byłam zdruzgotana. Szukałam.
Szukałam każdego wzrokiem. Wzrokiem zamazanym. Łzy same napływały mi do oczu, ignorowały moje błaganie, by przestały. Miałam ochotę się wydrzeć, zatrzymać się w czasie. Nie może się stać najgorsze, nie może. Jako pierwszy cel wyznaczyłam sobie wszystkie domki. Darłam się przy każdych drzwiach. Wreszcie odnalazłam jedną żywą istotę, która po usłyszeniu mego głosu, wybiegła ze swojego mieszkanka i popędziła do zamku. Małych budynków zabrakło, odnalazłam tylko jedną osobę. Nie rezygnowałam. Nie mogłam. Ruszyłam w kierunku mieszczącego się niedaleko Jeziora Maison. Było ciemno, co normalne o północy. Nie widziałam nikogo, dopóki nie zauważyłam pary psów panikujących przy brzegu. Gdy się zbliżyłam, zauważyłam ich mordki. Stało się to dopiero wtedy, gdyż księżyc odbijający się w wodzie oświetlał nieco teren. Im również rozkazałam jak najszybciej mknąć do siedziby alfy. Oprócz ich usłyszała mnie też Rosebud, wpatrująca się we mnie z przerażeniem. Po chwili jednak zaczęła gnać za Husi i Kimble'em. Pobiegłam dalej. Tym razem jednak z głośnym krzykiem. To pomogło, bo zza krzaków wyszli najświeżsi członkowie Kingdom of Dogs. Po wymienieniu się wzrokiem ruszyli w kierunku zamczyska.
- Raz... dwa, trzy... cztery, pięć i sześć... ile ich do cholery jest?! - wyszeptałam do siebie poirytowana. Kompletnie nie wiedziałam, czy ktokolwiek jeszcze gdzieś się chowa, czy już wszyscy znajdują się w wyznaczonym przez Malcolma zamku. Nie mogę go zawieść. Nie mogę ich wszystkich zawieść. Powiedział wyraźnie, że nie ma innej możliwości, niż sprowadzenie w s z y s t k i c h. Ja natomiast nie wiem, czy ci wszyscy już przeze mnie zostali odnalezieni. Łzy ponownie zaczęły mi zlatywać po polikach. - Suzaan, proszę cię, ogarnij się. - syczałam do siebie, zaciskając mocno szczękę. Rozglądałam się dookoła, próbując spostrzec jakąś sylwetkę. To jednak na nic. Nie mogę go zawieść. Nie mogę ich wszystkich zawieść. Powtarzałam to sobie cały czas. Jeśli zginą, to będzie moja wina. Bo nie dopilnowałam, by znaleźli się w bezpiecznym miejscu. Bo zrezygnowałam. Bo odpuściłam. Wzięłam głęboki wdech i pędem ruszyłam przed siebie. Chyba nigdy wcześniej tak szybko nie biegłam. Moje łapy zaczęły stąpać po leśnej ściółce. Każdą przeszkodę, strojącą mi na drodze omijałam bez problemu. Skupiłam się na drodze, ale nie tylko. Musiałam pamiętać o najważniejszym. O odnalezieniu pozostałych. Pomimo tego, że nawet nie mam pewności, czy ci pozostali jeszcze istnieją, nie mam zamiaru teraz wracać do siedziby alf. Muszę ich zobaczyć. Muszę im powiedzieć. Muszę z nimi wrócić.
Byłam przerażona. Biegłam. Byłam zdezorientowana. Pędziłam. Byłam zdruzgotana. Szukałam.
Wreszcie się udało, wreszcie ich mam. Boże, Leon, jak ja mogłam o tobie zapomnieć. Tak samo o tobie, nieznany mi na razie osobniku. Powiedziałam tylko "Chodźmy" i równym krokiem ruszyliśmy w stronę zamku. Tam czekała już na nas cała reszta. Siedzieli w jednym kącie, w sali balowej. Rozejrzałam się w milczeniu. Nikt nic nie mówił. Każdy był przerażony zaistniałą sytuacją. Podbiegłam do ogromnych okien, przez które miałam widok na tereny sfory. Miałam nadzieję, iż zaraz ujrzę Malcolma, jednak czekać musiałam długo. Wszyscy cały czas w bezruchu, tak samo ja. Łzy mi już nie spływały, jedynie łapy ciągle drżały. Parapet był lodowaty, natomiast nie zamierzałam z niego złazić. Sekunda po sekundzie, Minuta po minucie. Czas leciał, ale nadzieja nie opuszczała. On wróci. Spokojnie.
Nagle usłyszałam huk, a bardziej skrzypienie. W pomieszczeniu nie było żadnych drewnianych mebli, dlatego wskazywało na jedno. Ktoś otworzył drzwi. Jako pierwsza popędziłam do wejścia, za mną cała gromadka członków sfory. Stanęłam tuż przed nim. Przed Malcolmem. Bez wahania rzuciłam mu się na szyję, cały czas milcząc. Nie płakałam. Tym razem, kiedy swobodnie mogłabym się rozryczeć, tego nie robiłam. Co się ze mną dzieje?
- Witaj, Suzaan. Witajcie wszyscy! - przywitał się dumnie, oddychając ciężko. Puściłam go, niech odetchnie.
- Zrobili ci coś? - zapytałam zatroskana, naprawdę się bałam. Przecież to są ludzie, najbardziej nieprzewidywalne istoty, jakie kiedykolwiek w życiu poznałam.
- Nie. Odpuścili. - odpowiedział cicho, wpatrując się we mnie. Zmarszczyłam brwi, tego się nie spodziewałam. Mimo wszystko, uszczęśliwiłam się, bo do tego powód mam. - Sfora jest bezpieczna, udało nam się! - rzekł donośnym, ale radosnym głosem, spoglądając na wszystkich. Przez to, że tak zaakcentował przedostatnie słowo swojej wypowiedzi, w zamku zapanowała ogromna euforia. Niektórzy wyli ze szczęścia, inni płakali, pozostali po prostu się uśmiechali. Tak jak ja. Unosząc wysoko kąciki ust, wpatrywałam się w strojącego obok samca. On po chwili również odwrócił na mnie wzrok.
- Co powiesz na uczczenie zwycięstwa? - zapytałam ciepłym głosem, przygryzając dolną wargę.
- Jestem za. - zaśmiał się. Był wesoły. Jak alfa jest wesoły, cała sfora także. 

Malcolm?

Od Malcolma - Quest #3

 Dzień się kończył, na szczęście. Chociaż nie było co narzekać, bywało gorzej, a dzisiaj było dosyć luźno. Padłem na pysk na łóżko, pragnąłem odpocząć. Tak mówiły łapy, serce kazało mi się wyszaleć, aby zaznał choć trochę przyjemności płynącej z zabawy w... klubie. Tak, w klubie. Przyznaję, od naprawdę dawna nie piłem żadnego alkoholu. Ale jeśli miałbym bawić się tam sam... chwila, chwila. Husi organizuje dziś imprezę, więc dlaczego szanowny pan Alfa miałby nie wparować? Zdziwią się, bo zazwyczaj wieczory spędzam w swojej komnacie, kombinując, co robić, aby było dla nas wszystkich dobrze. Na ten wieczór planowałem zapomnieć o obowiązkach, rozerwać się u boku przyjaciół. Miałem mocną głowę, więc nie zaszkodziło co nieco wypić.
 Dziewiętnasta pięćdziesiąt dziewięć, a ja jak szalony pędziłem na dół. Minuta i się spóźnię, a tak nie wypada. Gdy moja łapa stanęła na czarnych kafelkach, którymi wyłożona była klubowa podłoga, zawahałem się, czy aby na pewno to dla mnie. Jakoś nie wyobrażałem sobie siebie hulającego po parkiecie, pijąc drinka z wysoką zawartością alkoholu. Każdy kolejny krok, niby niepewny, stawał się bardziej zdecydowany, a do moich uszu docierała głośna muzyka.
 — Kto się zjawił! — usłyszałem głos Suzaan. — Nikt się ciebie nie spodziewał, miła niespodzianka.
 — Widzisz, niedźwiedź wylazł z gawry — zaśmiałem się. — Macie jakiegoś dobrego drinka?
 — Tak na dobry wieczór? Jasne! Chodź z nami... — odezwała się Marshmellow, stojąca obok przyjaciółki.
 Szedłem za nimi, aby tylko dogonić dwie samice, niemal skaczące. Podały mi zielonego drinka. Usiadłem na kanapie i sącząc go przyglądałem się tańczącym. Miałem ochotę do nich dołączyć, ale nie teraz, jak tylko skończę. Kim złapał za łapy Hus, porywając sunię do tańca. To samo chciałem zrobić z Suzaan, jednak tę samicę ''zabrał'' mi Thor. Zrobiłem skwaszoną minę, bo do mych ust trafiła cytryna. Zrezygnowałem z tańca na rzecz kolejnego drinka, kolejnego i kolejnego. Chyba ją pocałowałem. Albo to była Rosebud. Albo jakiś samiec. Ja nawet nie wiem.
 Ziewnąłem. Bolała mnie niesamowicie głowa. Rozejrzałem się po całej komnacie, jakbym był duchem. Spojrzałem na wiszący po prawo zegarek. Gdy zdawało mi się, że może być koło dziewiątej, była... dwunasta! Jak? Czy byłem tam aż tak długo? Co ja tam robiłem? I najważniejsze pytanie, ile wypiłem? Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, to mnie niepokoiło. Nie było sensu iść na śniadanie, bo to zazwyczaj kończyło się o dwunastej dziesięć, jeszcze by mi posiłek sprzed nosa zabrali i by było. Obiad zaczyna się przeważnie o trzynastej, aby ci, którzy mają w planach gdzieś dzisiaj wyjść, zdążyli zjeść. Ja nie zaliczałem się do nich, z pewnością nie dziś, gdy mam ochotę zostać w łóżku. Poza tym zbierało mi się na wymioty, co jeszcze bardziej uprzykrzało dzień. Wczoraj się nabawiłem, dzisiaj czekają mnie obowiązki. Chyba jednak nie. Dlaczego nie? Miałem kaca. Nie chciało się nawet zwlec z łóżka, aby zaspokoić potrzeby. Powinienem wziąć się w garść, ale kac wziął górę. Jedynym powodem dla którego w końcu wyszedłem z łóżka były wymioty, a raczej to, że mi się na nie zbierało. Chociaż nie gniłem pod kołdrą. Z miną jakby mi walec po niej przejechał, w końcu opuściłem swój pokój. Stałem jak nieżywy przed drzwiami komnaty. Zamek był całkowicie pusty, nie było nikogo. Każdy wypoczywał w swoim domku, a ja jedyny mieszkałem tutaj. Czasem było i dobrze, bo nikt mi nie przeszkadzał, gdy musiałem robić coś ważnego, ale z drugiej strony ta cisza była wręcz nieprzyjemna. Zbliżałem się do wyjścia, poczułem zimno. Padał śnieg, padał śnieg, sypało. Miało to swój urok, ale nie teraz, GDY CZUŁEM SIĘ JAK ZGNITA PARÓWKA, A RACZEJ FOLIA OD NIEJ. Czy folia może być zgnita? Chyba nie, ale to nieważne. Jedyną suką, której ufałem na tyle, żeby jej się żalić była Suzaan. Właśnie do niej się skierowałem. Puk, puk. Cisza. Puk, puk. Znowu cisza. PUK, PUK JEST TAM KTOŚ?!
 — Nie drzyj się — usłyszałem głos dochodzący z domku. — Już otwieram.
 Mruknąłem coś pod nosem, gdy wchodziłem do salonu. Bez zastanowienia rozsiadłem się na jednym z foteli.
 — Boli mnie głowa — zacząłem.
 — Mnie też.
 — Zbiera mi się na wymioty.
 — Mi też... chwila, stop, nie tu.
 — Wiem. Jadłaś coś? — zapytałem suni.
 — Dopiero co się obudziłam, ty pewnie też. Co powiesz na obiad? — zaproponowała.
 Zgodziłem się. Nie oczekiwałem wykwintnego posiłku, zwykłego posiłku. Dane mi było trochę poczekać, mięso nie gotowało się w momencie. Jak zwykle na tym fotelu zasnąłem, jednak tym razem nie budziła mnie przyjaciółka, ale czekała, aż ja sam to zrobię.
 Po szesnastej nareszcie zabraliśmy się za obiad, bieda czekała na mnie z pustym żołądkiem.
 — Mogę u ciebie dzisiaj zostać? — odezwałem się.
 — Skąd taki pomysł? — zdziwiła się.
 — A tak... sobie. Mógłbym? Tu, na fotelu.
 Zgodziła się na moje szczęście. Przed dziewiętnastą było coraz lepiej.

QUEST ZALICZONY
!20 sztuk złota i 15 PD!

Od Suzaan do Leona

Przez pobyt w sforze zapominam o mojej przeszłości. Nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy też nie. Z jednej strony, wspaniałą teraźniejszością przykrywam okropne wspomnienia. Między tymi okrucieństwami jednak znajdą się i też takie sytuacje, do których w myślach pragnę wracać. Takim momentem z mego życia jest na przykład każdy dzień spędzony u boku Urshuli. Jej uśmiech i ogromna cierpliwość do mojej wybuchowej osobowości za szczeniaka. Nawet, gdy wyrządziłam wielką szkodę w jej domu, nie złościła się. Byłam nieodpowiedzialna, a ona się o mnie troszczyła. Za to jej dziękuję. Natomiast, co teraz? Muszę dbać o samą siebie. Nie. Muszę dbać o innych. Taką misję sobie nadałam i taką muszę wykonać. Już nigdy nie popełnię tego błędu. Już nigdy nie dopuszczę do utraty bliskich, przez mój egoizm.
Właśnie rozpoczął się kolejny dzień w gronie członków Kingdom of Dogs. Tutaj czuję się wspaniale, choć trochę ważna. Takie uczucia opuściły mnie po śmierci najważniejszej osoby, jednak za wszelką cenę próbuję to odmienić. Promienie porannego słońca wkradały się powoli do mojego domku. Wreszcie padły na łózko, a następnie na mą mordkę. Rażące światło dotarło i do oczu, które natychmiast się otworzyły. Chociaż chmur na niebie mało, śnieg nie ma zamiaru się topić. Powolnym krokiem zeszłam z miękkiego mebla, wędrując następnie do kuchni. Po zjedzeniu pożywnego śniadania, rozpoczęłam przygotowywania do treningu. Ponieważ trenera jeszcze nie posiadam, pracę fizyczną sama sobie muszę zapewnić. Gdy byłam gotowa, wybiegłam truchtem z mieszkanka, kierując się na wyznaczony teren. Samiec alfa powiedział, że ćwiczyć będę mogła w pobliżu pasma Magmy, gdyż tam rzadko kiedy przychodzą pozostali, a ja bezpiecznie robiłabym swoje.
Szłam przez ścieżki, dróżki, wąskie szlaki. W końcu udało mi się dotrzeć do niewielkiego pola, gdzieniegdzie obrośniętego krzakami i inną przeróżną roślinnością. Nadawał się idealnie, ponieważ zaraz obok znajdywał się mały lasek zarówno z wysokimi, jak i niskimi drzewami, czasami nawet powalonymi kłodami, szerokimi strumyczkami. Zanim rozpoczęłam trening, postanowiłam rozejrzeć się po okolicy. Miejsca, znajdujące się na terenie sfory, chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Właśnie tutaj poznaję nowe gatunki nie tylko flory, ale też fauny. Chociaż nadeszła mroźna zima, niektóre owady ciągle chcą żyć, tak jak dawniej. Latają kolorowe motyle, gdzieniegdzie nawet wiszą kokony gąsienic. Różne żuczki, czy koniki polne o imponujących rozmiarach. Piękne ptaki, równie pięknie śpiewające. Tutejsza przyroda naprawdę mnie zachwyca. Natomiast najbardziej zaskakujące są przypadki, których nie ma. Przeskakując przez kłodę, nagle na coś wpadłam. Nie było to drzewo, bo wcześniej przecież zauważyłabym go na drodze. Okazało się, iż inny pies, wcześniej błąkający się po lasku, wskoczył na mój szlak.
- O jeny! Bardzo Cię przepraszam, powinienem ćwiczyć na wyznaczonych ścieżkach, a nie znajdować własne dróżki. - zaczął się tłumaczyć, wstając z delikatnie pokrytej białym puchem ziemi.
- N-nic się nie stało. Nie spodziewałam się tutaj jakichkolwiek istot ze sfory... chyba że nie jesteś tutejszy. - stwierdziłam, otrzepując się z lekkim uśmiechem.
- Ja również nie liczyłem na to, że kogoś spotkam. - rzekł, po czym przerwał na chwilę, wpatrując się głęboko w moje oczy. - Należę do Kingdom of Dogs, ale dołączyłem niedawno. Zajmuję stanowisko mordercy, a alfa powiedział, iż to będzie najlepsze miejsce do treningu.
- Oh, też jestem mordercą i tez chciałam tu trenować! - zaśmiałam się cicho. Tak, zaskakiwać się na pewno nie przestanę. - Nie wiedziałam o twoim przybyciu, tym bardziej zajęciu owej pracy. No cóż, więc witam w naszym gronie. - uniosłam kąciki ust jeszcze wyżej. Rozmowa z poznanym teraz samcem przebiegała niesamowicie lekko i przyjemnie, spodobało mi się. Aż sama z siebie jestem dumna, bo wątpiłam, że nawiążę kontakty z nowymi tak szybko. - Mam na imię Suzaan, - oznajmiłam wesoło, podając łapkę psu. Chociaż jego rasa kojarzyła mi się zawsze z gburowatym typem, sprawił na mnie bardzo dobre wrażenie. Uśmiech nie schodził mu z ust, a oczęta skupiały się na moich.

Leon?

Od Malcolma cd. Suzaan

— Poproszę mięty — uśmiechnąłem się ciepło, myśląc, że już za moment do moich łap trafi kubek z ziołem, pięknie pachnącym ziołem.
Suka krzątała się po kuchni, włączyła wodę, wyjęła listki mięty, po czym wsadziła do kubka. Spoglądałem na to z boku, grzecznie czekając. Wtuliłem się w leżący na mnie koc, naprawdę przyjemny w dotyku. Materiał w kratki spoczął na moim brzuchu, pokrywając przy okazji łapy, wystawała jedynie głowa, co umożliwiało mi rozmawianie i w ogóle oddychanie. Taka poza po krótkiej chwili przestała być dla mnie wygodna, więc próbując ją zmienić, wierzgałem każdą łapą, przez co kocyk wylądował na ziemi. Westchnąłem, nie miałem już ochoty sięgać po niego, więc pozostałem tak jak teraz, czyli łeb na podłokietniku, zaś reszta ciała luźno leżąca na fotelu. Czekając tak na sunię zdążyłem zasnąć, zmęczony po całym dniu. Nie na długo, parę minut później Suzaan z gotową miętą pukała mnie w łapę, powtarzając ''Obudź się, obudź się''. Leniwie otworzyłem oczy, zaspanym wzrokiem spojrzałem na stojącą sunię z miętą w łapie. Brązowooka niecierpliwie czekała aż jaśniepan zejdzie w końcu z fotela, albo równie dobrze usiądzie, aby w spokoju wypić napój, gdy ta wróci do kuchni. Przeciągnąłem się i wyciągnąłem do niej łapę, podała mi kubek. Poparzyłem się, biorąc pierwszy łyk. Kolejny wykonywałem ostrożniej. Syknąłem, gdy gorąca ciecz dotknęła ponownie mojego języka, co było dosyć nieprzyjemne. Dmuchnąłem. To chociaż trochę pomogło, przestygła.
 Odprężający napój faktycznie pomógł, ogrzewając mnie od środka. Suz wybrała zwykłą herbatę. Po dwóch godzinach spędzonych na rozmowie i piciu(oczywiście miętki i herbatki) zdecydowaliśmy się na wyjście na dwór. Może i było po dwudziestej, ciemno, jednak to miało również swój urok. Husniye i Kimble spacerowali przy jeziorku, niczym para zakochanych. Nowa sunia, Marshmello spędzała swój wolny czas z Sasuke'em, również świeżo upieczonym członkiem. Nigdzie nie widziałem ani Thora, ani Leona. Kenai zapewne siedział u siebie w domku, zaś Rosebud lepiła bałwana niedaleko teraz już siedzących Husi i Kima. Wszystko było dobrze, do czasu...
 Usłyszałem niepokojący huk, przypominał on strzał. Nie najzwyczajniejszy hałas, nie było to naturalne. W sforze zaczęła siać się panika. Nikt nie wiedział co się dzieje, ja próbowałem zapanować na tym, jednak moje starania były na nic. Do tego dołączyły się krzyki, krzyki... ludzi. W momencie z odważnego samca Alfa zrobiła się strachliwa, bezsilna kulka. Jeśli są tu ludzie, nie mamy szans. Trzeba będzie się stąd wynieść, nie poświęcimy nikogo.
 — Suzaan, zbierz wszystkich w zamku, nikogo nie omiń — zwróciłem się do suki. — Nie pozwolę wam zginąć.
 Skinęła łbem, ja obróciłem się na łapach i skoczyłem przed siebie. Jeśli wymordują całą zwierzynę, a będą czuli niedosyt, mogą dotrzeć aż tutaj. A tego nikt z nas nie chce. Wbiegłem w las, głosy były coraz głośniejsze, ja byłem bliżej, oni byli bliżej. Ile mogło ich być? Dziesiątka? Piętnastka? Nie rezygnowałem, wolałbym sam zginąć, niż narażać sforę. Niech zabiją jednego, nie dziesiątkę. Kolejny strzał, za nim dwa następne. Siedząc w krzakach zauważyłem idących ludzkich myśliwych, łowców. Jeden, dwa, trzy, cztery... piątka. Nie ukrywam, spodziewałem się większej ilości. Nie zmieniało to faktu, że oni mieli broń, moją były jedynie kły i w ostateczności pazury. Zaczęli gadać coś do siebie, nie rozumiałem kompletnie nic. Jedno wiedziałem, zauważyli mnie.
 Bałem się. Po prostu się bałem. Zastygnąłem w bezruchu. Podeszli do mnie. Znów porozumiewali się za pomocą nieznanego mi języku. Ciemnoskóry przykucnął, patrzyłem na niego oczami pełnymi nienawiści,
 — Jesteście na terenach sfory Kingdom of Dogs! Wynoście się!
 Na nic, to było dla nich jedynie psie szczekanie. Uśmiechnęli się do mnie. Chyba nie chcieli mi zrobić krzywdy, tak sądziłem po ich minach. Wtem jeden wyjął z plecaka kawałek skóry, który chciał założyć mi na szyję, chociaż się wyrywałem. Wzięli mnie ze sobą, na szczęście zawrócili i nie szli dalej. Sfora była bezpieczna.

Suzanne?

28 grudnia 2017

Od Sasuke'a cd. Marshmellow

Powiew wiatru rozwiał wątpliwości psa. Miał do czynienia z suką, ona go nie wyczuła, poruszała się pewnie. Dawno nie widział innego psa, więc ciekawość dokąd idzie samica, wzięła górę. Obserwował ją już od dobrych kilku minut ukryty w krzakach. Zastanawiał się, kiedy ostatnio widział innego psa. Dopiero po chwili zorientował się, że go zauważono. Suczka zbliżała się w jego stronę, warcząc. Skoczył w jej stronę, jednak ta była przygotowana. Odskoczyła, jednak przewracając sięSasuke ledwo wyhamował przed drzewem.
- Zwariowałeś? - usłyszał za sobą.
- Gdybym tego nie zrobił, to ty rzuciłabyś się na mnie. Ja bym na tym ucierpiał. - odparł szybko, na co suka zareagowała śmiechem, ironicznym śmiechem. Jednym susem znalazła się przy psie i pokazała mu pazury, w które była uzbrojona jej łapa.
- Chciałeś mnie zabić. - Warknęła z uśmiechem. Sasuke nic nie odpowiedział, zachował spokój, jednak nie opuścił wzroku od oczu suki. Ta odwróciła się, zadzierając nos.
- Po co? - zapytał w końcu.
- Nie wiem, to chyba pytanie do ciebie...
Sasuke nie znał odpowiedzi na to pytanie. Jego wzrok nadal wędrował za rudo-białą, nie ufał jej, wolał być przygotowany. Nie można by powiedzieć jednak, że się bał, raczej odczuwał adrenalinę. Po obserwacji samicy zyskał kilka informacji dzięki, którym mógł stwierdzić jak uniknąć ataku i jak sam może zaatakować.
- Zawiesiłeś się? - zadrwiła.
- Tak. - odpowiedział bez zastanowienia. - Jak ci na imię?
Marshmellow. A tobie?
Sasuke. Dokąd zmierzasz?

Marshmellow?>

Od Marshmellow do Sasuke'a

Na dworze robiło się ciemno, mogłam czuć się jak w swoim żywiole, ale dziś było nieswojo... Ogromnie nieswojo... Na każdym kawałku skóry dało się odczuć dreszcze i zimny chłód przenikającej przez sierść. Moje uczucia zmieszały się ze sobą, nie dowierzałam, w jakim miejscu się znajduję. Blask księżyca oświetlał drogę, która znajdowała się przede mną. Światło przenikało przez korony drzew, igły świerków czy też wysokie krzaki. Gwiazdy na niebie były widoczne, przejrzyste i sprawiały wrażenie mroźnej apokalipsy, która liczną armią pokonywała księżyc. Ostatni raz spojrzałam do siebie i szłam... Szłam dalej, zagłębiając się w puszczę, co jakiś czas pozwoliłam sobie spojrzeć w niebo, ale nie wstecz. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy w krzakach ujrzałam parę oczu. Warknęłam i zbliżyłam się, pies chciał mnie zaskoczyć i dopiero po dłuższej chwili, w tym niespodziewanym momencie rzucił się na mnie. Zdążyłam w ostatniej chwili rzucić się na bok, boleśnie przy tym upadając.
- Zwariowałeś? - Zapytałam dużo pozytywniejszym tonem, ale kłapiąc przy tym ostrzegawczo mordą.
- Gdybym tego nie zrobił, to ty rzuciłabyś się na mnie. Ja bym na tym ucierpiał.
Zaśmiałam się głośno i ironicznie, błyskawicznie podniosłam się i podeszłam do psa, podkładając mu łapę z wyciągniętymi pazurami.
- Chciałeś mnie zabić. - Warknęłam z uśmiechem.
Samiec zachował spokój, więc i ja opuściłam łapę i spojrzałam na niego z pode łba, odwróciłam się i zadarłam wysoko czubek nosa.
<Sasuke?>

Sasuke!

MOTTO: Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć.
IMIĘ: Nadano mu imię Paško. Tok zdarzeń sprawił, że dziś znany jest jako Sasuke.
WIEK: 4 lata
PŁEĆ: Samiec, chyba nikt nie zaprzeczy.
STANOWISKO: Przybrał stanowisko szpiega, jednak wie o tym jedynie przywódca sfory i nikt inny aby jego misje były na pewno ściśle tajne.
RANGA: Członek Sfory.
NUMER DOMKU: 18
CHARAKTER: Sasuke był postrzegany jako "ciota". Unikał walki, nie interesował się polityką. Uciekał do poezji. Wszystko się zmieniło wraz ze zmianą imienia. Sasuke jest postacią opanowaną, ciężko wytrącić go z równowagi. Dużo obserwuje, mało mówi, można powiedzieć, że odzywa się tylko wtedy kiedy czuję taką potrzebę. Pies ten jednak ma granice. Potrafi być agresywny, zazwyczaj próbuje się uspokoić ale gdy tylko widzi korzyści - szaleje. Wychowanie ojca sprawiło, że pies ten korzysta gdy ma okazję sięgnąć po władzę, władzę nad tymi co stoją wysoko. Jest zwinny i szybki, jednak nie można o nim mówić jak o silnym wojowniku. Szybko analizuje i wyciąga wnioski. Stara się i dba aby nie popełniać takich samych błędów kilka razy. Chce manipulować innymi, kiedyś mu to dobrze wychodziło, teraz niekoniecznie. Jest zawzięty i rzadko się poddaje. Nie będzie wąchał się stanąć w obronie osób dla niego ważnych. Jest mściwy mimo, że nie wygląda na takiego. Ogólnie zachowuje przyjazny stosunek do każdego. Stara się iść na "mam wyjebane na wszystko", być obojętnym.
APARYCJA:
- rasa: Husky Syberyjski
- wygląd ogólny: Sasuke to wyjątkowo duży pies jak na swoją rasę i zbyt chudy. Nie jest wysportowany, jednak zwinny i szybki. Zdecydowanie przegrywa w walce bezpośredniej na kły i pazury, nadrabia to technikami Taijutsu.
- sprawność: Taijutsu, genjutsu funkcjonowanie w społeczeństwie, dobrze biega.
- waga i wzrost: 20 kg na 60 cm wzrostu.
- głos: Chase Holfelder
HISTORIA: Urodził się w sforze, nic szczególnego, wiele psów rodzi się w tego typu grupach. Jego rodzice nie byli bardzo szczególni. Matka była córką bet, ale nie przejęła po rodzicach tytułu, zrobiła to jej starsza siostra, a ojciec, by zdobyć swoje stanowisko generała, ciężko pracował. Ojciec zawsze miał wielkie ambicje. Chciał być jak najwyżej i tego oczekiwał od swoich synów - że zajdą daleko. Zanim się urodzili już miał dla nich plan na życie. Sai nie protestował. Był do niego podobny i miał takie same cele, przeciwieństwem był Paško, marzyciel i jedyne czego chciał to bezpieczeństwa rodziny. Jego charakter denerwował ojca, jednak dzięki sprytnym technikom manipulacji, Pas unikał lania. Przy ojcu udawał, otwierał się tylko przy matce - to był jego sposób na życie. Pewnego dnia posunął się jednak za daleko. Powiedział, że chciałby zająć się filozofią. Ojciec wpadł w szał i rzucił się na Guren, którą obwiniał za zmienienie postanowień syna. Paško odepchnął ojca od matki dzięki czemu ta mogła uciec. Gozu jeszcze bardziej wściekły rzucił się tym razem na syna. Ten jednak był zwinniejszy i umknął mu. Gdy tylko poczuł się bezpiecznie, ruszył po tropie matki. Znalazł ją całą we krwi martwą. Młody pies załamał się. Wrócił do ojca i obiecał, że będzie posłuszny. Zmienił też imię na Sasuke ponieważ tak chciał jego ojciec. Od tego czasu jakby skończyły się konflikty między ojcem a synem, jednak tak naprawdę Sasuke dusił w sobie złość. Widział to tylko Sai, który nienawidził brata. Znał jego sztuczki. Obaj bracia uczyli się taijutsu ale Sasuke też w tajemnicy genjutsu u brata Guren. Sfora była tak duża, że mało kto dokładnie znał wszystkich którzy do niej należeli, dlatego Gozu musiał przedstawić swoich synów z jedyną córką przywódcy sfory - Belle. Sai nie umiał być romantyczny, choć próbował taki być wobec niej, jednak nie z miłości, a z chęci zagarnięcia stanowiska. Zaś Sasuke naprawdę się zakochał, na jego nieszczęście. Przy niej zapominał się, nie umiał odgadnąć intencji suczki, przez co wiele nocy spędził na płaczu. Z jednej strony mógł powiedzieć, że ją kocha ale czy ona by go nie odstawiła. Belle odzywała się do niego, traktowała jak przyjaciela, a jeśli by to zrobił dalej by tak robiła? Wątpił. Wolał już aby się do niego odzywała niż aby zniknęła z jego życia. Niestety o wszystkim dowiedział się brat. Opowiedział dla Belle jak bardzo Sasuke ją kocha. Ta uważała go za przyjaciela więc nie spodobało jej się to i kontakt się urwał. Sasuke został sam z wielkim bólem. Na ojca nie miał co liczyć. Dni mijały, Gozu dogadał się z Alphą i Sai poślubił Belle pomimo tego, że ona nie chciała. Gdyby o tym wiedział, Sasuke na pewno by zareagował, dlatego na wszelki wypadek Sai wygnał go ze sfory.
RODZINA:
Ojciec - Gozu - Okrutny i agresywny. Nigdy nie mieszał się w sprawy rodzinne, a gdy już musiał reagował agresją. Zajmował się swoim stanowiskiem i pragnął władzy.
Matka - Guren - Dbała o swoje dzieci, potrafiła je obronić przed ojcem i złym światem. Niestety została zamordowana.
Starszy brat - Sai - Nie zwracał uwagi na młodszego brata. Gdy tylko przejął władzę - wygnał swojego młodszego brata ze sfory.
PARTNER: Pustka.
POTOMSTWO: Brak.
EKWIPUNEK: ---
ZŁOTO: Dziesięć.
PD: Zero

TOWARZYSZ: Nie potrzebuje przydupa.
WŁAŚCICIEL: MiriamSurprise - Howrse, MiriamFeather - DoGGi, juliet.slav.ilovemiusic@gmail.com

Od Leona cd. Kimble'a

- Ten zając był mój.
   - Już nie - odpowiedział mi osobnik. Byłem zły. Upolowałem sobie zająca, zostawiłem na chwilę, a gdy wracam, inny pies go zjada.
   - Kim jesteś? Nie masz manier? Ktoś może ciężko polował na tę zwierzynę, a tym ktosiem jestem ja.
   - Zostawiłeś go. Myślałem, że on po prostu zdechł. Nie widać śladów krwi.
   - Aha. No, ale jednak nie powinieneś go jeść. Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Kim jesteś?
   - Jestem Kimble. A ty?
   - Leon.
   - Miło poznać. I w ramach przeprosin upoluję drugiego zająca.
   - Nie trzeba.
   - To może się zaprzyjaźnimy?
   - No... Dobra. Muszę iść pod zamek, spytać, czy są jakieś zlecenia.
   - A w jakiej branży pracujesz?
   - Jestem mordercą. A ty?
   - Uuu, kolejny morderca. Ja jestem lekarzem.
   - Jest ktoś jeszcze?
   - Tak. Suzaan jest mordercą - odpowiedział mi Kimble. Ja poszedłem do zamku, on do pracy. Około godziny dziewiętnastej upolowałem sarnę. Gdy posilałem się, podbiegł do mnie Kimble.
   - Jesteś głodny? - spytałem.
   - Chętnie. A co jemy?
   - Sarnę.
   - Okey. - Zrobiło się zimno.
   - Może pójdziemy do domu? - zaproponował Kimble.
   - Zgoda - odpowiedziałem.
*Na miejscu*
   Gdy zjedliśmy sarnę, Kimble zaproponował, by napić się czekolady. Obejrzeliśmy komedię, a około północy poszedłem do domu. Byłem zmęczony, ale jednak nie mogłem iść spać. Dopiero o drugiej nad ranem postanowiłem usnąć. Przed tym wypiłem herbatę ziołową, aby przestała mnie boleć głowa. Nie wiedziałem od czego aż tak źle się czułem. Myślałem, że może się zatrułem. Mniejsza o większość. Miałem nadzieję, że gdy się obudzę, lepiej będę się czuł. Obudziłem się nie w domu, a w szpitalu. Nade mną stał Kimble, pytając, jak się czuję. Próbowałem sobie coś przypomnieć, jednak na darmo. Nic nie pamiętałem.
<Kimble? Co mi jest?>

Od Leona do Husniye

Jeden z moich pierwszych dni w stadzie. Postanowiłem się pozwiedzać. Poszedłem więc na Kamienistą dróżkę. Przechadzałem się rozglądając dookoła. Zrobiło się ciemno. Zatrzymałem się w jakiejś jaskini, gdy usłyszałem czyjeś kroki. Wywąchałem psa. Jednak kroki były tak głośne, że nie mógł to być tylko pies. Po chwili ujrzałem uciekającego psa, a raczej suczkę. Gonił ją dzik. Suka wpadła do jaskini, trzęsąc się ze strachu. Spojrzałem się na nią, czy nic jej nie jest, a po chwili pobiegłem w stronę dzika. Wiedziałem, że ryzykuję, ale nie mogłem zostawić tak tej suczki. Wskoczyłem na zwierzę i zacząłem je gryźć po brzuchu. Parę razy niemal oberwałem ostrym kłem, jednak zwierzę w końcu się poddało. Powoli podszedłem do suki.
- Nic Ci nie jest?
- N...n n.. Nie
- To dobrze. Jestem Leon, a ty?
- Jestem Husniye. Miło mi Cię poznać.
- Mi Ciebie też. Może... Pójdziemy do mnie? Trochę się ogrzejemy, a później odprowadzę Cię do domu. Co ty na to?
- Zgoda- odpowiedziała Husniye i ruszyliśmy w drogę.
*Na Miejscu*
-Napijesz się czekolady? Kawy, herbaty?
-Czekolady. Poproszę.
-Dobra zaraz będzie.-odpowiedziałem z uśmiechem.-Jak się czujesz?
-Dobrze. A ty?
-Może być. Jestem trochę obolały.
-Nie dziwię się.
-Skończmy już ten temat. Usiądziesz? Czekolada już jest.
-Chętnie. Obejrzymy coś?
-Zgoda.-odpowiedziałem i włączyłem telewizor.
Obejrzeliśmy komedię romantyczną, a około godziny 22 odprowadziłem Husniye do domu.
-Do zobaczenia
-Do zobaczenia...-odpowiedziałem.
<Husniye? Masz pomysł co będzie dalej?>

Leon!

MOTTO: Nie ważne ile miałeś w życiu porażek. Pomyśl, ile będziesz miał jeszcze zwycięstw.
IMIĘ: Ten pies nosi dumne imię- Leon. Miał on jeszcze wiele innych imion takich jak Diabeł,Piorun i Prezes. Jednak to nadała mu matka.
WIEK: 3 lata. Jest on dosyć młody.
PŁEĆ: Pies
STANOWISKO: Morderca
RANGA: Członek sfory
NUMER DOMKU: 26
CHARAKTER: Leon to miły pies. Przyjaciół traktuje jak rodzinę, wrogów jak ogień. Szuka partnerki, ale to chyba mało ważne. Jest mordercą, dlatego że chce się zemscić za to co zrobili jego matce, choć jest w pełni świadomy, że nie każdy zawinił, jedynie garstka. Ogółem nie okazuje złości do innych psów. Zapomniałam wspomnieć-jego matka umarła podczas wojny. Ojciec ze starości, a co z bratem nie wie. Nie jest on typem marzyciela. Jest silny i sprytny. Chciałby mieć rodzinę. Jego ulubioną porą roku jest zima. Chyba dlatego,że można się rzucać na śnieżki (a on jest w tym po prostu mistrzem). Podsumowującjest to dosyć miły pies z przykrą przeszłością. Autorka formularza serdecznie dziękuje za uwagę.
APARYCJA:
- rasa: Chyba widać-Leon to Doberman
- wygląd ogólny: Leon to typowy Doberman.
- sprawność: Leon bardzo szybko biega i bardzo szybko pływa.
- waga i wzrost: Waży on 45 kg a mierzy 69 cm w kłębie. Jest wysoki.
- głos: twenty one pilots
HISTORIA: Leon był bardzo szczęśliwy w swojej rodzinie. Niestety rodzice musieli go zostawić,aby przeżył. Jego brat umarł, gdyż został porwany. Leon uciekał był w wielu sworach aż w końcu trafił tu.
RODZINA: 
Matka-Katy
Ojciec-Balan
Brat-Som
PARTNER: Brak
POTOMSTWO: Brak
EKWIPUNEK: Nic
ZŁOTO:  Dziesięć.
PD: 0
TOWARZYSZ: Brak
WŁAŚCICIEL: Howrse-aleks2007
Doggi-Asha(rzadko wchodzę)

Marshmellow!

MOTTO: Sentencje życiowe są bardzo ważne, w trudnych chwilach wielu z nas może je sobie przypominać, powtarzać. Tworzą dla nas w pewnym sensie barierę ochronną... Chronią nas, gdy tego potrzebujemy. Marshmellow kreuję sentencję przez całe życie. Zdecydowanie często język Marsh szepcze "Co mnie nie zabije powinno spierdalać".
IMIĘ: Marshmellow "Marshmello"
WIEK: 3 lata
PŁEĆ: Suka
STANOWISKO: Nauczyciel samoobrony 
RANGA: Członek sfory, 
NUMER DOMKU/KOMNATY: 15
CHARAKTER: Być albo nie być? Oto i pytanie... Moje imię sugeruje dwie części Masrh - mniej przyjemną i Mellow - tę przyjazną, życzliwą... Obie tworzą równowagę w charakterze - Marshmellow. Nie jestem mściwa, ani wredna, nie potrzebuję w taki sposób się dowartościowywać. Potrafię wykazać się odwagą, jestem jednak na tyle nieprzewidywalna, że ciężko mi przewidzieć moje zachowanie w danej sytuacji. Na co dzień tryskam energią, szczęściem i radością, jednak nie chwalę się tym każdemu. Każdą emocję musimy kontrolować my, bo inaczej to ona zacznie kontrolować nas, tak więc staram się być opanowana. Uczę się na własnych błędach. Jestem pamiętliwa, ale równocześnie mam bardzo słabą pamięć. Łatwo mnie zranić, dlatego też trzymam się z dala od towarzystwa, wolę samotność i ciszę niż cierpienie i płacz. Jestem bardzo spokojna, potrafię doskonale wyczuć moment w którym mogę dać się ponieść emocjom. Uwielbiam zmiany, często je wprowadzam przez co występują u mnie wahania nastrojów. Często mam zaniżone zdanie o swojej osobie.
APARYCJA:
- rasa: W typie owczarka australijskiego.
- wygląd ogólny: Mellow to suka budowy bardzo szczupłej, jej sierść jednak zakrywa kości i nadaje suce masywniejszego wyglądu. Ciało postawione jest na długich łapach, dwie przednie są lekko krzywe, co rzuca się w oczy dopiero jak Marsh idzie wolnym tempem. Uczy są złociste, w ciemności wyglądają praktycznie tak jak oczy wilków po naświetleniu, duże i rzucające się jako pierwsze po spojrzeniu na sukę. Marsh jest umaszczenia czekoladowo białego, jej sierść ogólnie jest bardzo miękka i dająca ciepło jak i zimno, na grzbiecie jest zaś szorstka i nieprzyjemna w dotyku. Marshmellow ma krótki ogon, ostre pazury i kilka drobnych plamek na łapach. 
- sprawność: Dzięki długim łapom ma wiele możliwości. Dobrze biega, wysoko skacze, zaś ostre pazury i mocny zacisk szczęki sprawdza się przy polowaniu. 
- waga i wzrost: Suka mierzy 60 cm w kłębie oraz waży 24 kg. 
- głos: Jeff Buckley
HISTORIA: Miałam farta, urodziłam się zdrowa, urodziłam się gotowa do życia. Moje życie rozpoczęło się w wiosnę. Matka akurat była na spacerze, wokół było wilgotno, mokro... Kiedy już wyszłam na świat wpadłam w błoto, tak też mama mnie nazwała Marshmellow, nie miałam rodzeństwa, urodziło się martwe, była ich trójka, każdy innego umaszczenia. Pół roku po moich narodzinach zmarł ojciec, a las stawał się coraz bardziej niebezpieczny, wspominałam, że moja mama była bardzo nieśmiała i nieporadna? Tak też musiałyśmy szukać pomocy. Zabrała mnie do krainy, której nigdy nie widziałam, o której mogłam tylko słyszeć... A więc tak wyglądają ludzie, dwunożni. Mama się chyba nie spodziewała tego, że jakieś auto rozdzieli mnie i ją, schowała mnie do śmietnika i kategorycznie zabroniła wychodzić, widziałam jak zabierają ją dwunożni. Moje serce wypełniła pustka, cały rok spędziłam wśród ludzi poznając życie miejskie. Następne pół w lesie, aby sprawdzić samą siebie, cudem znalazłam więcej psów. 
RODZINA: Moja rodzina była naprawdę pozytywnie pokręcona, mała i szczęśliwa. Mamy nie udało mi się odnaleźć, zaś ojciec zmarł podobnie jak rodzeństwo.
PARTNER: Brak
POTOMSTWO: Brak
EKWIPUNEK: Brak
ZŁOTO: Dziesięć
PD: Zero

TOWARZYSZ: Nie posiada
WŁAŚCICIEL: ~Żmija~[Howrse]

Od Kimble'a

Leniwie otworzyłem oczy. Słońce dopiero wyłaniało się z chmur, które wyglądem przypominały watę cukrową. Niebo było takie piękne i malownicze, no normalnie, gdybym był artystą, to bym obraz namalował, albo poematy do nieba pisał- ,,O Niebo, niebo niebieskie, niczym oceanu głębiny..."czy coś w tym rodzaju, ale artysta ze mnie taki sam jak pływak. Gdybym był trochę pozytywniejszy, pewnie bym się zachwycił tym, jakże wspaniałym dniem, ale to tylko strata czasu. Mój żołądek wydawał niecodzienne dźwięki, taki trochę marsz imperialny, co zapewne wskazywało na niedobór żarcia. Rozejrzałem się po domku w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, oczywiście z marnym skutkiem. Ostatecznie podjąłem decyzję, że udam się na małe polowanie. Od dawna nie biegałem, więc przydałaby się mała rozgrzewka. Idąc terenami sfory, widziałem z daleka kilka osobników mojego gatunku. No tak, jeszcze nikogo nie znam, ale... Nie przeszkadza mi to. Starałem sobie przypomnieć, co się właściwie stało, no tak: dwa dni temu, jakoś w nocy znalazłem się na tych terenach. Spotkałem Alfę, Ma...Mal...Malcolm się zwał, czy coś takiego. Zapytał, czy nie mam ochoty dołączyć, a ja, jako pies niepoczytalny w tamtym momencie się zgodziłem. Przydzielił mi domek i odszedł, a ja mogłem spać. Przynajmniej się wyspałem. Wracając, spacerowałem sobie, aż moim oczom ukazał się bardzo dorodny zając. Ktoś, jak widać miał już na niego ochotę, bo był cały zakrwawiony. Nie przeżyłby długo, już i tak się wykrwawiał. Po prostu pomogłem mu i sobie jednocześnie dobijając go. Nie zdążyłem zacząć się rozkoszować moim śniadaniem, bo czyjeś kroki mi przerwały.
-Ten zając był mój- powiedział osobnik
-Już nie.


(Ktoś?)

27 grudnia 2017

Kenai!

By Wolfskuss
MOTTO:
Ma wiele ulubionych cytatów, ale żaden z nich nie wyraża jego bycia, ani nie kieruje go w życiu. Gdyby jednak miał taki przymus i musiałby wybrać jeden konkretny, za pewnie były to cytat Érica -Emmanuela Schmitta ...Życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć.

IMIĘ: Zakłada, albo i jest pewien, że jego rodzice nadali mu imię, aczkolwiek nigdy go nie poznał ze względu na przedwczesną śmierć obojga rodziców, którzy zginęli w wyjątkowo okrutnych okolicznościach. Imię, którym przedstawia się do dnia dzisiejszego zostało nadane przez indiańskie plemię. Został ochrzczony imieniem Kenai przez samego wodza.
WIEK: Jest młodym, wszak dorosłym psem. Przeżył dwa lata, w ciągu których w jego życiu działo się dużo więcej niż w biografii niejednego sławnego pisarza.
PŁEĆ: Kenai jest stuprocentowym samcem czy też jak kto woli przedstawicielem płci brzydszej.
STANOWISKO: Nie każdy został obdarzony czymś, czym może wykazać się w życiu. Kenai pomimo wielu swoich pomyłek i upadku na duchu odnalazł coś, dzięki czemu utrzymuje się jeszcze na tej planecie. A tym lekarstwem jest pisanie. Kenai jest pierwszym w sforze pisarzem.
RANGA: Jest zwykłym członkiem sfory. Los nie pozwolił, aby ta miernota zawładnęła światem.
NUMER DOMKU: Przypisano go do domku z numerkiem dwadzieścia cztery.
CHARAKTER: Nie brakuje mu pewności siebie. Jest samcem, która zna swoje wartości. Wie też do czego jest zdolny, a do czego nie. Jest energiczny, ambitny, a przede wszystkim nie rzuca słów na wiatr. Zwykle dotrzymuje danego słowa. Odpowiedzialny, kierujący się przede wszystkim rozsądkiem. Uczucia spycha na dalszy plan. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Nie toleruje kłamstwa i obłudy, plotek także. Wszelkie emocje i sekrety trzyma głęboko w swoim serduchu, nic nikomu nie mówiąc. Tłumi w sobie strach i inne uczucia, co nie ma na nią dobrego wpływu. Zdarza się, że wylewa swoje emocje na papier. To, jaki jest i jak się zachowuje, często po prostu wyznacza jego humor. Zazwyczaj jednak jest miły i sympatyczny. Przez większość swojego życia niezwykle łagodna z niego duszyczka. Łatwo można go onieśmielić. Zdecydowanie jest pomocny i nie należy do głośnych osób, chociaż jak się zdenerwuje to potrafi i się wydrzeć i być wredny czy sarkastyczny. Ale to naprawdę mocno trzeba sobie zasłużyć, żeby poznać jego wybuchowy temperament. Jest lekką ciamajdą, potrafi się wywrócić o własne nogi. Zdarza mu się być upartym i w większości przypadków jest również wyrozumiały i cierpliwy. Zwłaszcza jak komuś coś tłumaczy, a ta osoba tego nie rozumie. Oczywiście wkurza się za dziesiątym razem, ale zawzięcie stara się rozjaśnić temat danemu osobnikowi. Nie jest zbyt dobry w wyrażaniu swoich uczuć, szczególnie słowami, bo z mimiką twarzy nie ma żadnych problemów. Jego pysk wyraża praktycznie wszystko. Lubi się śmiać i uśmiechać, lecz robi to tylko przy tych, którzy są tego warte. Często słyszał jak ktoś o nim mówi, że jest dziwakiem lub wariatem. Lecz on po prostu jest zbyt roztrzepany i zwariowany. Jest także typem geniusza i potrafi mieć tysiące pomysłów na sekundę. Bywa strasznie ciekawski i nie waha się ani przez chwilę przed tym, aby wsunąć nos nie w swoje sprawy. Innymi słowy, bywa wścibski. Nie jest już taką gadułą jak kiedyś, ale na pewno wciąż gada sporo. Szczególnie przy osobach, które zna jakiś czas i wtedy gdy się stresuje. Nigdy nie ma problemów z zagadaniem do kogoś, lecz jest nieśmiały. Szczególnie jeśli w grę wchodzą uczucia. Jest beznadziejnym kłamcą. Zdarza mu się gadać głupoty i to w dodatku od rzeczy. Nie przeszkadzają mu reguły, ale nie znosi jak mu się coś zarzuca i nie ma innego wyboru. Jest w dodatku dosyć utalentowany, bo całkiem nieźle pisze. Rymy płyną z jego pyska. Zdecydowanie lubi towarzystwo płci przeciwnej. Kenai po stracie Hany jest zrażony do samic, ale w dalszym ciągu poszukuje swojej drugiej połówki. Należy do osób z nienagannymi manierami, traktuje wszystkich z należytym im szacunkiem. Posiada również ogromne poczucie humoru, do życia i do siebie podchodzi z dystansem. Jest przystojny i potrafi oczarować swoim urokiem osobistym co bezczelnie wykorzystuje czasem do dość niecnych celów. Jest w stanie nieświadomie przeczuwać zagrożenia i odpowiednio na nie reagować, ma doskonale rozwinięty szósty zmysł. Typ myśliciela, żyjący bardziej we własnym umyśle, niż ciele. Ma dobrze rozwinięte umiejętności analizowania i przyswajania wiedzy. W przypadku, gdy czuje presje, odruchowo reaguje obroną, wycofaniem się. W skrajnych przypadkach zaczyna kumulować w sobie myśli i emocje, a nawet zacząć się od nich odcinać. Jest to dla niego bardzo niezdrowe i z czasem prowadzi do zaburzeń, z którymi trudno mu sobie poradzić. Zapytany o coś, zwykle zastanawia się dłuższą chwilę nad odpowiedzią ze względu na to, że poświęca czas na ułożenie każdego wypowiedzianego zdania. Denerwuje go, gdy musi się powtarzać.
APARYCJA:
- rasa: Wyglądem przypomina owczarka australijskiego, jednakże nie jest psem urodzonym w hodowli, dlatego też przyjęło się że jest zwykłym kundlem.
- wygląd ogólny: 
Kenai jest dobrze zbudowanym psem o harmonijnej budowie ciała. Ma długie łapy, które umożliwiają mu szybkie przemieszczanie się. Równie długi, puszysty ogon. Oczy w kształcie migdałków, dwukolorowe; prawe błękitne, lewe natomiast wpadające w odcień jasnej żółci, pomarańczy. Pysk masywny, nie długi. Uszy oklapnięte. Nos różowy. Sierść ma długą, prostą i bajecznie ubarwioną; czekoladowy marmurek bez dodatkowych znaczeń.
- sprawność: W jego przypadku nie da się nic wyszczególnić.
- waga i wzrost: Dwadzieścia pięć kilogramów i sześćdziesiąt cztery centymetry w kłębie.
- głos: 
Zadziwiająco delikatny głos, przyjemny w słuchu. Zmienny w zależności od sytuacji.
HISTORIA: Kenai'owi pisano piękne, beztroskie życie przepełnione bezgraniczną miłością rodziców, aż do pewnego wątku, który diametralnie obrócił jego istnienie w piekło. Jego rodzice zostali rozstrzeleni przez myśliwych w czasie sezonu. Rok później, kiedy nabierał rozumu poznał swoją pierwszą miłość, którą była Hana. Niestety i ten rozdział nie był pisany przez dobrego boga i z happy end'em. Hanna została śmiertelnie rozszarpana przez psa w typie bull, w czasie kiedy Kenai szykował dla niej wyjątkowy wieczór. Wszystko trafiło szlag. Zaraz po odnalezieniu jej ciała popadł w histerię; wyznał ostateczne uczucia, podziękował, przeprosił i pozostawił. Zaraz po tym wyruszył w podróż. Szlak doprowadził go indiańskiego plemienia, w którym został powitany jako jeden z ludzi, a nie jak krwiożerczą bestię która wyje wszystkie zapasy jedzenia. Stąd też wywodzi się jego imię. Został nazwany przez przywódcę plemienia. Minęły dwa miesiące, okres ciepłych miesięcy, w których musiał ponownie opuścić miejsce do którego zdążył się przywiązać. Indianie zostali zasiedleni przez większe grono ludzi i wygnani, niektórzy opierali się i nie uszli z życiem. Do Kingdom of Dogs przybył przypadkiem. 
RODZINA: Brak.
PARTNER: W przeszłości miał jedną partnerkę z którą więżę mocne i bolesne wspomnienia, o których nie przyjdzie mu na myśl wspominać. Obecnie trudno powiedzieć czy byłby w stanie związać się ponownie.
POTOMSTWO: Brak.
EKWIPUNEK: Brak.
ZŁOTO: Dziesięć.
PD: 0
TOWARZYSZ: Brak.
WŁAŚCICIEL: Mirranda [Howrse]

Od Suzaan cd. Malcolma

Przybyłam do sfory całkiem niedawno, a właściwie niecały tydzień temu. Czuję się tu naprawdę wspaniale. O dziwo dość szybko się odnalazłam w nowym otoczeniu, szybko udało mi się poznać członków, jakich, jak na razie, jest niewiele. Ta liczba właściwie bardzo szybko się rozrasta, bo jeszcze niedawno byłam sama z Malcolmem, Husi i Rosebud, a aktualnie te tereny zamieszkują również trzej inni samce. Dobrze się z nimi dogaduję, pomijając fakt, iż dość mało z nimi rozmawiam. Co niektórzy to naprawdę ogromne gaduły i niezbyt komfortowo się w ich towarzystwie czuję, jednak to czas się przyzwyczaić. Nie dość, że jesteś tu kilka dni, Suz, to jeszcze między siedmioma psami znajdziesz istoty, których nie będziesz obdarzać jakąś sympatią, no weź się ogarnij. Musisz tu znaleźć przyjaciół, nie ma innej opcji.
Kolejny dzień, kolejne przygody. Czy można zabawy z członkami sfory nazwać przygodami? Nie wiem, ale niech będzie. Ponieważ nastała piękna zima, czas rozpocząć przechadzki wśród zamarzniętych drzew. Kocham ten widok. Ten widok, zwisających sopli na gałęziach. Coś cudownego. Od wyruszenia na spacer jednak powstrzymali niedawno poznani koledzy i koleżanki, chcący zabawić się wspólnie w otaczającym nas białym puchu. Samiec alfa sfory postanowił zorganizować rozrywkę integracyjną. Zebrał wszystkich członków stada, w tym mnie i razem rozpoczęliśmy bitwę na śnieżki. Chociaż wydawało się to być głupią zabawą dla dzieci, sprawiło mi ogromną radochę. Szło mi naprawdę nieźle, najwyraźniej moje umiejętności nie nadają się jedynie do wykonywania swojej pracy. Po jakimś czasie moich celnych rzutów śnieżnymi kulami, oberwał i Malcolm. Czego się nie spodziewałam, temu zachciało się na mnie odegrać. Rzucił się na mnie, powalił jednym rucham i przygwoździł do zimnego podłoża. Nie mogłam się ruszyć, gdyż samiec mocno trzymał każdą moją kończynę. Próbowałam się wydostać, jednak to na nic.
- No i co zrobisz? Nic nie zrobisz! - zaśmiał się dumnie, po czym uśmiechnął się wesoło. Spojrzałam na niego, unosząc brew. Przez chwilkę musiałam pomyśleć, co zrobić, by go pokonać. Wreszcie lampka nad głową mi się zapaliła.
- Wilk! - wykrzyczałam z przerażeniem zaraz po tym, jak obróciłam głowę w bok i spojrzałam przed siebie.
- Co?! - zaskoczony również wpatrywał się w to miejsce, gdzie ja wcześniej. Wyszczerzyłam się szeroko i zaczęłam działać. Ponieważ samiec był skupiony na czym innym, ja bez problemu mogłam użyć trochę więcej siły i go przewrócić, tak też więc zrobiłam. Teraz to ja stałam nad nim. Jego wyraz mordki wskazywał jedynie na to, iż się domyślił o moim kłamstwie. Moje przodowanie nie trwało długo, bo dość szybko pies mnie wytrącił z równowagi. Wciąż się trzymając zaczęliśmy się tarzać w śniegu. W końcu straciłam siłę i opadłam bezwładnie na ziemię. - Gratuluję wygranej. - wymamrotał Malcolm, chichocząc z wysuniętym łbem nad moim.
- Jeszcze się odegram, Malcolm! - zaśmiałam się, dysząc ze zmęczenia. Kiedy nieco odpoczęłam, wróciliśmy do zabawy. Ta trwała jeszcze dość długo, dopóki na niebie nie zrobiło się ciemno. To natomiast nastało już przed szesnastą. Niektórzy postanowili zrobić jeszcze wieczorny spacer, jednak ja stwierdziłam, że lepiej będzie się ogrzać i odpocząć w cieplutkim domku. Samiec alfa się do mnie dołączył, ponieważ nie chciał sam przebywać w pustym zamku. - Masz ochotę na ciepłą czekoladę? Kawę, herbatę? - zapytałam psa, szperając w mojej malutkiej kuchni. Trzymałam w niej dość sporo ziół, które zawsze się przydadzą. Między innymi, do takiej chwili, jaka dzieje się teraz.

Malcolm? Od teraz będę szybciej odpisywać c;

26 grudnia 2017

Kimble!

Shelley Castle Photography
MOTTO: Im krótszy jest płomień, tym większy błysk. Twój błysk był jednym z najjaśniejszych.
IMIĘ: Kimble. Psy które dobrze go znają, mogą sobie pozwolić na Kim lub Kimmie, ale nie lubi tego. Wtedy zazwyczaj mylony jest z suczkami.
WIEK: 3 lata
PŁEĆ: Pies
STANOWISKO: Lekarz ogólny
RANGA: Członek sfory
NUMER DOMKU: 42
CHARAKTER: Kimble to realista. Można nawet powiedzieć, że pesymista. Sztywny, nudny, irytujący lekarz, który nie ma nic lepszego do roboty. Jest raczej zamknięty w sobie i małomówny. Zmusza się jedynie do przywitania i postawienia diagnozy. Marudzi cały czas i właściwie nie rusza się poza swoje miejsce zamieszkania. Nie żartuje, ani nie śmieje się z niczyich żartów. Potrafi się tylko kłócić, ale zawsze to on musi mieć rację. Nigdy się nie podda. Ale, Ale! To nie jest tak do końca prawda. Cierpienie sprawiło, że jest taki na pierwszy rzut oka. Gdy się to pozna, spędzi z nim czas, Kimble staje się otwarty, zabawny i rządny przygód. Jest wtedy niepoprawnym optymistą i marzycielem. Gdy ktoś mu się spodoba, jest szarmancki i romantyczny. Gdy kogoś pokocha, nie opuści do śmierci. W głębi serca jest opiekuńczy i ciepły. Chciałby, żeby ktoś go odkrył na nowo, znów dał mu począć się zakochany. I kochany przez kogoś.
APARYCJA:
- rasa: Aussie
- wygląd ogólny: Dlugi ogon, duże, błyszczące oczy. Sierść Kimble'a jest średniej długości, prosta, nieprzemakalna. W wyniku wielu walk ma sporo blizn i nie widzi na jedno oko.
- sprawność: Kimble jako lekarz musi dotrzeć do swojego pacjenta jak najszybciej. Właśnie dlatego wyszkolił się w biegach długodystansowych. Jest bardzo sprawny i potrafi pokonać najtrudniejsze przeszkody w szybkim tempie. Jedynym problemem jest woda- albo paniczny strach przed nią. Nie potrafi pływać. Może nauczyły się, gdyby była taka potrzeba, ale obecnie wolałby zostać zjedzonym żywcem, niż wejść do wody głębszej niż położenie jego głowy
- waga i wzrost: 26 kg i 57 cm w kłębie
- głos: Alvaro Soler
HISTORIA: Jego życie nie było kolorowe. Przez nie jego charakter stal sie taki jaki jest, ale od początku.Urodził się w najgorszym miejscu w jakim można się urodzić- u organizatorów walk psów. Ojca nie znał, zginął na walkach, a jego matka niedługo po jego narodzinach. Wychowywała go siostra. Gdy miał rok, miał zostać wystawiony na walkę, ale ostatecznie wybrano jego siostrę, która poniosła śmierć. Został wtedy całkiem sam, opuszczony, zostawimy na pastwę losu. W ciągu kilku tygodni odniósł wiele ran i stracił wzrok w jednym oku. Którejś nocy udało mu się wydostać na wolność. Do tej pory nie wie jak to się stało, ale udało się. Błądził po ulicach, aż udało mu się znaleźć sforę, do której przystąpił.
RODZINA: Nie poznał. Znał jedynie Ellie, jego starszą siostrę.
PARTNER: Szuka
POTOMSTWO: Brak
EKWIPUNEK: Brak
ZŁOTO: 10
PD: 0
TOWARZYSZ: Brak
WŁAŚCICIEL: IndySolo[Howrse]