Dzień się kończył, na szczęście. Chociaż nie było co narzekać, bywało gorzej, a dzisiaj było dosyć luźno. Padłem na pysk na łóżko, pragnąłem odpocząć. Tak mówiły łapy, serce kazało mi się wyszaleć, aby zaznał choć trochę przyjemności płynącej z zabawy w... klubie. Tak, w klubie. Przyznaję, od naprawdę dawna nie piłem żadnego alkoholu. Ale jeśli miałbym bawić się tam sam... chwila, chwila. Husi organizuje dziś imprezę, więc dlaczego szanowny pan Alfa miałby nie wparować? Zdziwią się, bo zazwyczaj wieczory spędzam w swojej komnacie, kombinując, co robić, aby było dla nas wszystkich dobrze. Na ten wieczór planowałem zapomnieć o obowiązkach, rozerwać się u boku przyjaciół. Miałem mocną głowę, więc nie zaszkodziło co nieco wypić.
Dziewiętnasta pięćdziesiąt dziewięć, a ja jak szalony pędziłem na dół. Minuta i się spóźnię, a tak nie wypada. Gdy moja łapa stanęła na czarnych kafelkach, którymi wyłożona była klubowa podłoga, zawahałem się, czy aby na pewno to dla mnie. Jakoś nie wyobrażałem sobie siebie hulającego po parkiecie, pijąc drinka z wysoką zawartością alkoholu. Każdy kolejny krok, niby niepewny, stawał się bardziej zdecydowany, a do moich uszu docierała głośna muzyka.
— Kto się zjawił! — usłyszałem głos Suzaan. — Nikt się ciebie nie spodziewał, miła niespodzianka.
— Widzisz, niedźwiedź wylazł z gawry — zaśmiałem się. — Macie jakiegoś dobrego drinka?
— Tak na dobry wieczór? Jasne! Chodź z nami... — odezwała się Marshmellow, stojąca obok przyjaciółki.
Szedłem za nimi, aby tylko dogonić dwie samice, niemal skaczące. Podały mi zielonego drinka. Usiadłem na kanapie i sącząc go przyglądałem się tańczącym. Miałem ochotę do nich dołączyć, ale nie teraz, jak tylko skończę. Kim złapał za łapy Hus, porywając sunię do tańca. To samo chciałem zrobić z Suzaan, jednak tę samicę ''zabrał'' mi Thor. Zrobiłem skwaszoną minę, bo do mych ust trafiła cytryna. Zrezygnowałem z tańca na rzecz kolejnego drinka, kolejnego i kolejnego. Chyba ją pocałowałem. Albo to była Rosebud. Albo jakiś samiec. Ja nawet nie wiem.
Ziewnąłem. Bolała mnie niesamowicie głowa. Rozejrzałem się po całej komnacie, jakbym był duchem. Spojrzałem na wiszący po prawo zegarek. Gdy zdawało mi się, że może być koło dziewiątej, była... dwunasta! Jak? Czy byłem tam aż tak długo? Co ja tam robiłem? I najważniejsze pytanie, ile wypiłem? Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, to mnie niepokoiło. Nie było sensu iść na śniadanie, bo to zazwyczaj kończyło się o dwunastej dziesięć, jeszcze by mi posiłek sprzed nosa zabrali i by było. Obiad zaczyna się przeważnie o trzynastej, aby ci, którzy mają w planach gdzieś dzisiaj wyjść, zdążyli zjeść. Ja nie zaliczałem się do nich, z pewnością nie dziś, gdy mam ochotę zostać w łóżku. Poza tym zbierało mi się na wymioty, co jeszcze bardziej uprzykrzało dzień. Wczoraj się nabawiłem, dzisiaj czekają mnie obowiązki.
Chyba jednak nie. Dlaczego nie? Miałem kaca. Nie chciało się nawet zwlec z łóżka, aby zaspokoić potrzeby. Powinienem wziąć się w garść, ale kac wziął górę. Jedynym powodem dla którego w końcu wyszedłem z łóżka były wymioty, a raczej to, że mi się na nie zbierało. Chociaż nie gniłem pod kołdrą. Z miną jakby mi walec po niej przejechał, w końcu opuściłem swój pokój. Stałem jak nieżywy przed drzwiami komnaty. Zamek był całkowicie pusty, nie było nikogo. Każdy wypoczywał w swoim domku, a ja jedyny mieszkałem tutaj. Czasem było i dobrze, bo nikt mi nie przeszkadzał, gdy musiałem robić coś ważnego, ale z drugiej strony ta cisza była wręcz nieprzyjemna. Zbliżałem się do wyjścia, poczułem zimno. Padał śnieg, padał śnieg, sypało. Miało to swój urok, ale nie teraz, GDY CZUŁEM SIĘ JAK ZGNITA PARÓWKA, A RACZEJ FOLIA OD NIEJ. Czy folia może być zgnita? Chyba nie, ale to nieważne. Jedyną suką, której ufałem na tyle, żeby jej się żalić była Suzaan. Właśnie do niej się skierowałem.
Puk, puk. Cisza.
Puk, puk. Znowu cisza.
PUK, PUK JEST TAM KTOŚ?!
— Nie drzyj się — usłyszałem głos dochodzący z domku. — Już otwieram.
Mruknąłem coś pod nosem, gdy wchodziłem do salonu. Bez zastanowienia rozsiadłem się na jednym z foteli.
— Boli mnie głowa — zacząłem.
— Mnie też.
— Zbiera mi się na wymioty.
— Mi też... chwila, stop, nie tu.
— Wiem. Jadłaś coś? — zapytałem suni.
— Dopiero co się obudziłam, ty pewnie też. Co powiesz na obiad? — zaproponowała.
Zgodziłem się. Nie oczekiwałem wykwintnego posiłku, zwykłego posiłku. Dane mi było trochę poczekać, mięso nie gotowało się w momencie. Jak zwykle na tym fotelu zasnąłem, jednak tym razem nie budziła mnie przyjaciółka, ale czekała, aż ja sam to zrobię.
Po szesnastej nareszcie zabraliśmy się za obiad, bieda czekała na mnie z pustym żołądkiem.
— Mogę u ciebie dzisiaj zostać? — odezwałem się.
— Skąd taki pomysł? — zdziwiła się.
— A tak... sobie. Mógłbym? Tu, na fotelu.
Zgodziła się na moje szczęście. Przed dziewiętnastą było coraz lepiej.
QUEST ZALICZONY
!20 sztuk złota i 15 PD!