— Poproszę mięty — uśmiechnąłem się ciepło, myśląc, że już za moment do moich łap trafi kubek z ziołem, pięknie pachnącym ziołem.
Suka krzątała się po kuchni, włączyła wodę, wyjęła listki mięty, po czym wsadziła do kubka. Spoglądałem na to z boku, grzecznie czekając. Wtuliłem się w leżący na mnie koc, naprawdę przyjemny w dotyku. Materiał w kratki spoczął na moim brzuchu, pokrywając przy okazji łapy, wystawała jedynie głowa, co umożliwiało mi rozmawianie i w ogóle oddychanie. Taka poza po krótkiej chwili przestała być dla mnie wygodna, więc próbując ją zmienić, wierzgałem każdą łapą, przez co kocyk wylądował na ziemi. Westchnąłem, nie miałem już ochoty sięgać po niego, więc pozostałem tak jak teraz, czyli łeb na podłokietniku, zaś reszta ciała luźno leżąca na fotelu. Czekając tak na sunię zdążyłem zasnąć, zmęczony po całym dniu. Nie na długo, parę minut później Suzaan z gotową miętą pukała mnie w łapę, powtarzając ''Obudź się, obudź się''. Leniwie otworzyłem oczy, zaspanym wzrokiem spojrzałem na stojącą sunię z miętą w łapie. Brązowooka niecierpliwie czekała aż jaśniepan zejdzie w końcu z fotela, albo równie dobrze usiądzie, aby w spokoju wypić napój, gdy ta wróci do kuchni. Przeciągnąłem się i wyciągnąłem do niej łapę, podała mi kubek. Poparzyłem się, biorąc pierwszy łyk. Kolejny wykonywałem ostrożniej. Syknąłem, gdy gorąca ciecz dotknęła ponownie mojego języka, co było dosyć nieprzyjemne. Dmuchnąłem. To chociaż trochę pomogło, przestygła.
Odprężający napój faktycznie pomógł, ogrzewając mnie od środka. Suz wybrała zwykłą herbatę. Po dwóch godzinach spędzonych na rozmowie i piciu(oczywiście miętki i herbatki) zdecydowaliśmy się na wyjście na dwór. Może i było po dwudziestej, ciemno, jednak to miało również swój urok. Husniye i Kimble spacerowali przy jeziorku, niczym para zakochanych. Nowa sunia, Marshmello spędzała swój wolny czas z Sasuke'em, również świeżo upieczonym członkiem. Nigdzie nie widziałem ani Thora, ani Leona. Kenai zapewne siedział u siebie w domku, zaś Rosebud lepiła bałwana niedaleko teraz już siedzących Husi i Kima. Wszystko było dobrze, do czasu...
Usłyszałem niepokojący huk, przypominał on strzał. Nie najzwyczajniejszy hałas, nie było to naturalne. W sforze zaczęła siać się panika. Nikt nie wiedział co się dzieje, ja próbowałem zapanować na tym, jednak moje starania były na nic. Do tego dołączyły się krzyki, krzyki... ludzi. W momencie z odważnego samca Alfa zrobiła się strachliwa, bezsilna kulka. Jeśli są tu ludzie, nie mamy szans. Trzeba będzie się stąd wynieść, nie poświęcimy nikogo.
— Suzaan, zbierz wszystkich w zamku, nikogo nie omiń — zwróciłem się do suki. — Nie pozwolę wam zginąć.
Skinęła łbem, ja obróciłem się na łapach i skoczyłem przed siebie. Jeśli wymordują całą zwierzynę, a będą czuli niedosyt, mogą dotrzeć aż tutaj. A tego nikt z nas nie chce. Wbiegłem w las, głosy były coraz głośniejsze, ja byłem bliżej, oni byli bliżej. Ile mogło ich być? Dziesiątka? Piętnastka? Nie rezygnowałem, wolałbym sam zginąć, niż narażać sforę. Niech zabiją jednego, nie dziesiątkę. Kolejny strzał, za nim dwa następne. Siedząc w krzakach zauważyłem idących ludzkich myśliwych, łowców. Jeden, dwa, trzy, cztery... piątka. Nie ukrywam, spodziewałem się większej ilości. Nie zmieniało to faktu, że oni mieli broń, moją były jedynie kły i w ostateczności pazury. Zaczęli gadać coś do siebie, nie rozumiałem kompletnie nic. Jedno wiedziałem, zauważyli mnie.
Bałem się. Po prostu się bałem. Zastygnąłem w bezruchu. Podeszli do mnie. Znów porozumiewali się za pomocą nieznanego mi języku. Ciemnoskóry przykucnął, patrzyłem na niego oczami pełnymi nienawiści,
— Jesteście na terenach sfory Kingdom of Dogs! Wynoście się!
Na nic, to było dla nich jedynie psie szczekanie. Uśmiechnęli się do mnie. Chyba nie chcieli mi zrobić krzywdy, tak sądziłem po ich minach. Wtem jeden wyjął z plecaka kawałek skóry, który chciał założyć mi na szyję, chociaż się wyrywałem. Wzięli mnie ze sobą, na szczęście zawrócili i nie szli dalej. Sfora była bezpieczna.
Suzanne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz