28 lutego 2018

Od Roxanne cd. Ate

With the lights out, it's less dangerous
Here we are now; entertain us

   Nie mam pojęcia, czy przytulanie się do wybranki serca mojego najdroższego i zdecydowanie zasługującego na szczęście brata, podczas leżenia z nią pod jednym puchatym kocem i trzymania w łapach lampki wina oraz wsłuchiwanie się przy tym w jej cichy, równy oddech jest dobrą czy złą rzeczą. Wiem tylko tyle, że w tej właśnie chwili, chwili, która dla mnie zdawała się trwać całą wieczność, i nie miałabym nic przeciwko, gdyby naprawdę tyle trwała, było mi dobrze. Po prostu dobrze.
   Spędzając dzień z Attheaeldre i wspólnie z nią remontując domek w którym obecnie się znajdowałyśmy, odnalazłam swój spokój ducha. Spokój, którego tak rozpaczliwie potrzebowałam, i to nie tylko od czasu dzisiejszej nocy, czy innymi słowy snu z Rayvonne'm w roli głównej, gdy musiałam go zamordować. Nawiasem mówiąc, nie myślałam już nawet o nim, ani o tym, że gdyby sunia się o tym dowiedziała, na pewno nie byłoby tak milusio jak obecnie, prawdopodobnie byłoby niezręczniej. Nie, ja potrzebowałam tego od dawna, od zawsze, potrzebowałam czyjejś uwagi, potrzebowałam czyjejś obecności przy mnie, a nigdy tego nie miałam. Moja rodzina może myśleć co chce, mogą myśleć, że się starali, a jaka jest prawda? Zupełnie inna. Zawsze było coś ważniejszego niż poświęcenia mi choć chwili, chwilki, lecz pełnej. Zawsze liczyła się po pierwsze sfora, to oczywiście rozumiałam, w drugiej kolejności moje rodzeństwo. Tak, oni wszyscy. Nie ważne, czy rodzice się z nimi śmiali, pytali o to, jak minął im dzień czy strofowali, widać było to przywiązanie do swojego potomstwa. Zwracali uwagę Benowi, wychwalali pod niebiosa Rayvonne'a, pocieszali Rosalie. Nie robili tego ostentacyjnie, może nawet nieświadomie, ale ja zawsze doskonale pojmowałam i wyczuwałam innych i z łatwością rozumiałam takie rzeczy. Szłam w odstawkę. Nie sprawiałam im większych kłopotów, więc byłam dla nich w połowie przezroczysta. Istniałam, ale jakby mnie nie było, choć byłam, cały ten czas. Chciałam, by mnie dostrzegli. To męczyło. Męczyło i wprawiało w kompleksy oraz zazdrość skierowaną w stronę rodzeństwa, czyli tych, którzy byli ważniejsi dla Malcolma i Suzaan. I nie. Nie nienawidziłam obiektów mojej zawiści, ba, ja ich kochałam. I szczerze cieszyłam się z tego, że mają dobrze życie. Po prostu również chciałam takie mieć.
   Rodzice, choć w gruncie rzeczy byli dobrym rodzicami, nie zawsze spisywali się wychowawczo.  W tej sprawie na przykład się nie spisali, choć to nie do końca ich wina. Nikt nie wymagał od nich kłamstwa. Tylko... delikatności w dawkowaniu prawdy. Myślę, że w tym przypadku byli zwyczajnie ślepi i nieświadomi tego, jak mnie momentami ranią. Może i mogli kochać tamtych bardziej, zwracać na nich większą uwagę, poświęcać im więcej czasu niż mi. Ale nie powinni dać mi tego odczuć. Bo to boli. Boli i sprawia, że zaczynasz myśleć nad tym, co jest z tobą nie tak, dlaczego wszystko wygląda tak a nie inaczej. I w końcu, w agonii psychicznej, stwierdzasz, że ty nie zasługujesz na nic, po prostu na nic. Bo skoro zawsze byłaś tą drugą, jak nagle możesz stać się pierwszą?
   Nie możesz. I się nią nie staniesz. Nigdy.
   Powinnam się z tym pogodzić już dawno, ale nigdy nie potrafiłam. To było jak otwarta rana, szturchana w pewnych momentach, przez co nadchodziła kolejna fala bólu, później tłumiona, ale nigdy nie do końca.
   Ate dzisiaj uśmierzyła ten ból. Wcześniej wydawało się być niemożliwym, by ktoś mógł tego dokonać. A jednak. Tyle wystarczyło. Sama jej obecność. Sama jej obecność, bym odnalazła siebie i swój spokój, bym się oczyściła. Po prostu. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Jakby była stworzona do tego, by zabrać mój ból i przeinaczyć go w szczęście, spokój, spełnienie płynące z przebywania z nią.
   Nagle poczułam, jak jej głowa opada na moją klatkę piersiową, i zorientowałam się, że sunia odpłynęła do krainy snów. To wyrwało mnie z wszystkich moich myśli. Westchnęłam bezgłośnie, patrząc na jej ciało, wtulone w moje. Znów było mi dobrze. Przez jedną, krótką chwilę w moich uszach zapulsowało, zaś mój oddech przyspieszył swój rytm, tak samo jak serce, które boleśnie zaczęło obijać się o moją klatkę piersiową. Niespodziewanie zaschło mi w gardle, a w głowie miałam bolesną pustkę. Przełknęłam ślinę, zwilżając dolną wargę.
   A potem na myśl przyszedł mi mój brat, najbardziej lubiany z całej ferajny, i ten, na którego szczęściu tak bardzo mi zależy, i to dało mi siłę, która dała radę powstrzymać mnie od zrobienia czegoś, czego bym żałowała, czym bym go skrzywdziła, czym zepsułabym wszystko.
   Spojrzałam na śpiącą sunię raz jeszcze i poczułam obrzydzenie do siebie samej. Miałam ochotę odsunąć się od niej, na drugi koniec pomieszczenia, a najlepiej w ogóle wyjść.
   Czy robiłam coś złego? Co robiłam źle, w takim razie? Nie, nie myślałam o niej w żadnej nieodpowiedniej kategorii. Ja tylko chciałam mieć przyjaciółkę.
   Nic więcej. Zupełnie nic. Tylko przyjaciółkę.
   Kłamstwo czasem przychodzi nam łatwo i gładko, o czym zdążyłam się przekonać nie raz, i chyba powoli przekonywałam się po raz kolejny.

And I forget just why I taste. 
Oh yeah, I guess it makes me smile.

   Chcę mieć tylko przyjaciółkę.
   Delikatnie splatając moją łapę z jej, pozwoliłam sobie na wyzbycie się wszelkich myśli i dokonanie swojego osobistego katharsis. Oczyszczenia. A gdy odpływałam, przez mój umysł przepłynęła, jedna, jedyna myśl. 
   Teraz, z nią, wszystko wydaje się być łatwiejsze.
   Chciałabym szczerze stwierdzić, że tej nocy nie śniło mi się nic. Zupełnie nic, zwykła pustka, ewentualnie słodkie białe baranki skaczące po chmurkach i bawiące ze sobą. Prawda wyglądała jednak inaczej. Śniła mi się Ona. Siedziała skulona nad brzegiem rzeki, z rozwianym futrem, między którym dostrzec można było posklejane ziarna piasku i brud. Z wilgotnymi oczami oraz śladem łez na pysku. Nie miałam pojęcia, jakie ten sen ma znaczenie, ale mój własny umysł podpowiadał mi jedno: że jakieś ma z pewnością. Że oznacza coś bardzo ważnego. Coś, czemu mogłam zapobiec i co  p o w i n n a m  spróbować zatrzymać. Tylko... co to było?
   Gdy rano obudziłam się sama, samiusieńka, po prostu wiedziałam, że coś jest nie tak. Że stało się coś, co stać się nie powinno. Wiedziałam to, byłam tego pewna. Pierwsze pytanie, najoczywistsze, które mi się nasunęło, gdy to do mnie dotarło, to: gdzie jest Ate?
   Jeśli coś złego jej się stało, gdy była tu, przy mnie, a ja się nawet wtedy nie obudziłam, nie pomogłam jej... to nie wiem, jak ja spojrzę Rayowi w oczy. Nie wiem, jak spojrzę w oczy samej sobie.

Ate?
Nie bij za ten shit.
1000+

!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz