13 lutego 2018

Od Ate do Roxanne

Pusta jak... pusta jak pudełko. Nie, zupełnie źle. Pusta jak... a może pusty? Tylko co jest pustego? Wiem jedno, moja głowa jest pusta. I to nie w przenośni, całkiem dosłownie. Od przeszło trzech dni nie napisałam ani słowa, za wyłączeniem „myśl” kilka razy. Blokada, tak mogłam to nazwać. Powinnam być już przy końcu, podczas gdy nadal tkwiłam w martwym punkcie, rozdział drugi miał przynieść dużo tajemnic, miało przybyć kilka nowych postaci, a życie głównej bohaterki wywrócić do góry nogami, a właściwie łapami. Ale jak każdy pomysł przychodził, tak szybko odchodził. Nawet zapisywanie ich na kartce nie pomagało.
Zdenerwowana rzuciłam piórem o kartkę, kontynuowanie tego nie miało najmniejszego sensu. Z drugiej strony nie miałam nic lepszego do zrobienia. Jedno albo drugie, odejście od biurka lub dalsze ślęczenie nad kartką. Nie, nie miałam najmniejszej ochoty spędzać tego dnia przy książce, a właściwie pisząc książkę.
Wyszłam z pokoju dziennego, wkraczając na korytarz, napotkałam poznanego mi kilka dni temu Tommena.
— Tommen, jak mija dzień? — zaczepiłam go. — Gdzie zmierzasz?
Na jego pysku pojawił się delikatny uśmiech, nic jednak nie mówił.
— Coś się stało? — zapytałam cicho, nie chciałam się wtrącać. Zachowanie psa mnie niepokoiło, zdążyłam go dosyć dobrze poznać, nie był taki. — Możesz mi powiedzieć, nie zjem cię.
Ten jedynie pokręcił głową i poszedł. Cokolwiek by to nie było, chciałam znać powód.
Zanim zdecydowałam się na odwiedzenie pobliskiego baru, udałam się do Kimble'a, pies pomógł mi wyleczyć się z choroby, która uwięziła mnie w łóżku na dobre kilka dni. Jedynym plusem tego całego zamieszania była możliwość pisania. Tak, mogłam robić to całymi dniami, ku mojemu zaskoczeniu, weny nie brakowało, pisałam jak nakręcona, jedyne co odciągnęło mnie od pióra i kartki były odwiedziny, posiłek bądź sen. Teraz należało podziękować samcowi. Zapukałam do drzwi jego mieszkanka, otworzyły się niemalże od razu, a zza nich wyglądał biało-brązowy Kimble, nasz lekarz.
— Oh, Ate, wróciłaś do siebie, wspaniale — powiedział ucieszony. — Co cię sprowadza?
— Tak, tak, zdecydowałam się wyjść dziś z pokoju, aby pospacerować, chociaż kilka minut po dworze, przyda mi się świeże powietrze. Tak poza tym, nie zajmuję cię już, chcę jedynie podziękować. Dzięki tobie stoję na łapach, a nie w łóżku.
— Ależ nie ma za co, to mój obowiązek — odparł, było widać, że rozpiera go duma, jest świetnym lekarzem. — Muszę zmykać, umówiłem się z Husniye, miłego dnia, Attheaeldre!
Skinęłam łbem, odeszłam od drzwi, odprowadzając Kima do schodów. Westchnęłam. Nie miałam przyjaciół, poza Ray'em, ale ten miał swoje życie, nie chciałam mu przeszkadzać. Los chciał, abym w barze spotkała Roxanne Suzanne, siostrę wyżej wspomnianego. Siedziała przy barze, wzrok skierowany w stronę luster. Odważyłam się, stuknęłam sunię w plecy. Nie zabierając głosu, przysiadłam na stołku obok i spojrzałam na nią, gdy ta odwróciła się w moją stronę.


Roxanne? Proszę, napraw to, jest beznadziejnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz