— W dupie mam ten twój naszyjnik, szukaj go, a nie prosisz mnie. Mam dużo ważniejszych spraw na głowie niż pomaganie ślepotom. Adios! — wstałem i tanecznym krokiem opuściłem pokój, phi, niech nawet nie myśli, że JA pomogę JEJ, nie ta liga, słońce, nie ta liga.
Opuściłem pałac, udałem się w stronę pałacu mamy, należało się podlizać. Suka planowała wybrać następcę już niebawem, nie dam za wygraną. Słyszałem, że ta waha się między mną a tym niepotrzebnym, skórzanym workiem tłustego mięsa. Na moje szczęście ta była sama.
— Mamo, jesteś tu? — uchyliłem pałacowe drzwi, samica siedziała przy stoliku. — Musimy porozmawiać.
Samica wskazała na sofę, przysiadłem na niej.
— Więc... o czym chciałbyś pogadać, mój drogi Benjaminie? — zapytała od razu.
— O... alfowaniu. Mówiłaś niejednokrotnie, że powoli nadchodzi ten czas. Musisz wybrać następcę. Znaczy... nie dlatego, że jesteś stara, kochana mamusiu, tylko dlatego, że... chyba wiesz. Ostatnio mówiła tak Ate, że wolisz oddać tron w łapy kogoś innego, prawda?
— Owszem, to prawda. Tylko nadal nie rozumiem jednego, co ci do tego, Ben? To moja decyzja, w żaden sposób na nią nie wpłyniesz, nawet jeśli alfą miałaby zostać Rosalie, chociaż wszyscy dobrze wiedzą, że nią nie zostanie. Wytypowałam jednego z moich synów, twoich braci. Jestem już pewna — mówiąc to, patrzyła mi prosto w oczy, jakby mówiła w tym momencie o mnie.
Westchnąłem głęboko, przyznam, grałem świetnie, godnie aktora. Ale aktorem zostać nie chciałem, posada dla innych, nie dla mnie, wyższa sfera, inaczej zwana elitą, nie powinna uczestniczyć w tego typu widowiskach jako obsada aktorska, jedynie jako widownia, oczywiście siedząca na specjalnie przygotowanych dla nich kanapach. Ale ta sfora jest zbyt biedna, nie dostarczy nam takiego typu rozrywki. Aktorzy z pewnością byliby kiepscy, zamiast oglądać i oddać się w wir sztuki, dopatrywałbym się błędów, których z pewnością byłoby niemało. Marzenia, phi. Marzeniami mogłem nazwać bycie alfą, ale to było zbyt realistyczne, mogłem nazwać powiększenie terenów, wpisanie do historii jako najwspanialszego wodza, oh, ale to też było realne. Bardzo. Na wyciągnięcie ręki. Nie miałem marzeń, mówiąc szczerze. Stałem na dworze.
— Kurwa mać, Rosalie, uważaj, gdzie łazisz — syknąłem, gdy mała kopia matki wbiegła we mnie.
Rosalie?
Wybacz, że to opowiadanie jest krótkie, jak znaczna większość. W następnym się postaram, nie martw się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz