29 grudnia 2017

Od Suzaan cd. Malcolma

Byłam przerażona. Biegłam. Byłam zdezorientowana. Pędziłam. Byłam zdruzgotana. Szukałam.
Szukałam każdego wzrokiem. Wzrokiem zamazanym. Łzy same napływały mi do oczu, ignorowały moje błaganie, by przestały. Miałam ochotę się wydrzeć, zatrzymać się w czasie. Nie może się stać najgorsze, nie może. Jako pierwszy cel wyznaczyłam sobie wszystkie domki. Darłam się przy każdych drzwiach. Wreszcie odnalazłam jedną żywą istotę, która po usłyszeniu mego głosu, wybiegła ze swojego mieszkanka i popędziła do zamku. Małych budynków zabrakło, odnalazłam tylko jedną osobę. Nie rezygnowałam. Nie mogłam. Ruszyłam w kierunku mieszczącego się niedaleko Jeziora Maison. Było ciemno, co normalne o północy. Nie widziałam nikogo, dopóki nie zauważyłam pary psów panikujących przy brzegu. Gdy się zbliżyłam, zauważyłam ich mordki. Stało się to dopiero wtedy, gdyż księżyc odbijający się w wodzie oświetlał nieco teren. Im również rozkazałam jak najszybciej mknąć do siedziby alfy. Oprócz ich usłyszała mnie też Rosebud, wpatrująca się we mnie z przerażeniem. Po chwili jednak zaczęła gnać za Husi i Kimble'em. Pobiegłam dalej. Tym razem jednak z głośnym krzykiem. To pomogło, bo zza krzaków wyszli najświeżsi członkowie Kingdom of Dogs. Po wymienieniu się wzrokiem ruszyli w kierunku zamczyska.
- Raz... dwa, trzy... cztery, pięć i sześć... ile ich do cholery jest?! - wyszeptałam do siebie poirytowana. Kompletnie nie wiedziałam, czy ktokolwiek jeszcze gdzieś się chowa, czy już wszyscy znajdują się w wyznaczonym przez Malcolma zamku. Nie mogę go zawieść. Nie mogę ich wszystkich zawieść. Powiedział wyraźnie, że nie ma innej możliwości, niż sprowadzenie w s z y s t k i c h. Ja natomiast nie wiem, czy ci wszyscy już przeze mnie zostali odnalezieni. Łzy ponownie zaczęły mi zlatywać po polikach. - Suzaan, proszę cię, ogarnij się. - syczałam do siebie, zaciskając mocno szczękę. Rozglądałam się dookoła, próbując spostrzec jakąś sylwetkę. To jednak na nic. Nie mogę go zawieść. Nie mogę ich wszystkich zawieść. Powtarzałam to sobie cały czas. Jeśli zginą, to będzie moja wina. Bo nie dopilnowałam, by znaleźli się w bezpiecznym miejscu. Bo zrezygnowałam. Bo odpuściłam. Wzięłam głęboki wdech i pędem ruszyłam przed siebie. Chyba nigdy wcześniej tak szybko nie biegłam. Moje łapy zaczęły stąpać po leśnej ściółce. Każdą przeszkodę, strojącą mi na drodze omijałam bez problemu. Skupiłam się na drodze, ale nie tylko. Musiałam pamiętać o najważniejszym. O odnalezieniu pozostałych. Pomimo tego, że nawet nie mam pewności, czy ci pozostali jeszcze istnieją, nie mam zamiaru teraz wracać do siedziby alf. Muszę ich zobaczyć. Muszę im powiedzieć. Muszę z nimi wrócić.
Byłam przerażona. Biegłam. Byłam zdezorientowana. Pędziłam. Byłam zdruzgotana. Szukałam.
Wreszcie się udało, wreszcie ich mam. Boże, Leon, jak ja mogłam o tobie zapomnieć. Tak samo o tobie, nieznany mi na razie osobniku. Powiedziałam tylko "Chodźmy" i równym krokiem ruszyliśmy w stronę zamku. Tam czekała już na nas cała reszta. Siedzieli w jednym kącie, w sali balowej. Rozejrzałam się w milczeniu. Nikt nic nie mówił. Każdy był przerażony zaistniałą sytuacją. Podbiegłam do ogromnych okien, przez które miałam widok na tereny sfory. Miałam nadzieję, iż zaraz ujrzę Malcolma, jednak czekać musiałam długo. Wszyscy cały czas w bezruchu, tak samo ja. Łzy mi już nie spływały, jedynie łapy ciągle drżały. Parapet był lodowaty, natomiast nie zamierzałam z niego złazić. Sekunda po sekundzie, Minuta po minucie. Czas leciał, ale nadzieja nie opuszczała. On wróci. Spokojnie.
Nagle usłyszałam huk, a bardziej skrzypienie. W pomieszczeniu nie było żadnych drewnianych mebli, dlatego wskazywało na jedno. Ktoś otworzył drzwi. Jako pierwsza popędziłam do wejścia, za mną cała gromadka członków sfory. Stanęłam tuż przed nim. Przed Malcolmem. Bez wahania rzuciłam mu się na szyję, cały czas milcząc. Nie płakałam. Tym razem, kiedy swobodnie mogłabym się rozryczeć, tego nie robiłam. Co się ze mną dzieje?
- Witaj, Suzaan. Witajcie wszyscy! - przywitał się dumnie, oddychając ciężko. Puściłam go, niech odetchnie.
- Zrobili ci coś? - zapytałam zatroskana, naprawdę się bałam. Przecież to są ludzie, najbardziej nieprzewidywalne istoty, jakie kiedykolwiek w życiu poznałam.
- Nie. Odpuścili. - odpowiedział cicho, wpatrując się we mnie. Zmarszczyłam brwi, tego się nie spodziewałam. Mimo wszystko, uszczęśliwiłam się, bo do tego powód mam. - Sfora jest bezpieczna, udało nam się! - rzekł donośnym, ale radosnym głosem, spoglądając na wszystkich. Przez to, że tak zaakcentował przedostatnie słowo swojej wypowiedzi, w zamku zapanowała ogromna euforia. Niektórzy wyli ze szczęścia, inni płakali, pozostali po prostu się uśmiechali. Tak jak ja. Unosząc wysoko kąciki ust, wpatrywałam się w strojącego obok samca. On po chwili również odwrócił na mnie wzrok.
- Co powiesz na uczczenie zwycięstwa? - zapytałam ciepłym głosem, przygryzając dolną wargę.
- Jestem za. - zaśmiał się. Był wesoły. Jak alfa jest wesoły, cała sfora także. 

Malcolm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz