28 grudnia 2017

Od Kimble'a

Leniwie otworzyłem oczy. Słońce dopiero wyłaniało się z chmur, które wyglądem przypominały watę cukrową. Niebo było takie piękne i malownicze, no normalnie, gdybym był artystą, to bym obraz namalował, albo poematy do nieba pisał- ,,O Niebo, niebo niebieskie, niczym oceanu głębiny..."czy coś w tym rodzaju, ale artysta ze mnie taki sam jak pływak. Gdybym był trochę pozytywniejszy, pewnie bym się zachwycił tym, jakże wspaniałym dniem, ale to tylko strata czasu. Mój żołądek wydawał niecodzienne dźwięki, taki trochę marsz imperialny, co zapewne wskazywało na niedobór żarcia. Rozejrzałem się po domku w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, oczywiście z marnym skutkiem. Ostatecznie podjąłem decyzję, że udam się na małe polowanie. Od dawna nie biegałem, więc przydałaby się mała rozgrzewka. Idąc terenami sfory, widziałem z daleka kilka osobników mojego gatunku. No tak, jeszcze nikogo nie znam, ale... Nie przeszkadza mi to. Starałem sobie przypomnieć, co się właściwie stało, no tak: dwa dni temu, jakoś w nocy znalazłem się na tych terenach. Spotkałem Alfę, Ma...Mal...Malcolm się zwał, czy coś takiego. Zapytał, czy nie mam ochoty dołączyć, a ja, jako pies niepoczytalny w tamtym momencie się zgodziłem. Przydzielił mi domek i odszedł, a ja mogłem spać. Przynajmniej się wyspałem. Wracając, spacerowałem sobie, aż moim oczom ukazał się bardzo dorodny zając. Ktoś, jak widać miał już na niego ochotę, bo był cały zakrwawiony. Nie przeżyłby długo, już i tak się wykrwawiał. Po prostu pomogłem mu i sobie jednocześnie dobijając go. Nie zdążyłem zacząć się rozkoszować moim śniadaniem, bo czyjeś kroki mi przerwały.
-Ten zając był mój- powiedział osobnik
-Już nie.


(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz