11 marca 2018

Od Melisy cd. Remusa - Zadanie #2

Jako, że znajdowaliśmy się w Vie, to Vie najpierw zwiedzaliśmy. Głupawka przechodziła. Było lepiej. Już nie odpie*dalałam dziwnych rzeczy. Ale znając siebie jak tylko wrócimy znowu opróżnie kilkanaście kubków melisy. Yay. W każdym razie najpierw trafiliśmy na punkt widokowy. Domek był piękny. Odnowiony. Pewnie jako jeden z pierwszych odnowionych przez sforę budynków. Ja też bym może jakiś odnowiła. W końcu tylko sprzątałam. A remont by się przydał. Oh tak. W pewnym momencie podbiegła do nas jakaś suczka.
- Wiecie, no tak jakoś wyszło, że noszę w sobie pięć takich kulek nie. No i potrzebuje imion. Macie jakieś propozycje? - spytała. Spojrzałam na jej brzuch. Rzeczywiście była w ciąży. Sfora się rozrasta. Świetnie. Może ktoś zastąpi moje miejsce. Uśmiechnęłam się do suni.
- Bueno. - odpowiedziałam. Sunia pomyślała przez chwilę. I skinęła łebkiem. Czekała jeszcze na odpowiedź mojego przyjaciela Remusa.
- Maraudia. - odparł Rem. Oryginalnie, nie powiem. Suczka podziękowała i gdzieś zniknęła. Zaśmiałam się. Kwiatki, trawa, ogólnie cały domek wyglądał świetnie. Weszliśmy do środka. A potem po schodach na górę na taras. I rzeczywiście. Piękne widoki. Wspaniałe. Potem naszym celem stał się, a właściwie stała się karczma, aby coś zjeść. Miałam akurat w bluzie pięć monet. Usiedliśmy przy stoliku. Chwyciłam menu. Zamówiłam filet z kurczaka, z ziemniaczanymi kulkami i focaccio. Rem wziął sobie zupę. Żurek. Dziwnie tak trochę. Zamówiłam tak dużo, a on tak mało. Grubas, grubas, grubas. Podeszła kelnerka. Zamówiliśmy jedzenie.
- Ładnie na razie tutaj. A to dopiero drugie miejsce w Vie, jednym z pięciu osiedli. - zaśmiałam się pod koniec wypowiedzi.  Zjedliśmy pyszny posiłek. Czas na rachunek. Najpierw ja chciałam płacić, bo miałam więcej monet od Remusa, ale się uparł. Więc skończyliśmy na tym, że ja i tak zapłaciłam więcej, ale nie sama, bo Rem też coś dodał. Reszta rzeczy do zwiedzania to był budynki, więc przeszliśmy do królewskiego wodospadu w Vie. Potem kierunek Moins. Tam było już trochę więcej do zwiedzania. Domek na jeziorze który wyglądał ślicznie. Nie wchodziliśmy na niego, ale widziałam go z daleka. Pałac, a właściwie ruiny Moins, które sprawiały, że legenda którą o nich słyszałam wydawała się prawdziwa. Po drodze do wodospadu trafiliśmy na leśną rzeczkę. A, że było dzisiaj ciepło, bo szesnaście stopni, to postanowiłam zamiast lądem, pójść rzeczką. Ochlapałam Rema.
- Ej! - zaśmiał się. Schylił się szybko i też mnie ochlapał. Może to nie był aż tak mądry pomysł. W końcu to jeszcze nawet wiosny nie ma. Tylko wzrost temperatury. A jak nagle spadnie? Rozchorujemy się. Jeeej. Ale. Trzeba korzystać. Póki jeszcze jest chociaż trochę ciepło... Może się okazać, że na wielkanoc będziemy lepić króliki ze śniegu. Mhm. Przeżyłam już taką wielkanoc. W pewnym momencie potknęłam się o coś. okazało się, że rzeczka się skończyła. Wyszłam z wody. Kilkanaście metrów dalej można było zobaczyć wodospad Vidrioso. No i kolejne osiedle. Ogród alf już widziałam kiedy dołączyłam do sfory. Piękny? Piękny. Ale teraz raczej skupiłam się na altanie z ogrodem. Tu było piękniej. Ładniej. Jak zwał tak zwał. Potem Jardin, do którego już nie wchodziliśmy i most Rei. Musiałam na niego wejść. Zbyt kusiło. Za bardzo kusiło. Widoki też świetne. Trzeba się nacieszyć sforą, póki jeszcze nie sprowadziłam na nią nieszczęścia. Następnie doszliśmy do strumyku, a potem małego wodospadu. Nazwa tego pierwszego to Arroyo, a drugiego Malit. Po chwili wędrówki dalej. Dotarliśmy do wodospadu Roccia. Trzeciego królewskiego wodospadu. Śliczny. Tak jak każdy inny królewski wodospad. Calme. Przedostatnie osiedle. Doszliśmy do najwyżej położonego w nim mostu. Drewnianego mostu. Przebiegłam po nim. Kiedy las się skończył, znaleźliśmy się na polu. Polu słoneczników. Mhm. One były wszędzie. Wszędzie. Słoneczniki tu. Słoneczniki tam. Nagle szepnęłam Remusowi do ucha "Szukasz!" i uciekłam głęboko w kwiaty. Miałam się odzywać, aby miał szanse mnie znaleźć. Nie odzywałam się, ale śmiałam jak jakaś opętana. Znalazł mnie zaraz przed końcem pola. Przy polach zaczynała się dróżka, która prowadziła do... Nie wiem czego. Do czegoś w każdym razie. Przeszliśmy nią. A prowadziła od czegoś wspaniałego. Trzy wodospady. Nie królewskie, ale wodospady. Cascadas to naprawdę kraina wodospadów. Oj tak. Ostatnie osiedle. Ansiedad. Przechodziliśmy obok przeróżnych domków. Spodobało mi się tu. Nie było tu zbyt dużo psów. Panowały pustki. Ale uwielbiałam mój tajny pokoik w pokoju w hotelu. No nie wiem. Zobaczymy. Było tu dużo lasów. Taki na przykład Arbes. A w nim leśna ścieżka Camino. Widzieliśmy górę Haut. I wodospad Charme. Akurat trafiliśmy na tęczę. Widok był wspaniały. Cofnęliśmy się do wcześniej pominiętej ścieżki. Był znak, że prowadzi do Vie. Dlatego. Na tym skończyła się nasza wycieczka po terenach.

***

Remontowanie domku. Miałam to w planach. No i plany spełnię. Miałam właśnie pukać do Remusa aby mi pomógł. Chciałam zabrać się za remontowanie dość rozwalonego domku w Moins. Było to najbiedniejsze osiedle, bo domki nie są tam w najlepszym stanie. Ale jeden przynajmniej zaraz będzie wyremontowany. Mój znajomy, a może przyjaciel? Mnie wpuścił.
- Dobra Rem, jak wiesz, teraz sprzątanie, remontowanie się liczy w sforze. Także ten. Chciałam remontować domek w Moins. Pomożesz? - wytłumaczyłam. Pies się zgodził. On poszedł po materiały, a do mnie należał wybór domku. Wybrałam ten najbardziej poturbowany. Mais. Po chwili wrócił rem, z jakimś innym psem, który pomagał mu wszystko zanieść. Zabraliśmy się do roboty. Ja czyściłam ściany, on ogarniał i zamiatał. Dostałam młotek i gwoździe. Wbijałam deski które odpadały. Remus skończył swoją robotę, więc przyszedł do mnie i zaczął mi pomagać.
- Dlaczego akurat ten domek? - zaczął rozmowę.
- A wiesz, jest tutaj najbardziej rozwalony, dobrze go odnowić. Potem może ktoś odnowi następne, te, które bardziej nadają się do życia. Ale ten ma chyba jakieś dwanaście dziur w dachu. - zaśmiałam się aby nie wzbudzać podejrzeń. Czemu podejrzeń? Bo właśnie z bólu wyłam w myślach. Uderzyłam się z całej siły młotkiem w łapę. Bolało w uj, ale dałam radę. Wbiłam ostatniego gwoździa.
- A no tak. Dobra, co teraz szefowo? - zażartował. Nieumyślnie uśmiechnęłam się pod nosem.
- Odmalujemy ściany, co ty na to? - wymyśliłam. Pies się zgodził. Zabraliśmy się do roboty. Kiedy już wszystkie ściany były pomalowane, skończyłam jakbym była z bagna. Była mała. Malutka. Malusieńka bitwa na farbę. Mhm. Tak. Będzie trzeba się umyć. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Potem, znaczy już po tej przerwie poszło gładko. Bez żadnych bitew. Domek był wyremontowany.
- Gotowe. - westchnął Remus.

<Remcio?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz