11 marca 2018

Od Melisy cd. Foltesta

Nie jestem szpiegiem. Co to, to nie. Ale dostałam zlecenie jako bibliotekarka pooglądać borsuki. Przyjęłam zadanie, bo co innego robić. Miałam plecak z melisą w termosie, jakiś sztylecik, sznurek, lunetę... No ogólnie wszystko co potrzebne. Nagle spostrzegłam coś, co wyglądało mi na borsuka. Cicho założyłam plecak na plecy i ruszyłam za nim. Nie sprintem, raczej szybko, ale tak, aby nie hałasować. Nagle zatrzymał się, wykonał jakiś dziwny gest i poszedł kawałek dalej. I wiecie co? Tam było więcej borsuków. Większe ilości tych borsuków niż w sforze. Tak jakby połączyć dwie watahy. Miały kolonię. Wykonywały dziwne gesty, wskazywały łapami ziemię. Zauważyłam kogoś niedaleko. Postanowiłam się zbliżyć. Chyba mnie nie zauważył.
- Skubańce. - burknęłam, kiedy spostrzegłam, jak jeden w łapach niesie ulubioną książkę Remusa. Kiedyś byłam neutralno w stosunkach do borsuków. Teraz ich nienawidzę. Pies obok mnie zauważył.
- Ciii. - uciszał.
- Sam bądź ciii. - odparłam półgłosem. Borsuki nie mogły nas zauważyć, a ja akurat swojego pierwszego słowa nie powiedziałam na tyle głośno, aby usłyszał je ktoś stojący metr od naszej kryjówki. A borsuki stały kilka, może kilkanaście metrów dalej.
- Ty bądź ciiiiiiiiii. - odfuknął z irytacją. Eh. Nie uciszy się. Spojrzałam jeszcze na borsuki. Nadal nic nie słyszały. Były zajęte swoimi sprawami. Zakryłam łapą pysk psa, który się ze mną wykłócał, droczył, sprzeczał, zwał jak zwał.
- Po prostu się zamknij. - zdjęłam łapę z jego pyska. Przykucnęłam obok. Wbijałam wzrok w książkę remusa, któeą zanosili do pnia jakiegoś drzewa. Zaczęłam mówić. - okradają członków sfory, trzeba się przekonać, co robią z naszymi rzeczami i sprawić, by mocno tego pożałowały.
- Muszę wiedzieć z kim mam urządzić borsuczą masakrę, wtedy pobawimy się w Sherlocka i Watsona, ty, rzecz jasna, jesteś Watsonem. - odparł. Już pomijając fakt, że zwracał się do mnie jak do osobnika płci męskiej, ale Watsonem to ja nie będę. Moja sprawa. Prychnęłam. 
- Po pierwsze. Jestem suczką. Po drugie, mam na imię Melisa. A teraz cichaj. Nic nie słychać, trzeba podejść bliżej. - szepnęłam. Delikatnie wstałam na równe łapy. Dzięki mojemu rozmiarowi szybko przecisnęłam się przez krzaki i bez wywołania hałasu znalazłam się z cztery metry od borsuków. Aby mieć pewność, że nikt mnie nie zauważy, postanowiłam wejść na drzewo. Czasem naprawd dobrze byc mniejszym od border collie. Dzięki mojej jakże nikłej wadze nie złamałam żadnej gałęzi, a nawet nią nie zatrzęsłam. Przyglądałam się wszystkiemu z góry. Aż nagle zauważyłam... Moje paczki herbaty! Skandal. Nonsens. Zniewaga. Rozejrzałam się najpierw w lewo, potem do tyłu. Nigdzie nie było tego psa. Spojrzałam w prawo. No i zawał. Jak. Ja. Teraz. Potrzebuję. Meliski. 
- Chcesz abym zawału dostała? - powiedział tak cicho, że on ledwo co usłyszał. Delikatnie ściągnęłam plecak i wyjęłąm z niego moja ukochaną melisę w termosie. Wzięłam kilka łyków. 
- Jesteśmy na drzewie. Mamy ważną sprawę. A ty pijesz... - przerwał na chwilę. Zbliżył się i powąchał mój napój. - Herbatę? Brawo. Masz jakiś pomysł? - spytał. 
- Dobrze by było sprawdzić co oni robią z tymi rzeczami, wiesz. - powiedziałam. Włożyłam herbatę z powrotem do plecaka.

<Folt? Przepraszam za takiego shita. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz