16 marca 2018

Od Husniye - "Wesele i seria niefortunnych zdarzeń" [1/3]

*akcja po spotkaniu Asha*

Ciąża mnie znacznie pobudziła. Znacznie znacznie. Prawdę mówię! Prawie co chwilę latam po psach i pytam się o przykładowe imiona dla szczeniaków. Mam już dwadzieścia imion, a szkrabów tylko szóstka. Maraudia, Bueno, Dameron, Rydal, Mackynsie, Aenye, Lilian, Hamilton, Robin, Oscar, Sindy... No dużo tego. A to nie wszystkie! W sforze dobrze się dzieje. Moja ciąża, pomijając fakt, że to są dzieci KImble'a, ale moje też. A ja nie zamierzam się załamywać s powodu tego, że będę mieć potomstwo. Dogadaliśmy się? Owszem. Więc temat zamknięty, udajemy świetną parę. To jeszcze ślub Rayvonne'a i Ate! Zaczęłam piszczeć kiedy tylko dowiedziałam się od Suzaan. Jutro miałyśmy się spotkać w jej komnacie. Pomyślałam, że pewnie poproszą mnie o zrobienie wianka, więc na zapas postanowiłam zrobić dwa, bialutkie. Po skończonej pracy, poszłam spać. Ot tak. Było już późno. Śniłam o idealnym ich ślubie. Popędziłam do Ate. A dokładniej to razem z Suzaan popędziłam do Ate. Była już tam Roxy.
- Dobra, każda dostanie jakieś zadanie. Myślałam już nad tym. Co myślicie, aby Husi zrobiła wianek, chyba widziałyście jakie dzieła ona tworzy, Ja zajmę się suknią, a Roxy jako najlepsza przyjaciółka Ate rzeczami typu jakie kwiaty mają być na ślubie. Co powiecie na taki plan?- powiedziała Suzaan. Ja przytaknęłam z bananem na pysku. Roxy przytaknęła, a Ate wyglądała jakby była zupełnie w innym świecie. Byłam przygotowana na to, więc wróciłam się do komnaty, aby sprawdzić jak tam wianek. I w tym momencie się zirytowałam. Nie wsadziłam wianków do wody*. Więc się wysuszyły. Były kruche jak... Jak... Jak... Bagietka którą miałam w szufladzie jak przeprowadziliśmy się do Cascadas! Była zielona i tak krucha, że jak tylko ją dotknęłam aby ją wyrzucić stała się zielonymi okruchami na mojej podłodze. Wybiegłam na dwór i zaczęłam białe kwiatki. Kiedy na kupce leżała wystarczająca ilość, zabrałam się do zaplatania. Problem był taki. Sześć kulek, to jednak sześć kulek. Nie dwie, nie trzy. Sześć kulek. A ja za pięć dni rodzę. Więc mój brzuch przypomina piłkę. A ja zazwyczaj jak pisałam, skulałam się, aby lepiej widzieć co robię łapami. Teraz wyglądałam jak ktoś gruby kto próbuję zrobić skłon. Zaprzestałam i zabrałam kwiatki do pokoju. Tam usiadłam przy stoliku i zaczęłam pleść. Obyło się bez zginania się jak ślimak czy dżdżownica. Wianek był gotowy. Gotowy, gotowy, gotowy. Zaniosłam go skończonego Suzaan i poleciłam jej wsadzić go do wody. Wróciłam do pokoju i poszłam spać. Może i był środek dnia, ale mi się chciało spać. To spałam. A obudziłam się tak gdzieś o szesnastej. Dostałam kolejne zadanie. Pomóc Suzaan i Ate w wybieraniu sukienki. Naszym celem było miasteczko. Pierwszy psi dom mody. No było trochę przymierzania. Ale się udało! Ate wybrała. Tę jedyną. Tą piękną. Wspaniałą. Suzaan zapłaciła. Kiedy już miałyśmy wychodzić, pomyślałyśmy, że dobrze by było mieć do niej jakieś opakowanie. Aby się nie nie ubrudziła. No ale nie mieli. Więc ruszyłyśmy do Asha, który swoją drogą nas tu zaciągnął. Tak. Wykombinowałyśmy dla niego mini bryczkę i nas ciągnął. Podziwiam go. Bo jeszcze sama ja, to pół biedy, ale trzy suki, jedna ciężarna i to jeszcze sukienka? Żal mi go. Zrobiliśmy postój. Pierwsze wysiadłam ja. Trzymałam sukienkę, aby się nie pogniotła, jak wychodziła Ate. Ash się potknął. W okół było dużo błota. Jak się to skończyło? Sukienka była cała w błocie**. Cała. Przeze mnie. Nieźle trzeba będzie ją prać. O ile się uda.

CDN.

* - pierwsza katastrofa
** - druga katastrofa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz