Nasza wycieczka zapoznawcza nie trwała na tyle długo, bym mógł w tym czasie zgłodnieć, czy opaść z sił, wręcz przeciwnie!
-To może byśmy tak poszerzyli nieco naszą wiedzę? - zaproponowałem, rysując na ziemi długą, poziomą linię. W moim zamyśle miała być prosta, a wyszło...cóż, linia wyglądała, jakby miała padaczkę.
-Ja bardzo chętnie. A to...? - Remus wskazał na moje dzieło z zakłopotaną miną.
-To nasza linia startu - odparłem dumnie, wypinając klatkę piersiową do przodu. Remus podrapał się po głowie.
-Jak to się ma do zwiedzania? - zapytał, bacznie przypatrując się falowanej linii.
-Nieco je, hm, ubarwi. Ja nie wiem gdzie idziemy, ty nie wiesz gdzie idziemy, to już zapowiada fajny dzień, a dołóż do tego jeszcze wyścig. Plus trzydzieści do frajdy - zwieńczyłem wyjaśnienie leniwym uśmiechem, stając przed wyznaczonym miejscem startu. Remus wahał się tylko przez jakieś trzy sekundy, po czym odrzucił rozmyślania i stanął obok mnie przed wyrytą w ziemi linią.
-Odliczamy razem - mruknął, rzucając mi wyzywające spojrzenie, jednak łagodził je nieco jego przyjacielski uśmiech. Nie walczyliśmy, bawiliśmy się.
-Trzy...
-Dwa...
-JEDEN! - wykrzyknęliśmy oboje i ruszyliśmy pędem przed siebie. Żaden z nas się nie oszczędzał. Ilekroć myślałem, że Remus słabnie i zaczynam mieć nad nim przewagę, wyskakiwał to z jednej, to z drugiej strony, mijając mnie z zawrotną prędkością. Oczywiście nie pozwalałem mu cieszyć się pozycją lidera zbyt długo. Gdy po raz kolejny go wyprzedziłem, odwróciłem głowę do tyłu, by rzucić mu zabawną uwagę na temat jego rudej sierści rozczochranej przez wiatr. To był błąd. Remus rozwarł szeroko oczy i krzyknął, bym w tej chwili się zatrzymał, sam usiłował zahamować, jednak grunt pod naszymi łapami był wyjątkowo grząski, wilgotny, pospolite błoto. W pierwszej chwili myślałem, że Remus był na tyle sprytny, że swoimi słowami chciał wytrącić mnie z naszej rywalizacji, dlatego zamiast wysłuchać jego polecenia, spojrzałem przed siebie. Moim oczom ukazała się ściana bezlistnych drzew i marnych krzewów, jednak nie one były najgorsze. Za drzewami ziała pustka. Starałem się zahamować, co niewiele mi dało, ze względu na błotniste podłoże, o którym wspomniałem. Upadłem, ślizgając się w stronę pustki. To było urwisko. Udało mi się zahamować tuż przed nim, moje przednie łapy wisiały już w powietrzu nad jakimś jeziorem.
-Było blisko... - westchnąłem, odwracając się za siebie - ch*lera - mruknąłem pół sekundy później, widząc Remusa zmierzającego w moją stronę błotną ślizgawką, zaraz potem poczułem mocne uderzenie i zimny wiatr targający moją sierść. Cały świat stanowił teraz jedną, rozmazaną szarą plamę. O i jeden rudy punkt, cześć Remus, spadamy, wiesz? Nasz bezskrzydły lot był krótki, myślałem, że w chwili upadku poczuję tylko krótki ból i już, wszystko się skończy, a wtedy będę mógł powiedzieć Remusowi w niebie, że w końcu musi przestać we mnie wpadać, wymyślimy lepsze powitanie. Jednak poczułem zupełnie coś innego. Ból, zimną, mokrą wodę, musiałem się wynurzyć.
Remus?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz