Świetnie! Mam wolną rękę, jedynym wymogiem jest zabranie jej daleko, ale co to za problem, mamy tyle miejsc do zwiedzenia! Przecież to wszystko jest takie... takie... takie ekscytujące! Mogłyśmy robić tyyle rzeczy! Ale moja towarzyszka była jakaś smutna, co utrudniło wszystko. Lubiłam ją, nawet bardzo, mogła nadawać się na przyjaciółkę, tyle że... cóż, miała chyba trudny charakter, a ja nie potrafiłam rozmawiać z takimi. Po prostu psułam wszystko, całą rozmowę, a także relację, o ile była na wyższym poziomie. Często się hamowałam, aby znów nie chlapnąć czegoś niepożądanego, a zdarzyło się to nie raz. Tym razem zamiast przeszkadzać, chciałam dać jej wsparcie, przyjaźń, chciałam być dla niej kimś ważnym, chociaż niekiedy traciłam nadzieję. Zależało mi, po prostu mi zależało. Może kiedyś to zauważy, a może nie. Może będę wszystko trzymała wszystko, a może zdobędę Roxy, która stanie się moją przyjaciółką. Może, może.
Wracając do rzeczywistości, a nie gdybania, stałyśmy tak kilka chwil, póki nie wymyśliłam czegoś, mianowicie miejsca, w właściwie... hm... po prostu miałam pomył. Chciała, abym zaprowadziła ją daleko i z dala od tego wszystkiego, no hay problema, będziemy daleko, tak jak sobie zażyczyła Roxuś.
Spojrzałam na nią, a następnie przed siebie. Genialnie! Niedaleko był las, a w tym lesie polana. Do lasu nikt za często nie chodził, więc polana jest od lat w nienaruszonym stanie. Tutaj wkroczymy my, posprzątamy cały bajzel, poukładamy kamienie, leżące kłody do czegoś wykorzystamy, później zasiejemy kwiaty i trawę, ale... zaraz! Jest zima, chociaż łagodna, to nadal zima! A więc i kwiaty nie urosną, oh, nieszczęście. Ale dobra, dobra, zasadzimy je wiosną i latem, wtedy urosną duże i piękne. Wiecie po co? Nie? Wiedziałam! Zbudujemy NASZ WŁASNY D O M E K! Tak, domek! Będziemy miały własne miejsce, dostęp będziemy miały tylko i wyłącznie my, w tym domku będzie kocyk, będzie herbatka, obowiązkowo owocowa, kwiaty oczywiście, coś wykombinujemy, a! Jeszcze kuchenka, umrzemy z głodu, gdy przesiedzimy tam cały dzień, a zwierzątek nie mam zamiaru zabijać, one sprawią, że to miejsce będzie jeszcze piękniejsze, słowo daję! Poza tym przyniosę z wioski trochę jedzenia i schowam w kącie naszej bazy, to znaczy szafce, żeby nie było, że jestem złodziejem i kradnę, bo złodzieje chowają łup po kątach, a nie poważne, rozważne, grzeczne, przyjacielskie, miłe, rodzinne, sprawiedliwe, mądre, kochane i godne zaufania suczki, takie jak ja, ale nie wiem jak Roxanne, podejrzewam, że ona chociaż nie święta, to dobra była. Może zdarzyło jej się coś zwinąć czy przeskrobać, ale zapewne sumienie ją gryzło i żałowała, a jeśli nie przeprosiła, ważne, że żałowała, a miałam nadzieję.
— Kapitanie Roxy, za mną! — wykrzyczałam i ruszyłam z miejsca. — Stop! Idź po deski młoda damo, ja wezmę gwoździe. Dużo drewna, dużo gwoździ, słonko! Nie wiesz po co? Nieważne, idź, dźwignij ile tylko w łapki zmieścisz i tuptaj do mnie.
Skinęła niechętnie głową. Mimo tej całej niechęci, albo lenistwa, na jedno wychodzi, odeszła, czyli posłuchała swojego generała Atelusi i poszła po deski, świetnie. Teraz ja powinnam iść po gwoździe i wrócić tutaj. A, jeszcze czekać na Roxuś, bo zapewne będę pierwsza. Nie przeciągając, skierowałam się w stronę lasu, gdzie był tartak. Chwila! Przecież w tartaku są deski, a nie... oj, głupia. Wróciłam do hotelu, a dokładnie do magazynu. Tam znalazłam gwoździe, chwała Bogu. Zadowolona i dumna z siebie pokierowałam się w miejsce, gdzie rozeszłyśmy się. Ku memu zaskoczeniu, sunia już tam stała. Gotowa. Miała deski. Olaboga, dużo desek.
— Świetnie, kapitanie! — pochwaliłam ją. — No, teraz za mną!
Machnęłam łapą idąc do przodu, nie ukrywajmy, wręcz skakałam z ekscytacji.
Oh, to tutaj! Wyobrażałam to sobie inaczej, bawiłam się tutaj jako dzieciak, myślałam, że zarosło to o wiele bardziej, a tu niespodzianka, nie.
— Gdzie jesteśmy? — zapytała cicho Roxy.
— Em... nie wiem jak ci to wyjaśnić, ale... nah, jesteśmy na takiej polance, w takim lesie... — próbowałam określić nasze położenie. — Wiesz już może po co nam to wszystko?
Westchnęła, chyba się domyśliła.
— Do roboty, Ate — odparła. — Tak, wiem.
Uśmiechnęłam się szeroko. Zamiast stać bezczynnie, obie wzięłyśmy się w garść i zaczęłyśmy planować. Miałam niemalże wszystko ładnie zaplanowane w głowie.
— Tutaj płot, masz białą farbę. I domek... poczekaj! Spójrz, tam coś stoi! — wskazałam na budynek niedaleko. — IDEALNE! Chodź, wyremontujemy to i będzie świetnie. Mniej pracy...
Przyznała mi rację. Hej, Roxy przyznała mi rację!
Nie trwało to długo, skończyłyśmy po siedemnastej. Wszystko wyglądało... cudownie. Szare ściany, czerwony dach, zbudowałyśmy płot, naprawiłyśmy schody. Zadowolone z efektu odsapnęłyśmy. Byłyśmy zmęczone, a sam domek już zagospodarowany.
— Wejdźmy — powiedziałam, wchodząc po schodkach.
Otworzyłam delikatnie brązowe drzwi, a następnie weszłam do pokoju, zaraz za mną towarzyszka. Podeszłam do okien, zamknięte!
— Roxy, świetnie. Jestem z nas dumna — odrzekłam, siadając na materacu. — Taki mały domek a ile pracy! A teraz możemy cieszyć się spokojem i nocką w tym jakże cudownym domku.
Zaskoczenie, usiadła obok.
Nie, zupełnie nie spodziewałam się, że to wszystko potoczy się w ten właśnie sposób. Nie dość, że skończyłyśmy z winem w łapach, to obie pod jednym kocykiem, wtulone w siebie.
— Kocham... cię... znaczy NIE! Kocham to miejsce... — szepnęłam, nieco zawstydzona.
Jej chyba nie zrobiło to różnicy.
Nawet nie wiem, czy mi też.
Roxy?
Nie krzycz, bardzo źle
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz