26 lutego 2018

Od Ate cd. Rayvonne'a - "Zadanie #1"

Zaśmiałam się pod nosem, gdy Ray otrzepał się z kurzu, jaki przysiadł na jego brzuchu. Genialnie, biblioteka, trafił w punkt. Ah, jak zawsze. Znał mnie doskonale, ja jego też, tak mi się wydawało. Z każdym dniem poznawałam go coraz bardziej, wiedziałam o nim więcej. Jego towarzystwo było przyjemne, uwielbiałam jak stał obok mnie. Czułam się bezpiecznie, bardzo bezpiecznie. Jego oddech na mojej szyi, jeżąca się sierść, dreszcz, który przebiegał po moim ciele zawsze, gdy dotknął mojej łapy, brzucha, nawet przez przypadek. Może się to wydawać dziwne, niezrozumiałe, ale dla mnie... dla mnie to coś więcej niż zwykła znajomość, więcej niż zwykła przyjaźń. Był dla mnie wsparciem, kimś, komu mogłam zaufać bezgranicznie i mieć pewność, że nic nie wypłynie poza naszą rozmowę, mogłam powiedzieć mu dosłownie wszystko, rozmawiało się z nim cudownie, jak z najlepszą przyjaciółką, a był psem. Kto powiedział, że suka nie może mieć za przyjaciela samca? Ktoś na pewno, ale nie jest to nigdzie zabronione. Nikt nie znaczył dla mnie aż tak wiele jak on. Nikt. Nigdy.
Biblioteka, nadal nieposprzątana, a w niej tysiące ksiąg, starszych, młodszych, przeważająco starszych. Z racji, że była to b i b l i o t e k a, sprzątanie było samą przyjemnością, uwielbiałam książki, ich zapach, tajemnice, mogłam się inspirować powieściami tych znanych, jak i mniej znanych autorów, oczywiście nie ściągając całej fabuły. Inspiracja, plagiat czy ściąganie, to różnica, duża różnica. Mniejsza o to, teraz miotła w łapę, mop pod ścianę, szufelkę trzeba ustawić w dobrym miejscu, do sprzątania, gotowi, start!


Miotła w łapę,
mop pod ścianę,
kilka szmat,
róży kwiat,
szufelka mała,
która tu stała.
Firanki beżowe,
dywaniki różowe,
kilka obrazów,
żadnych bohomazów.
Biurko odkurzyć,
gąbkę w wodzie zanurzyć,
bibliotekę wywietrzyć,
w nowe dzieła zaopatrzyć,
choć ich nie brakuje,
żadna się nie zmarnuje

I w ten sposób minęło kilka godzin, trzy, cztery, sami nie wiedzieliśmy, póki na ścianie nie zawisnął zegarek. Zbliżał się wieczór, oh, jak to szybko zleciało.
Ray odprowadził mnie do drzwi mojego pokoju, szepnął ciche "cześć", gdy tylko uchyliłam drzwi.
— Nie... nie zostaniesz... chwilkę? — zająknęłam się. — Jeszcze słońce nawet nie zaszło, więc... o ile nie masz czegoś do zrobienia, zrozumiem, w końcu jesteś...
— Zostanę, chwilę — odparł, tym razem śmiało. — Ale chwilę, przysięgam.
— Nie musisz mi niczego obiecywać, ufam ci. Poza tym wejdź pierwszy, muszę wyjść. Na pięć minut, nawet mniej.
Skinął lekko łbem, po czym wszedł do salonu, rozsiadając na fotelu. Spojrzałam na niego wesołym wzrokiem, po chwili odwróciłem głowę, odchodząc. Moim cel była kuchnia, niedawno wysprzątana i wyremontowana, gotowa do użycia, jak nowa. Niemało jedzenia, a właśnie po nie wybrałam się do tego budynku, wino i jedzenie, tak dokładnie. Niczego nam nie brakowało. Wina też nie brakowało, na szczęście.
Podziękowałam cicho za butelkę z czerwonym alkoholem i przekąskę, pognałam z powrotem do hotelu, tym razem nie zamierzałam stamtąd wychodzić, w przeciwieństwie do Ray'a. Zastałam go w takim samym stanie jak przedtem, czyli siedzącym w fotelu.
— Już jestem — sapnęłam, zamykając za sobą drzwi. — Mam nadzieję, że lubisz półsłodkie, bo ja lubię. Sądzę, że ty również. Jeśli nie, nie ma problemu, zamienię, lubię każdy gatunek. Poza tym łap, obierki z jabłka, myte, coś jak ludzkie chipsy, ale zdrowe. Nie umrzesz, nie bój się — Rzuciłam mu w łapy miskę z jakże zdrowym jedzeniem.
Sięgnęłam do witryny po kieliszki do wina. Gdy znalazły się w mojej łapie, nalałam do nich wina, niemal po równo, a następnie podałam psu. Łyk, kolejny. Na jednym się nie skończyło.
— Re... Ra... Ray! — krzyknęłam, gdy ten pocałował mnie w szyję.
Oh, opił się biedak. Nie tylko on! Ja również taka trzeźwa nie byłam, duże ilości wina tak na mnie działały, a dziś warto było zaszaleć, nieprawda? Oczywiście, że prawda! Jęknęłam cicho, po czym odsunęłam delikatnie, aby po chwili przysunąć do niego ponownie, tym razem wpadając w ramiona pijanego przyjaciela. Sunęłam głową coraz wyżej, docierając aż do pyska. Oddałam mu całusa, nie jednego, a ponad trzy, jak nie więcej.
— Buzi mi teraz daj, a potem więcej gdy będziemy saaami! — zanuciłam znaną mi piosenkę. — Ale my jesteśmy sam, Rayciu, jesteśmy zupełnie sami, spóójrz! No ej, ja wiem, że ty tego chcesz, no! Jesteśmy sami, OKAZJA!
 Zamruczał, co uznałam za wyrażenie zgody. Złapałam go za sierść i zaczęłam całować. Niedługo później przenieśliśmy się na łóżko.

Ray? Mężu♥( ͡° ͜ʖ ͡°)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz