5 marca 2018

Od Remusa - Quest#8

- Hej! Uważaj jak leziesz! - krzyknął jakiś staruszek. Przyjrzałem się mu i wstałem szybko z ziemi lekko spanikowany.
- Przepraszam. Nie chciałem - burknąłem zawstydzony pod nosem.
- No ja myślę - pies otrzepał się dumnie i ruszył w swoją stronę z zadartym ogonem. Westchnąłem i momentalnie się skuliłem. Boże jaki jestem głupi i beznadziejny. Westchnąłem ciężko masując obolałe plecy. Czy ja muszę na każdego wpadać? Dzisiejszego dnia mimo wszystko byłem chociaż trochę usprawiedliwiony. Po prostu obracałem się na wszystkie strony świata i rozglądałem się nie zauważając osoby na której wpadłem. A czemu się tak zachowywałem?
Dzisiejszego dnia z samego rana wypatrzyłem na tablicy ogłoszeń jakąś pożółkłą karteczkę. Jej treść była krótka ale jakże jednoznaczna.

,,Witaj Remusie. Strzeż się bo nie znasz dnia ani godziny. Idę po ciebie''

Gdy tylko to przeczytałem, zmroziło mnie i szybko ruszyłem w drogę powrotną do hotelu.  Jak brzmiało to powiedzenie... a tak. ,,Żyj w ciekawych czasach''. Ja mimo mojego krótkiego wieku już się nażyłem i z chęcią zastałbym trochę spokoju. Ale najwidoczniej nie jest mi to pisane. Niestety...
W każdym bądź razie wracając do mojego pokoju wyostrzyłem zmysły i wszelakie środki ostrożności. Starałem się chodzić po głównych uliczkach Vie. Zboczenie do bocznej mogłyby się skończyć źle. Zwłaszcza, że ten ktoś ciągle mnie obserwował. Czułem to. Pewnie gdybym to komuś powiedział uznałby mnie za wariata. ,,Przecież jesteś na ulicach Vie! Tu chodzi dużo psów. Nic dziwnego, że czujesz się obserwowany!''. Owszem dużo psów tu chodzi i dużo się rozgląda. Ale ja czułem jakby ktoś non stop za mną chodził i nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułem się nieswojo i poczułem ulgę gdy znalazłem się przed moim pokojem. Otworzyłem szybko drzwi i wszedłem do środka. Albo raczej chciałem wejść bo nagle poczułem jak ktoś wyrósł za mną i zakrył mi pysk łapą bym nie mógł krzyczeć. Chciałem się wyrwać ale ten ktoś włożył mi worek na głowę, zawiązał łapy bym nie mógł uciec po czym usłyszałem jakiś metaliczny dźwięk. Poczułem ból z tyłu głowy i zemdlałem.

Obudziłem się z okropnym bólem głowy, miałem knebel w pysku, byłem związany i oparty o kamienną, zimną ścianę. Wzrok miałem rozmazany ale mogłem dostrzec, że jesteśmy w jakimś rozwalonym budynku. Próbowałem się poruszyć ale byłem dobrze uruchomiony. Na dodatek szumiało mi w głowie i dzwoniło w uszach. Byłem przerażony. Na dodatek nic się nie działo. Cisza przed burzą. Czułem się bardzo nieswojo. Myślałem, że będę tak leżeć wieczność lecz wtedy usłyszałem jakiś dźwięk za sobą, potem kroki, a po chwili przede mną pojawił się... wilk. Przełknąłem ślinę.
- No witaj, witaj - schylił się by wyrównać swój łeb z moim po czym uderzył mnie - Nareszcie cię złapałem. Pamiętasz pewnego basiora? - zaczął się przechadzać. Był wysoki i umięśniony. nie miałbym z nim szans więc tylko pokiwałem głową bo wciąż nie umiałem mówić - Pamiętasz. A no był taki. Mój brat. Diuk. Ale zginął! Przez ciebie! - wydarł mi się w twarz opluwając śliną. Chciałem zaprotestować, że nie zginął przeze mnie. Nie wiedziałem nawet jak on zginął! Ale nie mogłem bo miałem knebel w ustach - Teraz ty też zginiesz - wysyczał mi do ucha na co zadrżałem - Ale dlatego, że jestem taki dobroduszny masz szansę się odkuć. Musisz tylko mnie pokonać - zaśmiał się szyderczo. Wiedział, że nie mam szans i chciał mnie dodatkowo upokorzyć. Po chwili poczułem jak wyjmuje i knebel i rozcina węzły. Natychmiast zacząłem masować zdrętwiałe łapy i niepewnie na nich stanąłem chwiejąc się na boki jakbym był pijany. Nawet nie zdążyłem się oswoić z zaistniałą sytuacją, a basior rzucił się na mnie. Z cudem uskoczyłem i zacząłem uciekać taksując pomieszczenie. Parę pięter nad nami było okno. Musiałem tam tylko dobiec... wznowiłem sprint i zacząłem biec po schodach. Za sobą czułem kroki i oddech basiora. Nie czułem już łap ale wspinałem się dalej. Adrenalina mi pomagała. Po chwili znalazłem się przy oknie i spojrzałem w dół. Aż mi się w głowie zakręciło. To przecież było osiem pięter nad ziemią! Jak skoczę to się zabiję! No chyba, że...
- Mam cię tchórzu! - nagle za mną pojawił się napastnik i ruszył na mnie. Szybko wbiegłem na parapet postawiłem więc wszystko na jedną kartę. Gdy był już blisko odsunąłem się, a on wypadł przez okno i spadł w dół z krzykiem. Zapadła cisza... Spojrzałem w dół. Nie ruszał się. Zszedłem na dół i poszukałem wyjścia. Znalazłem jakiś wyłom w murze przez który udało mi się przecisnąć. Gdy byłem już przed budynkiem ruszyłem szukać wilka. Znalazłem go i podszedłem do niego ostrożnie. Mógł w końcu udawać... szturchnąłem go po czym sprawdziłem czy oddychał. Nie zrobił tego. Skręcił sobie kark. Był martwy. Szybko pobiegłem do hotelu mając nadzieję, że będę już bezpieczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz