- Halo? Melisa? Żyjesz? Ziemia do Melisy! - usłyszałam głos Remusa. Ah tak. Zamyśliłam się. Świetnie. Odpłynęłam. Mam braki melisy we krwi. SOS.
- Ah. Tak tak. Żyję. Jasne, że możemy gdzieś pójść. Ale pozwól, że ja wybiorę. Miałam niby plan, ale w kupie raźniej, co? Miałam ogarnąć miejsce przy rzece, tej, która płynie pod mostem Rei. - odpowiedziałam. Pies się uśmiechnął.
- No to chętnie. Do jutra!- powiedział, po czym ruszył do swojego pokoju.
***
Dzisiaj. Tak. Godzinkę temu, zaraz po przebudzeniu się, ruszyłam na targ, aby dokupić trzy termosy. Jeden dodatkowy dla mnie i dwa dla Remusa. Tak, będę chciała do jego diety wprowadzić ten jakże niebiański napój. Herbatę uspokajającą, która na niektóry osobniki, w tym mnie, działa jak jakieś prochy. O tak. Prochy których nikt jeszcze nie odkrył. Teraz, miałam już termosy wypełnione po brzegi. Prawie się wylewało. Włożyłam je do plecaczka. Kilka dni temu przygotowałam sobie przy tym moście drewno, aby nie musieć je upychać do plecaka. Miałam w nim jeszcze prowiant, gwoździe, dużo gwoździ, młotek, nożyczki... No ogólnie byłam przygotowana. Tak. Teraz mogę iść budzić Remusa. Jest siódma rano. Może już nie śpi. A jak śpi, to wstanie. Jak wstanie i jednak nie będzie chciał iść. To nie będzie musiał iść. Ale jest moim przyjacielem. Jedynym przyjacielem. Więc nie mogę powiedzieć, że nie byłoby mi smutno. Bo byłoby mi smutno. Zapukałam do jego drzwi. Na szczęście otworzył mi je. Zaspany, ale otworzył. Kiedy zorientował się, kto i w jakim celu stoi pod jego drzwiami, na jego pysk wstąpił uśmiech. Delikatny, ale widać, że prawdziwy.
- O! Cześć Melisa! - przywitał się. Kiedy skończył mówić, usłyszałam długie, głośne ziewnięcie. Biedak. Musiał się nie wyspać. Podałam mu bez słowa herbaty. Ten się do mnie uśmiechnął i szepnął ciche "Dziękuję". Napił się i powiedział, że idzie do łazienki. Usiadłam na krześle. W znanym mi już pokoju. Dobrze znanym mi pokoju. Jak ja dziękuje temu Komuś na górze, że ofiarował mi tego jednego przyjaciela. Tego jedynego. Chociaż jednego. Tego, który mnie tak łatwo nie zostawi. Któy przy mnie będzie, a ja będę przy nim. Tego, któremu w pełni zaufam. Tego jedynego. Tego prawdziwego. Remusa mogę chyba takim nazwać. Przynajmniej mam nadzieję. Choć on mnie na razie nie zostawił. Czasami mam wrażenie, że on już dociera do tego "wewnętrznego środka", że on zdając sobie sprawę z tego, jaka jestem naprawdę. W każdym razie. Minęło kilka minut, a Remus już nie wyglądał, jakby nie spał przez całą noc. Teraz wyglądał tak samo dobrze jak codziennie. A może nawet lepiej? Trudno stwierdzić. Remusa nie można zaliczyć do brzydkich psów. Wtedy nie stwierdziłabym, że wygląda tak samo dobrze jak na co dzień, wtedy powiedziałabym, że wygląda tak samo źle jak na co dzień. A tego drugiego nie powiedziałam. Więc Remus wygląda dobrze, można stwierdzić nawet, że jest przystojny. Chociaż w nim lepiej patrzeć na charakter, bo jest on odbiciem lustrzanym mojego. On oschły i zrezygnowany na zewnątrz, a miły i przyjacielski w środku, ja miła i przyjacielska na zewnątrz, a oschłą i zrezygnowana w środku. Ruszyliśmy nad most. Bezsensowne pomaganie sforze czas zacząć. Jej. No rzeczywiście. Zamarznięte kupy lodu. Gdzie nie gdzie jesienne liście. Znalazła się nawet jedna, stara psia kupa, która jest tu jeszcze od czasów ludzi, gdzie psy był tu uznawane za pupilki. Westchnęłam i zabrałam się za zagrabianie pokruszonych jesiennych liści. Było trochę trudno, bo były tak pokruszone, że przechodziły przez oczka w wcześniej przygotowanych grabiach. Odwróciłam się na chwile. Aby odetchnąć. Nagle poczułam jak coś ląduje na mojej głowie. I następne... A potem cała masa. Liście. Ale skąd one tu, pytasz? No jak to skąd. Remus musiał mnie obsypać.
- Ej! - pisnęłam.
<Mem... Znaczy Remus?>
1000+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz