Udało się. Sukienka była bialutka jak wcześniej. Miałam umówioną kolejną wizytę u ginekologa. Bałam się o tego szczeniaka jednego. Moja nadzieja stopniowo wygasała. Ono może nie przeżyć. A wizyta miała tylko to potwierdzić. Lekarz zrobił USG. No i już wiadome było, że ten jeden nie przeżyje. Za nic. Dodatkowo okazało się, że jak jeszcze walczył, zaczął wchłaniać swoją siostrę. Ma nikłe szanse na przeżycie. Już nic nie mówiąc o tym pierwszym. Potem dostałam zlecenie od Suzaan, pomóc Hope w dekorowaniu miejsca na wesele. Ślub jest brany w pewnym miejscu, ale nie wiem jak wygląda. Ma być to jedna wielka niespodzianka. W każdym razie. Miałyśmy przygotować ogród przy kościele, gdzie owe wesele miało się odbyć. Moim zadaniem było ogarnąć obrusy i je wyprasować. Obrusy wzięłam od kucharek. Może i były to bardziej ceraty... Nie. Z drugiej strony wyglądały jak obrusy. Więc było dobrze. Tylko problemem nie było to, że ich prawdziwa to była cerata z meszkiem, a to, że były upchnięte w róg, nawet nie złożone. Więc miałam żelazko. Przy okazji piekłam im ciasto... Dostałam przenośny piekarnik, również od kucharek. No miałam łapy pełne roboty. Tort trzy piętrowy, królewski, posypany wiórkami. Ale do nie należało go przyozdabiać. Tylko sprawić, aby przypominał coś, co można ozdobić. Prasowałam właśnie czwartą ceratę. Przypomniało mi się ciasto. Tort królewski był w lodówce. Ale miałam jeszcze upiec szarlotkę. Poczułam dym. Popędziłam do mini piekarnika. Spaliłam ciasto. Drugi najważniejszy tort na weselu. Spaliłam*. Jest całe czarne. Czarne jak węgielek. Zaczęłam je ratować. Nic to nie dało. Zabrałam się za robienie nowego. Wsadzałam już tonowe do piekarnika. Poczułam kolejny dym. Zajrzałam do piekarnika. Z ciastem wszystko było okej. Po kilku sekundach mnie oświeciło. Żelazko. Fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak, fak. FUCK. Pożar. Wybiegłam z pokoju i chwyciłam gaśnicę. Udało mi się go ugasić. Ale z każdej ceraty została tylko kupka popiołu**. Po prostu świetnie. Wybiegłam z hotelu i odnalazłam Asha. Pobiegliśmy do naszej "bryczki". Zawiózł mnie do miasteczka. Chwyciłam szybko w pysk pierwsze lepsze białe obrusy i uciekłam ze sklepu. Obrusy były, no i już nie były to ceraty. Wróciłam do sfory, a potem Ash zawiózł mnie jeszcze do ogrodu gdzie miałam dostarczyć obrusy. Oddałam je. Potem wróciłam się jeszcze po ciasta. Ash wiózł piekarnik, a ja mini lodówkę. Pomogłam jeszcze Hope w wkładaniu kwiatów do wazonów. Wesele tuż tuż. Bo już jutro. A jest wieczór. Późny wieczór.
CDN.
* - pierwsza katastrofa
** - druga katastrofa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz