19 lutego 2018

Od Tommena do Benjamnia

Dzień był cudowny. Miałem nadzieję, że uda mi się dziś w spokoju przeczytać książkę którą wypożyczyłem jakiś czas temu z biblioteki. Szedłem jakąś ścieżką w stronę domu, zapatrzony w cudowną okładkę. W pewnym momencie uderzyłem w kogoś, i od razu podniosłem wzrok.
- Może byś uważał, co? - usłyszałem warknięcie w moją stronę. Pies odwrócił się do mnie, a ja już po głosie poznałem mojego brata.
- Benjamin? Co ty tu wyprawiasz? - zacząłem zasypywać go bezsensownymi pytaniami, nie mając szczerze pojęcia co zrobić. - Yyyeeee.. Nie powinieneś...Heh...Co ty do cholery robisz po środku lasu?
- Teoretycznie braciszku, jest to jedna z głównych ścieżek, i w cale nie prowadzi ona przez las. Jesteśmy na polanie. - mruknął, przewracając oczami. - Ćpałeś coś?
- Jeżeli mówiąc o ćpaniu, miałeś na myśli zażywanie pseudo tabletek z dużą zawartością Metylenodioksymetamfetaminy to tak, ćpałem. - powiedziałem, przekrzywiając głowę. - Po tobie i twoim wyglądzie mogę jednak żywo stwierdzić, iż brałeś trochę Tetrohydrokannabinolu. Albo może nie? Nie mam pojęcia, wszyscy wyglądają tak jakoś dziwacznie.
- Na pewno coś brałeś, idioto. Chodź, zabiorę cię do Kimble'a. - mruknął, ruszając przed siebie.
- Ale ja naprawdę dobrze się czuję, w szczytowej niemalże formie słoneczko, bez obaw, sam bym trafił gdyby poziom Dimetylotryptaminy w mojej krwi nie przekroczyłby kilku procent. - uśmiechnąłem się krzywo, ruszając za nim.




Benjamin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz