18 lutego 2018

Od Roxanne cd. Ate

   A dzień sądu miał nadejść niebawem, niszcząc świat zewnętrzny doszczętnie, obracając wszelkie ślady życia w popiół oraz zdobiąc moje wnętrze cierniami z korony splamionej krwią Zbawiciela. Zbawiciela, która poniósł śmierć za świat, świat, który zatoczył koło i skończy jak on. Sądzony za swe czyny, tracąc swą żywotność i odchodząc w cierpieniu. Z nadzieją, pewnością i ufnością czekając na odrodzenie. Które w tym przypadku nie nadejdzie. Świat nie podniesie się z ziemi, nie wstanie i nie zacznie na nowo żyć. On zostanie zniszczony, co będzie karą za nieposłuszeństwo jego mieszkańców wobec o Najwspanialszego. Ludzkość czeka klęska, wymarcie, to już zostało postanowione, zapisane w gwiazdach. Tylko czy to coś da?
   Tylko to, że sprawiedliwość zostanie wymierzona. Nam nie da to nic. O Najwyższemu da wiele. To on tchnął w nas życie, dał wolną wolę i to on dzięki temu ma prawo odebrać nam te dary, gdy zajdzie taka potrzeba.
   Nie mam mu za złe tego, że chce zebrać swe żniwo w postaci tak wielu żyć. To my zawiniliśmy, to my nie dotrzymaliśmy danej mu przysięgi. To my doprowadziliśmy do stopniowego zniszczenia otaczającej nas rzeczywistości, a teraz jedynym wyjściem jest dokończenie przez niego tego, co zaczęliśmy, karząc nas za nasze grzechy. Już nie da się nic uratować. Wszyscy zawiniliśmy. To przez nas świat uległ destrukcji.
   Nawet nie mam sił, by prosić o łaskę. Nie mogłabym. Nie, gdy wiem, że to w niczym nie pomoże. Nie mogłabym być tak żałosna, by jeszcze o coś błagać. To byłoby okropne posunięcie. Dopóki jestem jeszcze coś warta, nie mogę tego zaprzepaszczać. Powinnam przyjąć z godnością wszystko, co mnie czeka. Tylko tak mogę próbować odpokutować.
   Słone krople łez spływały po moich policzkach, gdy stałam tam, pośród zgliszczy, idealnie po środku, patrząc przed siebie i widząc pustkę. Nic. Wszystko spłonęło doszczętnie i to nasza wina. Było jednak coś po środku pustkowia, coś, co było powodem, dla którego wróciłam.
   Jedna, żywa istota. Mój braciszek.
   Leżał tam, cierpiąc. Ogień pożarł jego sierść, skórę, wypluwając jedynie karykaturę psa, spalone, jeszcze oddychające szczątki. Wydające z siebie ciche jęki wyrażające olbrzymi ból.
   Cierpiał. Przeraźliwie cierpiał, umierał w agonii. Mogłoby to trwać wiele godzin wypełnionych niepotrzebnym bólem trawiącym ciało. 
   A Rayvonne nie zasługiwał na to, by cierpieć. Nie on.
  Mogłabym mu pomóc.

I see a line of cars and they're all painted black
With flowers and my love, both never to come back

   Patrzenie na jego cierpienie doprowadzało mnie do drgawek, samoistnie wyrywało z gardła głośny szloch i pchało mi do głowy przeróżne myśli.
   On i tak umrze. Będzie godzinami cierpiał.
   Możesz mu pomóc...
   Chciałam krzyczeć, chciałam prosić, błagać o litość, nie dla mnie, dla niego, mojego braciszka, który umierał i któremu nie mogłam pomóc...
   Mogłam.
   Mogłam tylko ukrócić jego cierpienia.
   To była jedyna, słuszna opcja.
   Podziękowałby mi.

I see people turn their heads and quickly look away
Like a newborn baby it just happens ev'ryday

   Dławiąc się łzami i trzęsąc niczym przy napadzie padaczkowym, doczołgałam się do brata, nienawidząc siebie, nienawidząc siebie tak bardzo...
   — Prze-przepraszam-m, Ray, Rayvonne, kocham cię, tak bardzo cię kocham... — szeptałam gorączkowo, chcą wyć, wyć z bólu psychicznego, który odczuwałam w tym momencie. Napotkałam jego wzrok, pełen bólu, lecz fizycznego. Zobaczyłam przyzwolenie, nieme przyzwolenie, jakby prosił mnie o to, prosił mnie o pomoc...
   Drżącą łapą chwyciłam sztylet i jednym, szybkim ruchem poderżnęłam mu gardło, a raczej to, co z tej spalonej na czarno części ciała pozostało. Samiec wydał z siebie ostatnie tchnienie i...

I look inside myself and see my heart is black
I see my red door and I must have it painted black

   On nie żyje. Mój braciszek nie żyje. Zabiłam go.
   Powstrzymując się całą sobą przed osunięciem się na martwe ciało i przepraszaniem za mój czyn, z trudem odsunęłam się, po czym wstałam, chowając sztylet za pasem.
   Pomogłaś mu.
   Pomogłaś mu.
   Tylko to się liczy.
   Pomogłaś mu.
   A teraz muszę odejść.

Maybe then I'll fade away and not have to face the facts
It's not easy facing up when your whole world is black

   Przepraszam, braciszku.

***
   Podniosłam się z łóżka z krzykiem. Och, Boże. To był sen. Tylko sen. Zwykły sen. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
   Nadal drżąc, zsunęłam się z łóżka na podłogę i skierowałam do wyjścia. Muszę się przejść. Uspokoić.
   Celem mojej krótkiej wędrówki był bar. Gdy znalazłam się na miejscu, przysiadłam przy ladzie, chcąc pozbierać myśli. Nim zdążyłam to zrobić, poczułam stuknięcie w grzbiet. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się Ate, suka, która kręci z moim bratem.
   Którego zabiłam w moim śnie.
   Piękny początek dnia.
   — Dzień dobry, Ate — odezwałam się lekko zgryźliwym tonem, nadal nie mogąc się otrząsnąć z mojego jakże realistycznego snu.

Ate?
Nie zabij mnie, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz