12 stycznia 2018

Od Suzaan cd. Malcolma

Po wspaniałej zabawie ubiegłego wieczoru nie dałam rady wstać tak szybko. Blask słońca dotarł do moich oczu, skutecznie mnie budząc dopiero po siódmej, ba, prawie ósmej. Wiedziałam, że powinnam wstać i ruszyć na trening, że dłuższe spanie powoduje jeszcze większe zmęczenie w późniejszych godzinach dnia. Mimo wszystko, było zbyt wygodnie, by opuścić moje kochane łoże. Nie miałam ochoty nawet drgnąć, łapy swobodnie opadały na dół, gdyż trochę się nie mieściły na meblu, natomiast głowa wręcz zatopiona w materiale z puchem w środku. Rozmyślałam nad wczorajszym wieczorem, nad spędzeniem miłego czasu z Malcolmem i całą resztą naszej sfory. Jednak to on mi ugrzązł w pamięci. To taniec z nim pląta się po mojej głowie. To przytulanie, to wpatrywanie się w oczęta. To... to było takie cudowne uczucie. Miałam wrażenie, iż w jego objęciu jestem bezpieczna. Tak raczej powinno być, bo przecież jest samcem alfa, przywódcą sfory, chcący jak najlepiej dla swoich. Swoich, czyli też mnie. Boże, co się ze mną dzieje. 
Nastała i ta godzina, kiedy wręcz miałam obowiązek ruszyć się z łóżka. Jednak to nie to skłoniło mnie do takiego postępowania, tylko nagłe stukanie w okno mego domku. Gwałtownie wstałam, a powoli zbliżyłam się. Moim oczom ukazał się Leon, ten Leon. Uśmiechnął się na mój widok, a chwilę później podbiegł do drzwi, które zapewne miałam mu otworzyć. Taż tak zrobiłam, odruchowo. 
- Witaj, Suzaan. - przywitał się cicho, przechodząc przez próg.
- Witaj... co cię tu sprowadza? - zapytałam ospale, patrząc na niespodziewanego gościa. Naprawdę, zaskoczył mnie swoimi odwiedzinami. Nigdy tego nie robił, więc też nie miałam okazji tego doświadczyć. 
- No właśnie. Dlaczego ciebie nie ma na treningu? Coś się stało? - zapytał troskliwie, opierając się o ścianę. Zamknęłam za nim drzwi, gdyż przedostał się z nich nieprzyjemny chłód, tym bardziej dla mnie, dopiero co porządnie przebudzonej. 
- Um, nie, nic się nie stało. Po prostu jestem zmęczona i chciałam nieco odpocząć. - odparłam uśmiechając się lekko.
- Najwyższy czas stąd wyjść, chodź. - mruknął wesoło, ciągnąc mnie za sobą. Nic nie mówiłam, tylko szłam za nim. Chyba miał rację, nie mogę już tam siedzieć. To nie moje standardy. Ruszyliśmy w stronę zamku, jednak do niego nie wchodziliśmy. Kręciliśmy się dookoła, biegając, skacząc, pokonując napotkane przeszkody. Taka krótka rozgrzewka przed dłuższym treningiem. Natomiast zanim zaczęliśmy to, usłyszałam wołanie Malcolma. Tak jak wszyscy pozostali, zbiegliśmy się do środka starego budynku. Popędziliśmy do kuchni, gdzie również alfa poprowadził. Pokazał nam zdobycze w postaci pożywienia. Wszyscy pisknęli z radości, podobnie ja. 
- Co to jest? - zapytałam, patrząc na czarny przedmiot odstający na spodzie torby. Nie miałam żadnego pomysłu, co to może być, do czego to służy. Po chwili Mal sięgnął łapą po to, podnosząc wreszcie. Przyglądał się dziwnej rzeczy ze skupieniem, przemieniający się w przerażenie. - Malcolm? - zapytałam zmartwiona. Po jego wyrazie twarzy można było wywnioskować wszystko. 
- To ludzka broń. - odpowiedział, wzdychając. - Dobrze, że to mamy, mogliby zrobić nam krzywdę. - dodał trochę uspokojony. W pomieszczeniu nastała cisza, każdy wpatrywał się w nieznany przedmiot.
- Co nie wyklucza, iż mogą mieć tego więcej. - odezwałam się cicho. Byłam przestraszona. Teraz może nas czekać najgorsze. Właściwie, takie przeczucie mam od kiedy ludzie zaczęli się kręcić po terenach sfory.
- Fakt. - powiedział, patrząc się na mnie. Odłożył broń na blat, ostrożnie zasłaniając wystarczająco dużym materiałem. - Musimy być czujni... Rosebud, Sasuke, Marshmellow i Thor, jesteście odpowiedzialni za straż zamku. Stajecie przy wszystkich drzwiach, jeśli zauważycie coś podejrzanego, natychmiast mnie o tym powiadamiacie. - rzekł, na co cała czwórka pewnie skinęła mordkami. - Hope, Kenai, Husniye i Kimble, macie takie same zadanie, tylko stajecie na balkonach, będziecie mieli większy zasięg widoku. Natomiast Suzaan, Leon i... właśnie, Kit, nasz nowy członek. Co jakiś czas wychodzicie poza zamek, wypatrując obcych. Przez jakiś czas musimy ograniczyć się co do wykorzystywanych terenów. jest nas naprawdę niewiele i chyba nie chcecie, by te grono jeszcze się zmniejszało, prawda? - zapytał, na co wszyscy odparli. - Dobrze, dlatego musicie słuchać się moich rozkazów. Zapas jedzenia mamy, to jedyne, co nas teraz przy życiu trzyma. Więc co? Do roboty! - powiedział dumnie, donośnym głosem. Strażnicy zajęli swoje stanowiska, ja natomiast przygotowałam się z chłopakami do wyruszenia. 
- Malcolm, jak bardzo jesteśmy zagrożeni? - zapytałam niepewnie, stając przy wyjściu. Mal tylko spuścił delikatnie głowę, patrząc na mnie zmartwiony. Milczał, co wskazywało na jedno - jesteśmy w cholernym niebezpieczeństwie. 


Malcolm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz