4 marca 2018

Od Foltesta do Suzaan

"Czy mi się zdaje? Nie, to niemożliwe. Fatamorgany zazwyczaj doświadcza się na pustyni, nie w środku lasu". Te i podobne myśli nawiedziły mój umysł wczesnym rankiem, gdy słońce dopiero co przeganiało ostatnie symbole władzy nocy, zrzuciło z nieboskłonu jej ciemną pelerynę, by mogło triumfować w nikłym blasku błękitu. Wracając, powodem pojawienia się powyższych pytań była mała sarenka. Co w niej takiego niezwykłego? Sam nie wiedziałem przez chwilę, podczas której wbiła we mnie wzrok. Stanęła jak wryta naprzeciw mnie, wyskoczywszy uprzednio z zarośli wielkim susem. Minęło zaledwie kilka sekund naszego kontaktu wzrokowego, gdy nagle tuż za nią z tej samej strony wyskoczył niczym z procy jakiś pies. Oto cała genealogia wspomnianych pytań. Jednak to co najciekawsze, jeszcze się nie wydarzyło, kontynuujmy więc. Przez kilka następnych sekund stałem jak ta sarna, kompletnie osłupiony. A jednak! Cywilizacja! "Samotny pies w środku lasu - to nie stoi w słowniku obok hasła rzeczywistość, to brzmi irracjonalnie!" - pomyślałem otumaniony nagłym przypływem radości. Do czasu, aż przypomniałem sobie o swoim położeniu, no tak... Miałem ruszać w dalszą drogę, jednak ciekawość i głód popchnęły mnie w kompletnie inną stronę. Nie marnując więcej czasu, ruszyłem w kierunku, w którym zniknęła sarna i pies. Jeszcze nie wiedziałem, czy ścigam pierwsze, czy drugie z umykających stworzeń. Nie mogły być daleko, czułem ich intensywny zapach, aż do małego strumyku, gdzie trop pozornie się urywał. Sprytna sarna bez trudu przeskoczyła strumyk, czego najwidoczniej nie wiedział ścigający nią pies, który pobiegł wzdłuż spadającego w dolinę strumyka. Nie ze mną takie numery nędzny roślinożerco. Pokonałem strumień w kilku niezgrabnych skokach -ale włożyłem w nie wiele zaangażowania!- i pognałem za sarną. Miała nade mną przewagę, ja za to miałem ją nad polującym psem. Nie podzielimy się tą zwierzyną, dziś brzuch napełni lepszy, a nie omieszkałem sądzić, że byłem nim ja, gdyż sarna wywiodła tamtego w pole, dosłownie. 
Z racji, że ofiara czuła się bezpiecznie, pasła się beztrosko na niewielkiej, ośnieżonej polanie, korzystając z jej sprzyjających warunków - zarośla były tu na tyle wysokie, że mogła się w nich niemalże cała skryć. Działało to też na moją korzyść. Niemalże szorując brzuchem o skutą mrozem ziemię, przyczaiłem się jak najbliżej zwierzyny. Skupiłem się tylko i wyłącznie na niej, pozostawiając wszystko inne daleko za sobą, starałem się nawet w y o b r a z i ć jej zapach. Napiąłem mięśnie, podnosząc nieznacznie w górę tylne kończyny, szykując się do napaści. Wystrzeliłem, niczym pocisk z karabinu w stronę sarny, która odskoczyła spłoszona, nim zdążyłem wylądować na ziemi. Zaraz, co tu się właściwie odpierniczyło? "Nigdy nie zdarzyło mi się źle wymierzyć odległości, nie, to nie to...ona po prostu zwiała, to..." nie dokończyłem swojej dedukcji, widząc biegnącego za sarną psa, przyczynę trwania mojego głodu. Czekaj no tylko, skubańcu jeden! Rzuciłem się w pościg, tym razem nie za sarną, a za psem! Gdy miałem go już na wyciągnięcie łapy, skoczyłem na niego z impetem przewracając na ziemię (mówiłem, NIGDY nie chybiam). Przetoczyliśmy się pare metrów, zwarci w jedną kulę futra, po czym odskoczyliśmy od siebie, przybierając bojowe pozy, obydwoje gotowi do ataku. 
-Durniu, pozbawiłeś mnie śniadania! - wykrzyczał mój przeciwnik, po tonie głosu i dyskretnej obserwacji, zrozumiałem, że mam do czynienia z suką.
-Moja droga, bez takich obelg, myślę, że uda nam się załatwić tę sprawę w pokojowy sposób - odparłem, porzucając chęć mordu. Zbliżyłem się powoli do suki - mogę znać godność stojącej przede mną ślicznotki? - zapytałem w nonszalancki, nieco bezczelny, charakterystyczny dla mnie sposób.
-Pokaż mi ją, a zobaczę, co da się zrobić - odparła beznamiętnie, zachowując pokerowy wyraz pyszczka. Mała zadziora - co tu robisz?
-Tak się składa, że pytanie jest adekwatne do twojej sytuacji, słucham - rzuciłem, dokładnie taksując ją wzrokiem, jej sierść była całkiem zadbana, wywnioskowałem więc, że nie może przebywać w dziczy dłużej niż parę godzin.
-Zapytałam pierwsza.
-Dobra, mała, sytuacja wygląda tak: jestem głodny, z twojej nieudolnej próby...
-Ej! Gdybyś nie wyskoczył jak jakaś żaba, to zajadałabym się teraz sarnim mięsem! - odfuknęła, zdradzając obecność jakichś emocji, szkoda tylko, że były negatywne w stosunku do mnie.
-Jasne, o tym pogadamy później, wracając...z twojej nieudolnej próby polowania wynika, że ty również masz pusty żołądek. Posunę się więc do aktu kanibalizmu, albo grzecznie wyjaśnisz mi, gdzie można tu dobrze zjeść. Którą opcję wybierasz słodziutka? - zapytałem, a na mój pyszczek wypełzł szelmowski uśmiech. Suka, najwyraźniej czując pewną przewagę, ruszyła na wschód - czekaj, która opcja?!
-Tak się składa, że jestem Alfą pewnej sfory, w której mamy od groma świetnych restauracji, idziesz? - zapytała, nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła dalej. Co to za pytanie, oczywiście, że idę! Tu jednak sprawy się nieco komplikują... Po pierwsze, czy ja w ogóle umiem żyć w sforze? Po drugie, nieco bardziej przerażający, mam do czynienia z Alfą, przecież, głupku, mogłeś ją urazić! Dobra, spokojnie, naprawię to.
-Eee, proszę pani, Alfo, wasza królewska mość...? - zacząłem niezgrabnie, podążając za nią. Usłyszałem tylko cichy śmiech - wiesz, tak sobie myślę, chyba źle zaczęliśmy. To powiesz mi, jak masz na imię?

(Suzaan?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz