Od czasu dołączenia do sfory przeze i Michaela dużo się zmieniło.
Po pierwsze - wreszcie się gdzieś osiedliliśmy. A ja mam nadzieję, że na stałe. Po drugie - zostałem lekarzem. Chirurgiem.
Rozumiecie to? Haa, ja, lekarzem, psim chirurgiem! Z punktu widzenia większości to przecież niemożliwe. A jednak, ja jestem w stanie tego dokonać. Lubię zajmować się psami.
Pod warunkiem, że nie są to aroganccy, wredni, oschli i zimni pacjenci, którzy zachowują się jakby mieli kij w dupie. A takim księciem właśnie musiałem się zajmować.
♡
Patrzę w jego stronę. Wierci się niemiłosiernie, a ja nabieram w płuca powietrza, powstrzymując się, żeby nie prychnąć w jego stronę. Na jego czarnym pysku widnieją liczne zadrapania, a całe ciało jest silnie poranione. Przeklinam cicho pod nosem. To wszystko wygląda poważnie, a mój pacjent w dodatku jest charakterny - co jakiś czas szarpie się, prycha na mnie, kłapie zębami, wierci się niespokojnie. Nie potrafię się skupić.
- Nie możesz robić tego szybciej? - prycha głośno na mnie, kłapiąc zębami, kiedy próbuję wybadać złamania na jego ciele.
- Widać, że krótkodystansowiec. Współczuję twojej przyszłej partnerce, bądź partnerowi - rzucam trochę zgryźliwą uwagą, poprawiając jedną łapą okulary, które spadły mi na nos.
Najdelikatniej jak potrafię próbuję zszyć jego ranę, ale pacjent mi tego nie ułatwia. Kolejny raz kłapnął zębami, a ja czuję jego oddech nad swoim uchem. Warczę cicho na psa, stulając uszy.
- Posłuchaj, księżniczko. Jeśli tak ci się śpieszy, możesz sam to zrobić. Chyba, że chcesz się wykrwawić, bo nie sądzę, żebyś oprócz bicia się z przypadkowymi psami do czegokolwiek innego się nadawał, a co dopiero do szycia ran aroganckich księżniczek z kijem w dupie - syknąłem.
Cholera, nie. Tracę swoją cierpliwość. Nabieram powietrza w płuca, chcąc się opanować. Nienawidzę presji czasu, nienawidzę, kiedy ktoś zachowuje się, jakby zaraz chciał mnie zabić, a ja tymczasem próbuję mu pomóc. Dobroć też swoje kosztuje...
Kolejne kłapnięcie. Czuję jego kły na swoim uchu, przez co zagryzam lekko wargę ze zdenerwowaniem.
Wstaję, przymykając na chwilę oczy. Zdejmuję okulary z nosa i składam je, odkładając na szafkę obok. Mój pacjent milczy - cisza za ciszę. Ze spokojem kieruję się w stronę drobnej szafki kuchennej, która zawiera wiele potrzebnych rzeczy. Otwieram ją i wyciągam niewielką paczkę żelków z Biedry, po czym kieruję się z powrotem do Benjamina i wpycham mu paczkę w pysk. Te żelki są tak piekielnie twarde, że mam nadzieję, że chociaż one zdołają mu zatkać pysk, bo zaraz sam go użrę...
- Masz. To gryź. Ja nie smakuję tak dobrze jak żelki, uwierz mi. Chyba, że lubisz smak krwi, nie wnikam w twoje fetysze... Ale naprawdę, żelki są ode mnie lepsze. Polubisz je. No i zatkają ci pysk na pewien czas - mówię, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Okej, jest dobrze. Benjamin się zatkał. Biorę się więc ze spokojem z powrotem do roboty, powoli i ostrożnie, nie chcąc zranić owczarka.
- Jak żelki ci nie posmakują, to mam jeszcze ogórki. Albo nutellę. Albo i ogórki, i nutellę, podobno niektóre suczki i ludzkie kobiety jedzą ogórki i nutellę jak mają miesiączkę, a obecnie zachowujesz się tak, jakbyś przeżywał męski okres... I nie wierć się tak Księżniczko, bo wepchnę ci te ogórki w inne miejsce - prycham cicho do psa, nie odrywając wzroku od jego ran.
Benjamin? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz