Już jakiś czas należałem do stada. Jednak jeszcze nie zdążyłem poznać dokładnie wszystkich terenów. Skrzywiłem się lekko wychodząc z domku.
Całą polanę, jak i okolicę pokrywał biały puch. Temperatura też nie
była jakaś cudowna. W takich momentach bardzo żałowałem, że moja rasa
nie jest jakoś bardziej "puchata".
Odetchnąłem głęboko. Z mojego nosa wydobyły się kłęby pary. Powolnym
krokiem ruszyłem przez zaspy. Postanowiłem trochę się rozruszać.
Zacząłem biec przed siebie. Minąłem takim sposobem las i pole, na którym
strasznie wiało. Trafiłem aż na kamienistą ścieżkę. Okolica nie była
zbytnio przejrzysta, powodem tego była mgła. Zwolniłem kroku i zacząłem
się rozglądać. Pierwszy raz znalazłem się tutaj. Stąpałem ostrożnie,
lecz pewnie przed siebie. Nawet nie wiem jak długo i jak daleko szedłem.
W końcu trafiłem nad jezioro Maison.
Zdziwiłem się dosyć, bo nie było tutaj żywej duszy. Bezpośrednio podszedłem do wody. Zacząłem pić zimną wodę. Kiedy już ugasiłem pragnienie ułożyłem pod drzewem i
zamknąłem oczy. Moje pięć minut drzemki przerwało mi szczekanie.
Podniosłem łeb i rozejrzałem się dookoła. Oczom ukazał mi się postacie
biegających psów. Ewidentnie dobrze się dogadywali i bawili.
Przeciągnąłem zastałe ciało i ruszyłem powolnym krokiem. Do nozdrzy
dotarł dość intensywny zapach. Powoli szedłem i węszyłem. To był błąd... Poczułem uderzenie. Cofnąłem się o krok i podniosłem spojrzenie. Na ziemi przede mną leżał pies.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz