Tańczę z sunią, nie byle jaką sunią. Suzaan Ivyanne Koreen, towarzyszy mi, a ja uśmiechałem się do niej słabo. Wszystko działo się szybko, czasem wręcz za szybko. Traciłem kontrolę nad własnym życiem, a nie powinienem. W rytm muzyki stawiam krok za kroczkiem, spoglądam w jej oczy, nie trzeba być jasnowidzem, żeby dostrzec w nich uczucia. Obracam ją, kontynuujemy taniec. Moja łapa ląduje na jej łapie, a właściwie pod nią. Zbliżał się koniec piosenki. Żegnam się z suczką, odchodzę w prawo, podczas gdy ona kieruje się w stronę bufetu. Reszta nocy spędzona na tańcach i jedzeniu. Zaliczyłem ją do tych lepszych, imprezę oczywiście.
Oczy otworzyłem po piątej, niemałe zdziwienie, gdy poszło się spać o pierwszej. Mimo to nie czułem się zmęczony, wręcz przeciwnie, wypoczęty jak nigdy. Miałem ochotę działać, coś dzisiaj zrobić, pożytecznego, bo jaki sens miałoby robienie czegoś, co nie pomoże ani mi, ani innym członkom sfory, a na złe im działać tym bardziej nie chciałem. Byli dla mnie ważni, to moja rodzina. Może nie byłem z nimi spokrewniony, nie łączyły nas więzy krwi, to prawda. Wróćmy jednak do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą na mojej ''liście'' był poranny patrol. Czasami wysyłałem kogoś ze szpiegów lub morderców, dziś stwierdziłem, że moja kolej. Tereny się od początku nie powiększały, a z racji, że każda sfora, wataha bądź każde stado znajduje się parędziesiąt kilometrów dalej, mieliśmy dużo miejsca. Tak właściwie nic nie stało nam na przeszkodzie, a jednak nadal granica była w nienaruszonym stanie. Jedynym niebezpieczeństwem byli ludzie, przyjeżdżający tutaj na ognisko czy polowanie. Tego dnia dane było mi ich spotkać. Przechodząc przez las natknąłem się na wypalone ognisko, wokół porozbijane butelki i śpiący dwunożni. Czy to byli ci sami co przedwczoraj? Tak, rozpoznałem ich, w szczególności dwójkę ciemnoskórych. Rozejrzałem się. Nadarzyła się idealna okazja, aby uzupełnić zapasy, w namiocie paręnaście metrów dalej leżało mnóstwo chleba, mięsa i warzyw, a te jemy już w ostateczności, ale lepszy rydz nic niż. Z drugiej strony, czy powinienem kraść? Czy uznać to jako rewanż, za naruszanie granic? W końcu zamek niedaleko, jeszcze wpadnie im do pustych głów, żeby iść dalej, a jeśli zostaną bez jedzenia, wrócą się, uzupełnią zapasy. I wrócą. Lepszą opcją była kradzież, bo jeśli już by się stało to, czego się obawiam, mielibyśmy więcej czasu na przygotowanie się do ewentualnej obrony. Porwałem jednemu z nich torbę, wypchałem po brzegi jedzeniem. Dodatkowo, w rogu leżała kolejna torebka wypełniona pożywieniem dla nich. Złapałem w zęby, drugą przerzuciłem przez grzbiet. Chociaż było ciężko, wybiegłem i skierowałem się w stronę sfory. Pojedynczy krzyk mężczyzny uświadomił mnie, że obudził się, a następnie cała grupa.
Oczy otworzyłem po piątej, niemałe zdziwienie, gdy poszło się spać o pierwszej. Mimo to nie czułem się zmęczony, wręcz przeciwnie, wypoczęty jak nigdy. Miałem ochotę działać, coś dzisiaj zrobić, pożytecznego, bo jaki sens miałoby robienie czegoś, co nie pomoże ani mi, ani innym członkom sfory, a na złe im działać tym bardziej nie chciałem. Byli dla mnie ważni, to moja rodzina. Może nie byłem z nimi spokrewniony, nie łączyły nas więzy krwi, to prawda. Wróćmy jednak do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą na mojej ''liście'' był poranny patrol. Czasami wysyłałem kogoś ze szpiegów lub morderców, dziś stwierdziłem, że moja kolej. Tereny się od początku nie powiększały, a z racji, że każda sfora, wataha bądź każde stado znajduje się parędziesiąt kilometrów dalej, mieliśmy dużo miejsca. Tak właściwie nic nie stało nam na przeszkodzie, a jednak nadal granica była w nienaruszonym stanie. Jedynym niebezpieczeństwem byli ludzie, przyjeżdżający tutaj na ognisko czy polowanie. Tego dnia dane było mi ich spotkać. Przechodząc przez las natknąłem się na wypalone ognisko, wokół porozbijane butelki i śpiący dwunożni. Czy to byli ci sami co przedwczoraj? Tak, rozpoznałem ich, w szczególności dwójkę ciemnoskórych. Rozejrzałem się. Nadarzyła się idealna okazja, aby uzupełnić zapasy, w namiocie paręnaście metrów dalej leżało mnóstwo chleba, mięsa i warzyw, a te jemy już w ostateczności, ale lepszy rydz nic niż. Z drugiej strony, czy powinienem kraść? Czy uznać to jako rewanż, za naruszanie granic? W końcu zamek niedaleko, jeszcze wpadnie im do pustych głów, żeby iść dalej, a jeśli zostaną bez jedzenia, wrócą się, uzupełnią zapasy. I wrócą. Lepszą opcją była kradzież, bo jeśli już by się stało to, czego się obawiam, mielibyśmy więcej czasu na przygotowanie się do ewentualnej obrony. Porwałem jednemu z nich torbę, wypchałem po brzegi jedzeniem. Dodatkowo, w rogu leżała kolejna torebka wypełniona pożywieniem dla nich. Złapałem w zęby, drugą przerzuciłem przez grzbiet. Chociaż było ciężko, wybiegłem i skierowałem się w stronę sfory. Pojedynczy krzyk mężczyzny uświadomił mnie, że obudził się, a następnie cała grupa.
Zmęczony wpadłem przez wrota zamku. Nie było nikogo. Schowałem wszystko za drzwi do kuchni, po czym zawołałem wszystkich.
— Co to jest? — Suzaan wskazała łapą na czarną rzecz na spodzie.
Przyjrzałem się bliżej, faktycznie, coś tam było. Sięgnąłem łapą. To była ludzka broń.
Suzaan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz