10 lutego 2018

Od Rosalie do Rayvonne'a

Powiadają, że nowe tereny są bardzo piękne. Powiadają, że nasze osiedle jest bardzo piękne. Powiadają, że nasz pałac jest prześliczny. Ja im wierzę, bo czemu miałabym nie wierzyć? I tak już nic nie zdziałam. Nie upiększę komnaty, nie zaprojektuje domu, nie wypowiem się odnośnie wyglądu. Ale mi to nie przeszkadza, przyzwyczaiłam się. Można tak normalnie żyć i to jest najważniejsze. Poczułam, że już nie śpię, więc wczepiając pazury w pościel, podniosłam się. Przekręciłam się w stronę dywanu, kładąc tylnee łapy na nim, szybko wstałam i dotknęłam łapą przedmiotu obok. Stało tam burko, czyli pięć kroków do przodu, dwa w bok, jeden do przodu i jeszcze jeden w bok, tak dotrę do łazienki. Podążyłam wcześniej wyznaczoną drogą i zatrzymałam się centralnie przed drzwiami. Znaczy tak sądziłam, ale potem dotknęłam przestrzeni przed sobą i tak upewniłam się, że te drzwi jednak tutaj są. Chwyciłam za klamkę i pchnęłam drzwi. Skierowałam się w lewo, gdzie był zlew. Odszukałam kurek i go odkręciłam. Usłyszałam szum wody, a po chwili też ją poczułam. Przemyłam sobie pysk i zakręciłam kurek. Od razu po przemyciu pyska zrobiło mi się przyjemniej i zyskałam siły na resztę dnia. Usłyszałam skrzypienie, to drzwi od mojej komnaty. Specjalnie dostałam właśnie tą, abym mogła wiedzieć kiedy ktoś mnie odwiedza.
- Ali? Gdzie jesteś? - usłyszałam głos mojego brata, Raya. Skierowałam pysk w stronę dźwięku.
- W łazience. - pisnęłam. Po kilku sekundach brat był już obok mnie. Położył łapę na moich plecach i zaczął prowadzić. Owszem, potrafię sama się poruszać, daje radę. Ale Ray tak się o mnie troszczy, że woli mi pomagać. Zresztą, jest to bezpieczniejsze, bo ja mogę coś źle zapamiętać i skończę głową w kaktusie który stoi u mnie w pokoju.
- Jak się spało? - spytał. Przeszliśmy do schodów, ja miałam pokój na parterze, abym nie musiała codziennie sama wchodzić i schodzić po schodach, bo wyżej znajdowały się pokoje rodzeństwa, a jeszcze wyżej jadalnia, a do jadalni prowadził mnie któryś brat bądź siostra. 
- Dobrze, wyspałam się, chociaż... Materac w łóżku był chyba trochę zbyt miękki, bo w pewnym momencie zapadłam się tak, że deski czułam, ale nie narzekam, mogło być gorzej. - zaśmiałam się. Brat pomógł mi wejść po schodach. Schodek za schodkiem. "Ros, kolejny. O tak." Tak pokonaliśmy dwa piętra. W jadalni czekała na nas reszta rodzeństwa. Ben, Tom, Leia i Roxy. Ray odsunął mi krzesło, a ja usiadłam. 
- Co dzisiaj na śniadanie? - spytałam. Dotknęłam łapą jedzenia na talerzu, po kształcie nic nie rozpoznałam, zaś mój nos wyczuł mięso, no tak, to mamy na co dzień. 
- Mięso i ziemniaki, Ate udało się je przynieść z wioski. - odpowiedziałam Roxanne. Skinęłam głową i zaczęłam jeść. Śniadanie było dobre, a ziemniaki dodały smaku i trochę urozmaiciły posiłek. Kiedy już skończyłam, zaczekałam aż inni skończą. Po kilku minutach nie słyszałam już odgłosów jedzenia, więc wstałam od stołu. Ray, jak przypuszczam, pomógł mi zejść ze schodów. 
- Może chcesz pójść na spacer? - spytałam brata.

<Ray? Bracie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz