22 lutego 2018

Od Shelby cd. Ate - Quest #2

Kiedy suczka zgodziła przynieść swoje dzieło, byłam wniebowzięta. Wobraziłam sobie mnie w tej sali czytającą książkę. Może nie było to moje ulubione zajęcie, ale jeżeli książka była naprawdę ciekawa - wtedy wciągała mnie dosłownie do środka. Suczka zjawiła się niebawem z dwoma księgami pod pachą. Uśmiechnęłam się na jej widok i podziękowałam za fatygę. Podała mi pierwszą i poleciła przeczytać jedną, dwie pierwsze strony. Złamałam jej polecenie, i jak się wkrótce okazało już kończyłam pierwszy rozdział, czyli jakieś piętnaście stron, a nie dwie. Suczka na szczęście nie obraziła się za to, i tylko zaglądała na mnie usatysfakcjonowana. Dawno nie miałam takiej wspaniałej opowieści w rękach, naprawdę bardzo mi zaimponowała. Dostała u mnie kolejnego plusa, bo ja nigdy nie umiałabym stworzyć takich wspaniałych postaci, tak interesującej fabuły, a co dopiero książki! Wtem podszedł do nas Kimble, który oznajmił, że musi zrobić mi badania. Skrzywiłam się na samą myśl o tym. Ate została wyproszona. Same badania nie były skomplikowane, a po nich nie miałam już nic konkretnego do roboty, więc z dobrą myślą ułożyłam się spać.
*
Otworzyłam oczy, i rozglądnęłam się. Było pusto. Świetnie - pomyślałam i bez zezwolenia opuściłam "szpital". Mój lekarz nie powinien zauważyć tego małego wybryku, gdyż dopiero co świtało, a ja chciałam się tylko wybrać na krótki spacer. Na pewno nic się nie stanie. Łapa mnie nie bolała. Śmiało szłam przed siebie, podążając leśną ścieżką wśród wysokich drzew, a światło przebijało się przez korony drzew ogrzewając ziemię nad która unosiła się jeszcze niewinna mgła. Nie zaszłam daleko i już miałam zamiar zawracać kiedy usłyszałam czyjś głos. Spojrzałam za siebie a za mną stał potężny basior o brązowym umaszczeniu z nonszalanckim uśmieszkiem na pysku.
- Hej mała. Pamiętasz mnie może? - zaśmiał się ironicznie. Dobrze go znałam. Nigdy nie zapomniałabym jego wizerunku. Wizerunku mordercy. Już czułam przypływ adrenaliny. Pękały moje ryzy samozachowania. Rywal okrążył mnie i stanął kilka metrów przede mną.
- No co? Nie złapiesz mnie? Nie pomścisz swojego słabego braciszka? - puscił do mnie perskie oko i zaraz ruszył do biegu. To był on, a ja obiecałam, że gdy go zobaczę, to dopadnę go. Bezwzględu na konsekwencje. Wątpiłam, że w tym stanie zdołam go dogonić, ale biegłam. Szaleńcze tępo o dziwo nie dawało się we znaki mojej łapie. Pędziłam tak za nim, bez skutku. Cały czas zwiększał dzielący nas dystans. Wtedy na drodze gdzieś daleko przede mną zobaczyłam coś jasnego i małego. Biegłam dalej, ale im bliżej byłam tego, tym jeszcze bliżej był morderca. Kiedy wreszcie zobaczyłam co to takiego - łzy napłynęły mi do oczu. Nie wierzyłam własnym oczom! To był mój braciszek, mój kochany braciszek! Już biegłam do niego, byłam tak blisko, ale zapomniałam jakie czekało go przeznaczenie. W ostatniej chwili basior spojrzał na mnie z obrzydliwym grymasem na twarzy i zwrócił swój pysk w stronę małego. Przecież on zaraz go zabije!
- Nie! - zaczęłam krzyczeć. Wściekłość i żal narastały we mnie coraz bardziej, a beznadziejność położenia mojego brata jeszcze bardziej pogarszała sytuację. Byłam za wolna. Nie byłam jak błyskawica - jak on. Nie potrafiłam biec tak szybko... Ale dlaczego?!? Dlaczego jego to musiało spotkać?!? - krzyczałam patrząc na jego śmierć, na spływającą niewinną krew, słysząc jego niemy głos, i wołanie z zaświatów. Zabił go. Ten beszczelny, arogancki, sk*rwysyn!!! Chciałam go zaraz rozszarpać na strzępy, zatopić kły w jego karku, zemścić się, cokolwiek - byleby poczuł to jak się właśnie w danej chwili czuje. Ile uczyć naraz tłamszę w sobie - by nie wybuchnąć. Łzy zamazały mi na chwilę widok, a gdy z wściekłością spojrzałam ponownie w miejsce zbrodni nikogo tam nie było. Pustka. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Przecież to niemożliwe! Mogli się schować za drzewem, albo ucieknąć i zniknąć za zakrętem... Ale nic takiego się nie stało. Podeszłam bliżej. Nie było ani śladu krwi. Niczego co by wsakzywało zbrodnię. Próbowałam to sobie racjonalnie wytłumaczyć, jednocześnie rozpaczając nad stratą.
Kiedy wzniosłam ku górze łep, spostrzegłam, że niebo stało się jakieś dziwne - bardziej różowe. Dopiero co był ranek, niebo jaśniało błękitem, i wcale nie było różu! A może minął już cały dzień? I właśnie zbliża się wieczór? Nie, nie, nie... Wszystko to stawało się coraz bardziej dziwne... Czerwone drzewa też były przecież niemożliwe. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że mogę mieć omamy. Tak. To racjonalne wytłumaczenie. Siedziałam jeszcze tak przez chwilę, bez sensu pogrążona w myślach, kiedy zaczął wiać porywisty wiatr, drzewa zaczęły szumieć, a ja usłyszałam najpiękniejszy głos na świecie. Głos mojego ukochanego. Nie brzmiał on jednak normalnie. Był bardzo zatroskany i mówił:
- Uciekaj! Szybko! - ale ja zatraciłam się w barwie jego cudownego głosu, który był dla mnie jak kojący balsam. Nie zwróciłam uwagi nawet na całe zamieszanie. Paul wciąż krzyczał, a ja go nie widziałam.
- Uciekaj! UCIEKAJ!!!
I wtedy stało się parę rzeczy naraz. Usłyszałam potężny huk, i strzały. Coś jakby pękło w pół. Niebo już całkiem stało się czerwone, tak jak ziemia. Drzewa zaczął trawić ogień, a ziemia z pod moich łap osunęła się. Pode mną rozpościągła się ogromna dziura. To było piekło. To na dole, i ta sytuacja. Nie mogłam nic zrobić. Nie widzialne coś próbowało mnie brutalnie wciągnąć tam na dół, walczyłam, i próbowałam za wszelką cenę odejść od skraju urwiska. Tylko przez krótką chwilę udało mi się utrzymać w miejscu, a niewidzialne coś wepchało mnie do otchłani pełnej żywego ognia. Wejście do góry zamknęło się, a ja spadałam... Bez końca... Coraz dalej... I nikt nie słyszał mojego błagalnego krzyku.
I wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę. Brat zginął przeze mnie. Mogłam go uratować, a ja stchórzyłam i schowałam się w cierniach. To wszystko przeze mnie.

*
Obudziłam się z krzykiem. Myliłam się. Słyszał go chyba każdy w okolicy. Serce biło mi jak szalone, a oddech miałam bardzo przyspieszony. Byłam cala gorąca a po czole spływał mi pot. Nade mną stał rogorączkowany Kimble. Najwyraźniej ucieszył się, że w końcu otworzyłam oczy. Zapewne nie przyjemnie było słychać moich beznadziejnych krzyków. Dopiero teraz zauważyłam stojącą w drzwiach Ate. Miała przerażoną minę, a w łapie trzymała bodajże rumianek. Kimble podszedł do niej, i odebrał go od niej bez słowa. Suczka nadal patrzyła się we mnie jak w obrazek. Zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, by jakoś zapewnić ją, że nic mi nie jest.

Ate? ( Sorki, że tak chamsko wpakowałam tu ten quest : c )



QUEST ZALICZONY
!25 sztuk złota i 15 PD!
!10 MONET ZA 1000 SŁÓW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz