Szedłem właśnie przez las będąc coraz bliżej przy Górskim Zwierciadle. Tak się złożyło, że w hotelu zabrakło wody, a ja przed chwilą wleciałem do zakurzonego schowka na miotły. Nie zauważyłem, ze był otwarty bo nie patrzyłem w tamtą stronę. Przez to byłem cały w kurzu, w hotelu nie było wody więc czy chce czy nie musiałem się gdzieś wykąpać. Padło na Górskie Zwierciadło. Pobawię się w morsa. A co mi tam. Jak zachoruję i umrę nikt nie będzie za mną płakał.
Po chwili pojawiłem się na brzegu. Położyłem koc i wszedłem do wody krzywiąc się minimalnie. Była zimna. Nawet bardzo. Ale dało się jakoś przeżyć. Zacząłem wchodzić w głąb, a po chwili straciłem grunt pod łapami i musiałem płynąć. Gdy znalazłem się już daleko od brzegu zanurzyłem się swobodnie, a potem wynurzyłem. Robiłem tak parę razy zmywając z siebie kurz. Woda wokół mnie zaczęła się robić lekko szarawa. Popłynąłem więc gdzie indziej gdy było czyściej. Byłem już cały mokry, kosmyki opadły mi na czoło ograniczając mi widoczność. Odsunąłem je od oczu i znowu się zanurzyłem. Zimna woda coraz mniej mi przeszkadzała, zacząłem się przyzwyczajać do wody i wtedy... poczułem jak się zanurzam i to bez mojej woli. Chciałem wypłynąć ale zatapiałem się coraz bardziej, i bardziej... i bardziej. Brakowało mi także tlenu, a ja sam zacząłem panikować i się szamotać. Wtedy przed moim wzrokiem mignął mi oprawca. Był ogromny, miał wielkie żółte zęby i zielone łuski. Aż mnie zmroziło. Krokodyl. Poczułem coś ciepłego na nodze. Krew... cholera. Krokodyl ruszył na mnie. Wtedy zauważyłem, że mnie na chwilę puścił. Ruszyłem szybko w górę i wynurzyłem się. Zaczerpnąłem powietrza i zacząłem szybko płynąć do brzegu. Robiłem zygzaki i kółka by zmylić napastnika i utrudnić ponowne schwytanie mnie. Niestety zostawiałem za sobą czerwone smugi trochę ułatwiając mu zadanie. Ale wtedy poczułem pod łapami grunt i już wkrótce byłem na lądzie. Wziąłem ręcznik i kulejąc uciekłem. Pojawiłem się w szpitalu. Gdy znowu mnie zobaczyli pokręcili z niedowierzaniem głowami. Opatrzyli mi łapę i mogłem wrócić do domu. Podziękowałem i wyszedłem z budynku na dwór. Uderzyło we mnie chłodne powietrze. Przypomniało mi się, że się nie wytarłem. Będę pewnie chory. Zarzuciłem na siebie ręcznik i ruszyłem do hotelu. Gdy pojawiłem się przy swoich drzwiach te obok otworzyły się i wyszła z nich Melisa.
- Witaj Remi! Co się stało? Wyglądasz jak siedem nieszczęść - jej wzrok spadł na moją nogę - Matko? Znowu cię ktoś napadł?
- Krokodyl? - burknąłem. Suczka nie odpowiedziała nie dowierzając chyba. Wkroczyłem szybko do siebie gdzie się wysuszyłem po czym upadłem na łóżko. Najwidoczniej kłopoty bardzo mnie lubią i kochają się mnie trzymać. Najpierw wilk, potem upicie się, krokodyl. Co jeszcze mnie czeka? Przychodząc do tej sfory liczyłem na odrobinę spokoju. Niestety nieskutecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz