Wciąż nie dowierzając w to co się własnie stało zmierzałem powoli w kierunku Vie. Obok mojej łapy skakało wesoło szczenię labradora na oko mające sześć miesięcy. Szczeniak nazywał się Lokko i zgubił swoich rodziców. Nie wiedzieć czemu Alfa wybrała mnie bym się nim zaopiekował do czasu znalezienia jego rodziny albo jakiegoś bardziej wykwalifikowanego opiekuna. Z tego co wiem wybrała mnie głównie ze względu mojego stanowiska. Byłem w końcu nauczycielem samoobrony czyli ze szczeniakami miałem do czynienia na co dzień. Zgodziłem się bo co miałem zrobić? Alfie się w końcu nie odmawia! Teraz wracałem do mojego hotelowego pokoju wraz ze szczeniakiem u boku.
- A co będziemy robić Remi? A fajnie w tym Vie? A daleko jeszcze? A będę miał się z kimś bawić? - te i inne pytania padały z pyszczka szczeniaka z prędkością karabinu maszynowego. Pewnie ktoś inny potraciłby nerwy i już by się pogubił. Ale nie ja... zaraz. Zatrzymałem się gwałtownie uświadamiając sobie, że od dłuższego czasu nie słyszałem głosu Lokko jakby ten nagle zamilkł. Rozejrzałem się spanikowany i momentalnie moja panika narosła. Szczeniaka nigdzie nie było!
- No to pięknie - jęknąłem mówiąc sam do siebie. Muszę go jak najszybciej znaleźć bo inaczej będę miał przechlapane! Nie mógł daleko uciec? Prawda? - Lokko! Lokko! - zacząłem biegać po okolicy i drzeć się niczym niespełna rozumu. Ale lepszego planu nie miałem. W sumie to teraz musiałem wyglądać nieco śmiesznie. Zaglądałem do wszelakich zakamarków i wszystkich dziur. Wołałem, błagałem, prosiłem. Na marne. Byłem już na skraju załamania nerwowego gdy nagle usłyszałem jakiś szelest w krzakach. Szybko tam spojrzałem. Co prawda szelest umilkł ale po chwili znowu się poniósł i to z większą siłą. Natychmiast ruszyłem w tamtą stronę i nagle... z krzaków wypruł szczeniak labradora. Wskoczył mi na głowę, a potem na ziemię i pognał do pobliskiego lasu. W te pędy ruszyłem za nim. Ku mojemu szczęściu nie był zbyt szybki i wkrótce po krótkiej pogoni udało mi się go mocno, a zarówno delikatnie złapać za kark. Po chwili udało mi się wyjść z nim na główną ścieżkę.
- Co ci odbiło?! - powiedziałem gdy już go postawiłem. Próbowałem brzmieć groźnie ale najwyraźniej mi nie wychodziło bo szczeniak ciągle wyglądał na rozbawionego i nie brał mnie na poważnie.
- Przepraszam - zaśmiał się - Chciałem się pobawić w chowanego-ściganego!
- To nie mogłeś mnie uprzedzić? - westchnąłem.
- Nie. Nie mogłem - uśmiechnął się szeroko.
- No dobrze... chodźmy już. Tylko tym razem bez zabawy.
- Ugh... no dobra - szczeniak wywrócił oczami i był zdecydowanie niezadowolony z mojego pomysłu ale posłusznie szedł przy mojej nodze. Wkrótce dotarliśmy do Vie i mojego hotelowego pokoju gdzie dałem mu jeść i położyłem spać. Godzinę po zaśnięciu poinformowano mnie, że rodzice szczeniaka się znaleźli i będą po syna jutro nad ranem. Kolejnego dnia Lokko mnie opuścił. Nie powiem. Był dosyć kłopotliwy ale trochę się do niego przywiązałem. Mimo wszystko dobrze, że odnalazł rodzinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz