*na potrzeby questu Husi tu nie boi się wody*
Postanowiłam po świetnym konkursie pójść nad most Rei. Pomoczyć łapy. Posiedzieć. Ponucić. Pośpiewać. A co najważniejsze, pomyśleć. No i jeszcze odpocząć. Ugh. Hus. Zdecyduj się idiotko. Czasem sama siebie nie pojmujesz. Jeszcze gadasz sama do siebie w myślach. Ty to jednak psychiczna jesteś. Psychiczna, a psychologiem jesteś. O ironio. Dobra. Przejdźmy do normalności. No to poszłam nad ten most.Usiadłam sobie na nim i podziwiałam widoki. Wspominałam o tym, że wcześniej zebrałam kupkę kamieni? Nie? Eh. No i wszystkie przebiśniegi, które zebrałam, dostałam jako nagrodę pocieszenia, dodatkowo dostałam jeszcze od nich granatową bluzę. Była cieplutka. Cieplejsza od tej z kaktusem. O wiele cieplejsza. Założyłam kaptur i zaczęłam puszczać kaczki. Podśpiewywałam tą samą piosenkę co wcześniej. Znaczy wcześniej wcześniej. Nie to po pijaku. Co to to nie. Ta przy ataku wilka. Naprawdę wpada w ucho i mnie uspokaja. Ale o tym już wspominałam. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Może wejdę do wody? Dobra, wiem, że jest zimno, ale przecież nic złego się nie stanie prawda? Tylko zamoczę łapy. Wstałam z mostu i wzięłam przebiśniegi. Podwinęłam bluzę i weszłam na płyciznę. Rzeczywiście. Woda była zimna. Okropnie zimna. To tak, jakby do lodu przyłożyć lód. Jakby do rozgrzanego pieca przyłożyć sopel z ogródka. Całe szczęście, że nie dostałam szoku termicznego. Wzięłam przebiśniegi i zaczęłam kłaść je na wodzie. Nie tonęły, więc wyglądało to pięknie. Kilka przeznaczyłam na to, aby oskubać je z płatków, a same płatki położyć między kwiatami. Wyglądało to niesamowicie. Chociaż sama nie wiem po co to robiłam. Po prostu. Ot tak. Bo mi się chciało. Bo musiałam się czymś zająć. Bo miałam taką wizję. Bo tak. Nagle poczułam, jak coś owija się wokół mojej łapy. Potem kolejnej i przeciągu sekundy znalazłam się pod wodą. Pływałam fatalnie, więc nie miałam szans na wypłynięcie. Na szczęście potwór raz na jakiś czas tak machał tą macką, że udało mi się złapać trochę powietrza. Ugryzłam to coś w mackę, potem drugą. Było to ryzykowne, bo to oznaczało duszenie się. W końcu to było w wodzie. Na plus dla mnie, potwór odrzucił mnie do góry. Kasłałam w każdej możliwej chwili. Udało mi się doczołgać po płyciźnie do brzegu. Kasłałam i wyrzucałam z siebie wodę. Kiedy było w miarę okej, ruszyłam do Suzaan, poinformować ją, że w tym jeziorze żyje jakiś lewiatan, kałamarnica czy ten na górze wie co. Oczywiście mi nie uwierzyła. Bo jak to lewiatan, no jak to. Ale nie jestem zła. To przecież normalne, też bym nie uwierzyła. Przecież tu nie ma potworów. Wróciłam do pokoju, gdzie się przebrałam i opatuliłam kołdrą. Czekolada i herbata pomogły, bo już po godzinie się nie trzęsłam. Potem tylko chwila i odpłynęłam do krainy morfeusza. Nigdy więcej wody. Nigdy. A przynajmniej w tym jeziorze. Nie mam zamiaru być teraz podtapiana przez krokodyla, złotą rybkę czy nawet muszelkę. Z dala od wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz