Korzystając ze sprzyjających warunków pogodowych, ruszyłem z rana na krótką przebieżkę -cóż, w moich zamiarach miała być krótka-, by nie stracić formy. Udałem się do pobliskiego lasu, gdzie mogłem być wolny od ciekawskich spojrzeń pozostałych sforzan, nie wiedzieć czemu, czułem się tu jeszcze obcy. Zazwyczaj z wielką łatwością asymiluję się w przeróżnych sytuacjach, tym razem było inaczej, miałem nadzieję, że jest to tymczasowe. Na tę chwilę oddałem się treningowi. W skupieniu starałem zachować się miarowe tempo biegu i oddechu. Nie chciałem zbytnio obciążać łap z samego rana, dlatego zdecydowałem się na nie najszybszy trucht. Gdy poczułem rozgrzane mięśnie i przyspieszone bicie serca, zmieniłem nieco plany. Zerwałem się do sprintu, poddając moje siły niemałej próbie. Moje łapy nie dotykały ziemi, ledwo ją muskały. Nagle poczułem się, jakby z mojego grzbietu wyrosły dwa ogromne skrzydła, niosące mnie w dal. Obraz stał się niewyraźną, wielobarwną mgłą. Czar prysł, gdy mój układ oddechowy wzniecił bunt, rozpalone płuca nie napełniało powietrze, musiałem gwałtownie zahamować i padając na ziemię, złapać w spokoju parę haustów niezbędnego tlenu. Moje mięśnie mnie znienawidzą, wypomną mi to jutro zakwasami. To jednak nie był najgorszy problem. Rozglądając się, uświadomiłem sobie, że jestem na kompletnie obcym terenie. Nic nie wydawało się znajome, zapachy, drzewa, nic. No to ciekawie.
Było już jakieś południe, wnioskując z położenia słońca, gdy próby powrotu wydały mi się błędnym kołem. Przycupnąłem na pniu jakiegoś ściętego drzewa, czekając na wybawienie. Nadeszło wyjątkowo szybko! Poczułem nagłe uderzenie w plecy, popychające mnie do przodu. Zachwiałem się lekko, aczkolwiek ustałem na łapach, w przeciwieństwie do psa, który we mnie wpadł.
-Prze...przepraszam - wybąknął, stojąc już na czterech kończynach.
-Nie gniewam się - odparłem, mierząc wzrokiem psa. Był nieco drobniejszej budowy, niż ja, wydawał się przez to nieco skurczony, jakby speszony?
-To nie było celowe - kontynuował niepewnie, chcąc wytłumaczyć się ze swojego czynu. Cały obrazek, wyczerpanego, zagubionego psa i przepraszającego gorliwie -tak na prawdę za nic- towarzysza stanowił żałosną całość.
-Ani godzące w mój dobry stan fizyczny, czy psychiczny. Nie masz się czym przejmować - zapewniłem go, starając się przywołać uśmiech na moim pyszczku, co skończyło się raczej marnie, biorąc pod uwagę skrępowaną minę mego towarzysza - po prostu się nie przejmuj - dodałem przekonująco.
-No, dobra... co tu właściwie robisz? - zapytał, pokonując zakłopotanie.
-Właściwie to sam nie wiem, chyba się...hm....zgubiłem - przyznanie się do tego wymagało ode mnie tak wiele! Nie powtórzę tego za nic.
-Jak to? Przecież paręset metrów stąd zaczynają się tereny sfory - odparł z nieco podejrzliwym wzrokiem. Może myślał, że chcę z niego zażartować, sprawdzić go, ale ja naprawdę nie miałem pojęcia, że mój cel jest na wyciągnięcie łapy!
-Ach tak...Widzisz, jestem tutaj całkiem nowy - wyjaśniłem, była to prawda i znacznie lepsze wytłumaczenie mojej niewiedzy, niż poprzednie.
-O, w takim razie mogę cię oprowadzić, tak w ogóle jestem Remus - przedstawił się, wyciągając w moją stronę łapę.
-A ja Foltest - odparłem, podając mu swoją. Zawarliśmy w ten sposób naszą znajomość.
(Remus? Jakość nie powala, wiem)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz